– Moze mi pan powiedziec, o co chodzi?

Nie odpowiedzial od razu.

Slyszala w tle czyjes glosy i trzeszczenie policyjnego walkie-talkie.

– Jestem w Newton, na miejscu zbrodni – odezwal sie po chwili.

– Mysle, ze powinna pani je obejrzec.

– Potrzebuje pan pomocy bostonskiej policji?

Moge pana skierowac do kogos innego w naszym wydziale.

– Probowalem sie skontaktowac z detektywem Mooreem, ale powiedziano mi, ze jest na urlopie, wiec zatelefonowalem do pani.

– Zrobil znaczaca przerwe, po czym dodal: – To sprawa, ktora prowadziliscie oboje z detektywem Mooreem ubieglego lata. – Pani wie, o czym mowie.

Tym razem ona nie odpowiedziala.

Wiedziala dokladnie, do czego nawiazal Korsak. Wspomnienia tamtego sledztwa do tej pory wracaly do niej w koszmarnych snach.

– Prosze kontynuowac – powiedziala cicho.

– Podac pani adres? – zapytal.

Siegnela po swoj notes.

Zapisawszy adres, rozlaczyla sie i skupila uwage na wykladzie doktora Tierneya.

– Widzialem podobne uszkodzenia ciala u akrobatow powietrznych, ktorym nie otworzyly sie spadochrony.

Cialo spadajace z tej wysokosci osiaga graniczna predkosc ponad dwustu stop na godzine, co powoduje taki stopien dezintegracji, jaki tu obserwujemy.

– Piekielna cena za dostanie sie do naszego kraju – skomentowal Frost.

Nastepny odrzutowiec przelecial nad nimi z rykiem silnikow, jego cien omiotl ich niczym skrzydla orla.

Rizzoli popatrzyla na niebo.

Wyobrazila sobie czlowieka spadajacego z wysokosci tysiaca stop. Uslyszala swist powietrza w jego uszach, zrazu zimnego, a potem coraz cieplejszego, w miare zblizajacej sie w tempie ekspresu ziemi.

Spojrzala na przykryte plachta szczatki mezczyzny, ktoremu zamarzyl sie nowy swiat, lepsza przyszlosc. Witaj w Ameryce.

Policjant pilnujacy wejscia do domu w Newton byl nowicjuszem, wiec nie znal Jane Rizzoli.

Nie pozwolil jej wejsc poza obreb policyjnej tasmy, zwracajac sie do niej ostrym tonem, wspolgrajacym z jego nowym mundurem.

Identyfikator informowal, ze nazywa sie Ridge.

– To jest miejsce zbrodni, prosze pani.

– Nazywam sie Rizzoli. Jestem detektywem bostonskiej policji.

– Przyjechalam zobaczyc sie z detektywem Korsakiem.

– Prosze pokazac odznake.

Nie spodziewala sie takiego zadania, wiec musiala pogrzebac w torebce, zeby ja znalezc.

W Bostonie znal ja prawie kazdy policjant.

Okazalo sie, ze wystarczy wyjechac niedaleko poza swoj teren, na przedmiescie nadzianych mieszkancow, zeby musiec okazac odznake.

Podsunela mu ja pod nos.

Spojrzal i zaczerwienil sie.

– Bardzo mi przykro, prosze pani.

To przez te wscibska reporterke, ktora tak sie madrzyla, ze pozwolilem jej przejsc przed paroma minutami. Nie chcialem, zeby to sie powtorzylo.

– Jest tam Korsak?

– Tak, prosze pani.

Popatrzyla na rozmaitosc marek samochodow zaparkowanych na ulicy. Wsrod nich stal bialy van z napisem na bocznej scianie: „Stan Massachusetts. Biuro Koronera”.

– Ile ofiar? – spytala.

– Jedna.

Za chwile ja zabiora.

Policjant podniosl tasme przed detektyw Rizzoli, zeby ja wpuscic do frontowego ogrodu. Ptaki cwierkaly, w powietrzu unosil sie slodki zapach swiezej trawy. Nie jestes juz w poludniowym Bostonie, pomyslala. Architektura zieleni byla doskonala: trawnik z jasnozielonego astroturfu, otoczony idealnie przystrzyzonym, bukszpanowym zywoplotem.

Zatrzymala sie na ceglanym chodniku i spojrzala w gore na linie dachu, prezentujaca styl epoki Tudorow. Imitacja angielskiego dworu. To nie byl dom ani nawet sasiedztwo, na ktore moglby sobie pozwolic uczciwy policjant.

– Cacko, prawda? – zawolal z tylu Ridge.

– Z czego ten facet zyje?

– Slyszalem, ze to byl jakis chirurg.

– Chirurg?

To slowo mialo dla niej szczegolne znaczenie. Jego dzwiek dzialal na nia zawsze jak przebicie lodowata igla. Mimo upalu teraz rowniez wstrzasnal nia dreszcz.

Spojrzawszy na frontowe drzwi, zauwazyla, ze galka byla pokryta proszkiem do wykrywania odciskow palcow. Wziela gleboki oddech, naciagnela na dlonie lateksowe rekawiczki, a potem wlozyla papierowe ochraniacze na buty.

Wszedlszy do domu, zwrocila uwage na wypolerowana, debowa posadzke i klatke schodowa, wspinajaca sie na jakas niebotyczna wysokosc. Witrazowe okno malowalo wnetrze rombami kolorowego swiatla. Uslyszala szelest papierowych ochraniaczy i do holu wtoczyl sie mezczyzna o posturze niedzwiedzia.

Mial na sobie formalny stroj urzednika biurowego i starannie zawiazany krawat, ale calosc psuly dwie ogromne plamy potu na koszuli w okolicy pach. Podwiniete rekawy odslanialy muskularne ramiona, porosniete czarnymi wlosami.

– Detektyw Rizzoli? – zapytal.

– We wlasnej osobie.

Otworzyl ramiona, idac naprzeciw niej, po czym przypomnial sobie, ze ma na dloniach rekawiczki, wiec opuscil rece.

– Jestem Vince Korsak.

Przepraszam, ze nie moglem wiecej powiedziec przez telefon, lecz w dzisiejszych czasach kazdy ma skaner. Jedna reporterka zdolala juz sie wedrzec. Straszna jedza.

– Juz mi doniesiono.

– Pewnie sie zastanawiasz, po co tu przyjechalas.

Otoz obserwowalem twoje dzialania w zeszlym roku, no wiesz, te dotyczace morderstw dokonanych przez Chirurga.

Pomyslalem sobie, ze moze chcialabys rzucic okiem na to, co sie tutaj stalo.

Zrobilo jej sie sucho w ustach.

– Jak to wyglada?

– Ofiara jest w salonie.

Doktor Richard Veajer, trzydziesci szesc lat. Chirurg ortopeda. To jego rezydencja.

Вы читаете Skalpel
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату