– To pani corka?
– Tak – powiedziala LuAnn.
– Dzieki Bogu – Masters odetchnal i wyciagnal reke. – George Masters, FBI. Przylecialem do Charlottesville przesluchac Charlesa Thomasa. Nie zastalem go w szpitalu.
– Musimy scigac Jacksona, to znaczy, Petera Crane’a po wiedziala LuAnn. – Uciekl do lasu. Matthew i Charlie pobiegli za nim. Ja zostalam z Lisa. Nie zostawie jej bez opieki.
Masters popatrywal przez chwile to na matke, to na corke, nie mogac sie nadziwic podobienstwu. Potem obejrzal sie na helikopter.
– Przetransportujemy ja ta maszyna do tutejszego biura FBI w Charlottesville. Przydziele jej ochrone z pol tuzina uzbrojonych po zeby agentow. Odpowiada? – Usmiechnal sie blado.
Popatrzyla na niego z wdziecznoscia.
– Odpowiada. Dzieki za zrozumienie.
– Ja tez mam dzieci, LuAnn.
Podczas gdy Masters wydawal instrukcje pilotowi, LuAnn jeszcze raz uscisnela i pocalowala Lise, a potem odwrocila sie i pobiegla w strone lasu. Za nia cwalowala chmara policjantow i agentow FBI. Byla szybka, znala dobrze teren, wkrotce wiec zostawila ich daleko w tyle.
Riggs slyszal przed soba tupot nog. Charlie zostal troche w tyle, ale Riggsa dobiegalo wciaz jego ciezkie sapanie. W lesie panowaly niemal kompletne ciemnosci, deszcz wciaz padal. Riggs mrugal powiekami i wytezal wzrok, zeby cokolwiek widziec. W reku trzymal odbezpieczony pistolet. Nagle zatrzymal sie. Nie slyszal juz przed soba dzwiekow, za ktorych odglosem sie kierowal. Przykucnal i rozejrzal sie, zataczajac szerokie luki trzymanym oburacz pistoletem. Szmer za plecami uslyszal o ulamek sekundy za pozno. Kopniety w plecy, runal jak dlugi na brzuch. Szorujac twarza po trawie i ziemi, wyrznal glowa w pien drzewa. Pod wplywem uderzenia rana na ramieniu otworzyla sie i znowu zaczela krwawic. Przekreciwszy sie na plecy, zobaczyl nadbiegajacego mezczyzne, ktory szykowal sie do wymierzenia mu nastepnego kopniaka. W ostatniej chwili na napastnika wpadl taranem Charlie. Obaj runeli na ziemie.
Rozwscieczony Charlie przystapil natychmiast do okladania Jacksona piesciami. Wyladowawszy pierwsza zlosc, zamierzyl sie do zadania nokautujacego ciosu. Jackson wykorzystal ten moment i uderzyl go kantem dloni w rane na ramieniu. Charlie krzyknal i zgial sie z bolu. Jackson obiema dlonmi jednoczesnie pacnal Charliego w uszy, wtlaczajac w nie powietrze, ktore prawie przerwalo bebenki. Ogluszony i zamroczony Charlie zsunal sie z Jacksona i legl na ziemi, jeczac.
– Powinienem byl poderznac ci w motelu gardlo. – Jackson splunal na niego. Chcial juz zmiazdzyc Charliemu glowe kopniakiem, ale powstrzymal go krzyk Riggsa.
– Spieprzaj stad, bo ci leb rozwale!
Jackson obejrzal sie i widzac mierzacego don z pistoletu Riggsa, odstapil od Charliego.
– Nareszcie sie spotykamy, kryminalisto Riggs – rzekl szyderczo. – Moze porozmawiamy o gratyfikacji finansowej, ktora uczyni cie bogatym? – Glos mial ochryply i drzacy po podduszeniu przez LuAnn. Trzymal sie za rozdrapana dlon; obita przez Charliego twarz krwawila.
– Jaki tam ze mnie kryminalista, dupku. Objeto mnie Programem Ochrony Swiadkow, bo jako agent FBI zeznawalem przeciwko kartelowi narkotykowemu.
Jackson podsunal sie blizej.
– Byly agent FBI? No to teraz przynajmniej wiem, dlaczego nie zastrzeliles mnie z zimna krwia. – Pogrozil Riggsowi palcem. – Zrozum jednak, ze jesli ja pojde na dno, to pociagne za soba LuAnn. Powiem twoim bylym pracodawcom, ze byla we wszystko wciagnieta, ze nawet pomagala mi to zaplanowac. Odmaluje ja w tak czarnych barwach, ze bedzie miala szczescie, jesli skaza ja tylko na dozywocie. Moi prawnicy juz tego dopilnuja. Ale nie martw sie, o ile wiem, w niektorych wiezieniach pensjonariusze maja teraz prawo do spedzania jednego dnia w roku sam na sam z malzonkiem.
– Zgnijesz w mamrze.
– Nie sadze. Juz widze uklad, jaki zawieram z Fedami. Zrobia wszystko, zeby to nie wyszlo na jaw. Wkrotce znowu sie zobaczymy. Przyznam, ze juz nie moge sie tego doczekac.
Kpiacy ton Jacksona doprowadzal Riggsa do furii. Jeszcze bardziej frustrujacy byl fakt, ze wszystko moglo sie skonczyc tak, jak mowil. Ale sie tak nie skonczy – poprzysiagl sobie w duchu Riggs.
– Jednego nie bierzesz pod uwage – powiedzial.
– Czegoz to?
– Ze potrafie cie zabic z zimna krwia. – Riggs nacisnal spust. Brak odglosu, ktory powinien byl temu towarzyszyc, zmrozil mu krew w zylach. Pistolet nie wypalil; zacial sie, uderzajac o drzewo. Naciskal spust raz po raz z tym samym przyprawiajacym o mdlosci skutkiem.
Jackson zblizal sie juz ze swoim pistoletem w rece.
Riggs odrzucil bezuzyteczna bron i zaczal sie cofac. I nagle zatrzymal sie, nie wyczuwajac pod stopa oparcia. Obejrzal sie: pionowe urwisko. W dole rwacy potok. Jackson usmiechnal sie i strzelil.
Pocisk zaryl sie w ziemie pod stopami Riggsa. Matt, balansujac na krawedzi przepasci, cofnal sie jeszcze o pol cala.
– Przekonamy sie, jak ci idzie plywanie bez rak. – Nastepny pocisk ugodzil Riggsa w zdrowe ramie. Steknal z bolu i przykucnal, przyciskajac nowa rane dlonia i jednoczesnie usilujac zachowac rownowage. Spojrzal spode lba na triumfujacego Jacksona.
– Kulka albo skok, wybieraj. Ale szybko, bo nie mam wiele czasu.
Riggs mial tylko chwile na decyzje. Trwajac w przysiadzie, wsunal powoli zraniona przed chwila reke w temblak – odruch calkiem naturalny w tych okolicznosciach. Jackson nie docenil jego pomyslowosci. A Riggs szykowal sie do powtorzenia fortelu, ktory ocalil mu zycie, kiedy jako tajny agent zostal zdemaskowany przez handlarzy narkotykow podczas transakcji zakupu kontrolowanego. Tym razem sztuczka ta miala ocalic zycie nie jemu, lecz kilku innym osobom, w tym komus, na kim zalezalo mu bardziej niz na sobie: Lu Ann.
Spojrzal Jacksonowi w oczy. Miotal nim taki gniew, ze nie czul bolu w obu ramionach. Zamknal dlon na kolbie malego pistoletu przyklejonego tasma do wewnetrznej strony temblaka, tego samego pistoletu, ktory nosil kiedys w kaburze przypietej do lydki. Skierowal go na stojacego pare krokow od niego Jacksona. Z takiej odleglosci nie chybilby nawet z zamknietymi oczami. Ale mial tylko jedno podejscie.
– Riggs! – wrzasnal Charlie.
– Cierpliwosci, wujku Charlie, ty nastepny – powiedzial Jackson, nie odrywajac oczu od Riggsa.
Matt nigdy juz nie mial zapomniec miny Jacksona, kiedy z temblaka padl pierwszy strzal i pocisk trafil go prosto w czolo, przebijajac sie poprzez warstwy pudru, modeliny i kleju spirytusowego do prawdziwego ciala i kosci. Zdebialemu Jacksonowi pistolet wypadl z reki.
Riggs naciskal spust raz po raz, dziurawiac Jacksona pociskami. Glowa, korpus, noga, reka – i tak az do oproznienia magazynku na dwanascie sztuk amunicji. Przez caly ten czas na twarzy Jacksona malowal sie wyraz kompletnego niedowierzania. Krew zlepiala sztuczne wlosy, sciekala po sztucznej skorze, tworzyla karmazynowa papke w zetknieciu z kremami i pudrami. Ostateczny efekt byl niesamowity. Ten czlowiek jakby sie rozpuszczal. Potem Jackson, broczac krwia z dwunastu ran, osunal sie na kolana, padl twarza do ziemi i tak znieruchomial. Byl to jego ostatni wystep.
I w tym momencie Riggs runal w przepasc. Odrzut broni sprawil, ze stracil w koncu rownowage i nie mogl juz jej odzyskac, bo rozmokla, czerwona glinka nie dawala zadnej przyczepnosci podeszwom butow. Spadal z wyrazem pelnej satysfakcji na twarzy, chociaz zadawal sobie sprawe, ze nie ma juz dla niego ratunku. Obie rece bezuzyteczne, krwawiace obficie, gleboka, wartka, lodowata woda, niczego do przytrzymania. To koniec.
Uslyszal jeszcze swoje imie wykrzykiwane przez Charliego, a potem