szczegolnie uzyteczny.
Padl na piasek, wypil piwo, zrzucil przemoczone trampki i zaczal biec. Byl zmeczony, ale jego nogi poruszaly sie jakby na wlasny rachunek. Wymachiwal konczynami, oddychal wielkimi haustami wilgotnego powietrza. Przebiegl jakas mile, zdawalo mu sie, ze najszybciej w zyciu. Przewrocil sie i z trudem wysysal z powietrza tlen. Poczul goraco, a po chwili zimno. Pomyslal o matce i ojcu, o rodzenstwie. Wyobrazil sobie swoja coreczke Renee, kiedy byla mala. Dziewczynka spadla z wielkiego konia i wzywala tatusia; jej krzyk w koncu zamilkl, kiedy nie przybywal. Czul sie, jakby jego krwiobieg zostal przestawiony: wszystko poruszalo sie do tylu, nie wiedzac, dokad sie udac ani jak zatrzymac. Czul, jakby sciany jego ciala ustepowaly, niezdolne do trzymania wszystkiego w srodku.
Stanal na drzacych nogach i zataczajac sie, potruchtal z powrotem do piwa i butow. Na chwile usiadl na piasku, sluchal, jak ocean na niego wrzeszczy, wypil kolejne dwa red dogi. Mrugnal porozumiewawczo w ciemnosc. To bylo zabawne. Pare piw i jasno widzi koniec zycia na krawedzi horyzontu. Zawsze sie zastanawial, kiedy to sie stanie. Teraz wiedzial. Czterdziesci jeden lat, trzy miesiace i czternascie dni, i On w gorze wyciagnal jego los. Spojrzal w niebo, pokiwal: Dziekuje, Boze.
Wstal i wrocil do domu, ale nie wszedl do srodka, tylko na podworko, polozyl na stole pistolet, zdjal wszystko i wskoczyl do basenu. Temperatura wody byla zblizona do trzydziestu stopni, wiec dreszcze szybko zniknely. Zanurkowal, dotknal dna, stanal na rekach, wydmuchnal z nosa chlorowana wode, nastepnie unosil sie na powierzchni i patrzyl na niebo zasnute chmurami. Troche poplywal, przecwiczyl kraul i zabke, po czym podplynal do brzegu i oproznil nastepne piwo.
Wczolgal sie na brzeg, pomyslal o swoim zrujnowanym zyciu i o kobiecie, ktora mu to zrobila. Znowu wskoczyl do basenu, zrobil pare okrazen i wyszedl na dobre z wody. Ze zdziwieniem spojrzal w dol: a to dopiero. Popatrzyl na ciemne okno. Spala? Jak mogla? Jak, do cholery, mogla, po tym wszystkim?
Postanowil sie upewnic. Nikt nie bedzie pierdolil mu zycia, a potem spokojnie sobie spal. Spojrzal znowu na siebie. Cholera! Zerknal na przemoczone, zapiaszczone ubranie i znowu w okno. Skonczyl nastepne piwo szybkimi haustami, z kazdym czul, jak puls mu wzrasta. Na cholere mu szmaty! Pistolet tez tu zostawi. Jesli sytuacja wymknie sie spod kontroli, nie bedzie latal olow. Ostatnia puszke wyrzucil zamknieta za plot. Niech ptaki sobie ja otworza i popija. Czemu tylko on ma miec frajde?
Cicho otwarl boczne drzwi i wszedl po schodach na pietro. Pomyslal o wywaleniu kopniakiem drzwi jej sypialni, ale byly otwarte. Popchnal je i zajrzal do srodka, czekajac, az oczy przyzwyczaja sie do ciemnosci. Dostrzegl ja na lozku, jeden podluzny wzgorek. To okreslenie wydalo sie jego nasyconemu alkoholem mozgowi nieskonczenie zabawne. Trzy kroki i juz byl kolo lozka.
Faith patrzyla na niego.
– Lee.
To nie bylo pytanie, to bylo stwierdzenie, ktorego znaczenia nie rozumial. Wiedzial, ze zauwazyla jego nagosc. Nawet w ciemnosci z pewnoscia widziala tez, ze jest podniecony. Naglym ruchem zerwal z niej koldre.
– Lee? – Tym razem to bylo pytanie.
Spojrzal na delikatne luki i miekkosc jej nagiego ciala. Puls mu podskoczyl, krew szumiala w zylach i dostarczala diabelskiej potencji temu powaznie skrzywdzonemu mezczyznie. Szorstko wcisnal sie miedzy jej nogi i padl na nia, piers w piers. Nie uczynila najmniejszego ruchu, zeby sie bronic, jej cialo bylo bezwladne. Zaczal calowac ja po szyi, ale po chwili przestal. Nie tak, zadnej czulosci. Mocno scisnal jej nadgarstek.
Po prostu lezala bez slowa, nie mowila, zeby przestal. To go wprawilo w zlosc. Ciezko oddychal jej w twarz. Chcial, zeby wiedziala, ze to piwo, a nie ona tak na niego dziala.
Chcial, zeby czula, zeby wiedziala, ze nie chodzi o nia, o to, jak wyglada, czy co on do niej czuje, czy cos takiego. Byl pijanym sukinsynem z przekrwionymi oczami, a ona latwym kaskiem. Ot i wszystko. Poluznil uchwyt, chcial, zeby krzyczala, zeby bila go z calej sily. Wtedy przestanie, ale nie wczesniej.
– Bede wdzieczna, jesli wezmiesz lokcie z mojej piersi. – Jej glos przebil sie przez odglosy jego dzialalnosci.
Nie przestal, dalej robil to samo. Twarde lokcie na miekkim ciele. Krol i sluga. Dalej, Faith, przywal mi wreszcie.
– Nie musisz tego robic w ten sposob.
– O czym myslisz? – wybelkotal. Ostatni raz byl podobnie pijany w Marynarce, podczas przepustki w Nowym Jorku. Poczul intensywny bol w skroniach. Piec piw i piec kieliszkow wina, i jest zalatwiony. Boze, alez sie starzal.
– Ja na gorze. Z pewnoscia jestes zbyt struty, zeby chociaz wiedziec, co robisz. – W jej glosie brzmialo oskarzenie.
– Na gorze. Zawsze szef, nawet w poscieli. Do diabla z toba.
Scisnal jej nadgarstek tak mocno, ze zlaczyl kciuk i palec wskazujacy. Spodobalo mu sie, ze nawet nie pisnela, chociaz czul, ze przenika ja bol, bo jej cialo stezalo pod nim. Mietosil jej piersi i posladki, brutalnie uderzal jej nogi i tors. Jednak nie wykonal ruchu, by w nia wejsc. I to nie dlatego, ze byl zbyt pijany, by poradzic sobie z tym zadaniem, lecz dlatego, ze nawet alkohol nie mogl go zmusic do zrobienia tego kobiecie. Mial zamkniete oczy, nie chcial na nia patrzec. Ale wciskal swoja twarz w jej, chcial, zeby poczula smrod jego potu, zeby zanurzyla sie w jeczmienno-chmielowe zrodlo jego pozadania.
– Tylko pomyslalam, ze moglbys miec z tego wieksza frajde, nic wiecej – powiedziala.
– Kurwa! – wrzasnal – Czy chcesz mnie do tego zmusic?
– A mam zadzwonic po policje?
Jej glos byl podobny do wiertla wbijajacego sie w jego i tak obolala czaszke. Zawisl nad nia z zacisnietymi ramionami i pulsujacymi zylami tricepsow.
Poczul, jak lza splywa mu z oka, plynie po policzku jak malenki platek sniegu, bezdomny tak jak on.
– Czemu mnie nie bijesz, Faith?
– Bo to nie twoja wina.
Lee zaczal czuc sie niedobrze, rece mu slably. Poruszyla reka i puscil ja, nie musiala nic mowic. Dotknela jego twarzy, bardzo delikatnie, jakby piorko spadlo z nieba. Prostym ruchem starla lze. Kiedy mowila, jej glos byl ochryply:
– Bo zabralam ci zycie.
Pokiwal glowa ze zrozumieniem.
– Wiec jesli bede z toba uciekal, bede mial to co noc? Ciastko dla psa?
– Jesli tego wlasnie chcesz.
Gwaltownie cofnela reke i opuscila ja na lozko. Nie uczynil najmniejszego gestu, by ja podniesc.
W koncu otwarl oczy i dojrzal bezsilny smutek malujacy sie na jej obliczu, bol w skurczonej twarzy i szyi, bol, ktory on spowodowal, a ona cicho przyjela, jej lzy beznadziei na bladych policzkach. Wszystko to bylo jak rozpalone zelazo, ktore w jakis sposob przenikalo jego skore i uderzalo w serce, powodujac, ze wyparowuje.
Skulnal sie z niej i zataczajac, ruszyl do lazienki. Ledwo zdazyl, zwymiotowal piwo i obiad. W koncu stracil przytomnosc i padl na drogie wloskie plytki.
Chlod zimnego recznika na czole wrocil mu swiadomosc. Za nim Faith, chyba miala na sobie jakis podkoszulek z dlugimi rekawami. Lee widzial jej dlugie, umiesnione lydki i szczuple palce stop. Poczul na biodrach gruby recznik. Wciaz czul nudnosci i bylo mu tak zimno, ze szczekal zebami. Pomogla mu usiasc i wstac. Mial na sobie spodenki – musiala to zrobic Faith, bo on nie dalby rady. Czul sie tak, jakby ze dwa dni byl przywiazany do wirowki. Wspolnie udalo im sie dojsc do lozka i Faith pomogla mu sie polozyc, po czym okryla go przescieradlem i pledem.
– Bede spala w innym pokoju – powiedziala miekko. Nawet nie otworzyl oczu. Slyszal, jak idzie w kierunku drzwi. Zanim wyszla, zdolal wykrztusic:
– Przepraszam, Faith, przykro mi.
Przelknal: jezyk mial tak wielki jak jakis cholerny ananas. Zanim zamknela drzwi, uslyszal, jak cicho mowi:
– Nie uwierzysz Lee, ale mi jest bardziej przykro.