zarobkowania. Wychodzili wtedy z zalozenia – zlego, jak sie pozniej okazalo – ze nauka nie wytrzymuje konkurencji z regularna wyplata. Zreszta LuAnn wielkiego wyboru nie miala. Polowa jej zarobkow szla na pomoc chronicznie bezrobotnym rodzicom. Za druga polowe kupowala sobie to, na co rodzicow nie bylo stac, glownie jedzenie i ubrania.
Rozwiazujac pasek znoszonego szlafroka, pod ktorym nic nie miala, spojrzala uwaznie na Duane’a. Uspokojona brakiem oznak zycia z jego strony, szybko wciagnela majteczki. Odkad przestala byc podlotkiem i zaczela nabierac kobiecych ksztaltow, nie bylo w okolicy chlopaka, ktory nie wodzilby za nia pozadliwym spojrzeniem.
LuAnn Tyler, przyszla-gwiazda-filmowa-lamane-przez-super-modelka. Wielu mieszkancow okregu Rikersville w stanie Georgia doglebnie przemyslalo przypadek LuAnn i nadalo jej ten tytul, naprawde dobrze jej zyczac i wiazac z nia wielkie oczekiwania. Na pierwszy rzut oka widac, ze dziewczyna nie pasuje do tutejszego stylu zycia – zawyrokowaly pomarszczone, otyle miejscowe kobiety trzymajace wieczna warte na szerokich, popadajacych w ruine werandach, i nie bylo nikogo, kto by sie z nimi nie zgodzil. Ze swoja naturalna uroda mogla zajsc daleko. Byla nadzieja miejscowych. Tylko kwestia czasu pozostawalo, kiedy o ich LuAnn upomni sie Nowy Jork, a kto wie, czy nie Los Angeles. Ale czas plynal, a ona wciaz tu tkwila, nie wychyliwszy nosa poza granice okregu, w ktorym przyszla na swiat. Rozczarowywala wszystkich, choc dopiero co przestala byc nastolatka i nie miala jeszcze okazji, by osiagnac jakikolwiek ze swoich celow. Wiedziala, ze ludzie z miasteczka bardzo by sie dziwili, wiedzac, ze jej ambicje nie obejmuja lezenia nago w lozku z jakims hollywoodzkim objawieniem sezonu ani dreptania po wybiegu dla modelek w najnowszych produkcjach jakiegos nawiedzonego kreatora mody. Chociaz teraz, gdy wkladala stanik, przemknelo jej przez mysl, ze ubieranie sie w najmodniejsze stroje za dziesiec tysiecy dolarow dziennie nie byloby takim znowu zlym interesem.
Jej twarz. I jej cialo. Atrybuty tego ostatniego ojciec rowniez czesto komentowal. Zmyslowe, dojrzale – zachwycal sie, jakby mowil o jakims odrebnym, egzystujacym niezaleznie od niej bycie. Krociutki rozumek w olsniewajacym ciele. Dzieki Bogu nigdy nie posunal sie dalej, poprzestajac na tych slownych zachwytach. Zastanawiala sie niekiedy nocami, czy tak naprawde nie korcilo go czasem, a tylko brakowalo mu po prostu odwagi albo sposobnosci. Tak na nia czasem patrzyl. Bywalo, ze w naglym, klujacym jak igla przeblysku, z najglebszych zakamarkow podswiadomosci powracaly oderwane okruchy wspomnien, budzace w niej podejrzenie, ze taka sposobnosc jednak sie kiedys nadarzyla. Wzdrygala sie wtedy zawsze i mowila sobie, ze nie wypada podejrzewac o taka ohyde zmarlego.
Przejrzala zawartosc malej szafy. Wlasciwie miala tylko jedna sukienke, ktora jako tako nadawala sie na dzisiejsza okazje. Krotki rekawek, granatowa, z biala lamowka przy kolnierzu i dekolcie. Pamietala dzien, w ktorym ja kupila. Poszla wtedy cala tygodniowka. Okragle szescdziesiat piec dolarow. Bylo to przed dwoma laty i nigdy wiecej nie zdobyla sie na podobna ekstrawagancje. Byla to ostatnia sukienka, jaka sobie kupila. Ciuch troche sie juz wystrzepil, ale od czego ma sie igle z nitka. Szyje ozdobi sznurem podrabianych perel, prezentem urodzinowym od bylego adoratora. Wczoraj do poznej nocy zapastowywala obtarcia na jedynej parze szpilek. Byly ciemnobrazowe i nie pasowaly do sukienki, ale trudno. Chodakow ani pepegow – a tylko miedzy nimi mogla jeszcze wybierac – przeciez na to spotkanie nie wlozy, co najwyzej dojdzie w pepegach do odleglego o mile przystanku autobusowego. Dzisiaj zacznie sie moze cos nowego, a przynajmniej innego. Kto wie? Moze to spotkanie zmieni cos w jej zyciu. Pomoze wyrwac sie jej i Lisie ze swiatka Duane’a i jemu podobnych.
Odetchnela gleboko, rozsunela zamek blyskawiczny wewnetrznej kieszeni torebki, wyjela z niej i rozlozyla metodycznie kartke papieru. Zanotowala sobie na niej adres i kilka innych informacji, ktore podyktowal jej przez telefon ktos, kto przedstawil sie jako pan Jackson. Po powrocie z nocnej zmiany w zajezdzie dla ciezarowek, gdzie pracowala jako kelnerka, byla tak skonana, ze malo brakowalo, a nie odebralaby tego telefonu.
Zadzwonil, kiedy siedziala w kuchni na podlodze i z ciezkimi jak olow powiekami karmila piersia Lise. Malej wyrzynaly sie zabki i LuAnn oba sutki miala juz bolesnie pogryzione, ale innego wyjscia nie bylo. Odzywki dla dzieci byly stanowczo za drogie, a mleko sie skonczylo. Zrazu LuAnn ani myslala podniesc sluchawke. Tej nocy w zajezdzie dla ciezarowek przy miedzystanowej ruch byl taki, ze ani na chwile nie przytulila Lisy, umiescila ja w dziecinnym foteliku pod bufetem. Na szczescie mala potrafila juz sama utrzymac butelke z pokarmem, a kierownik zmiany lubil LuAnn na tyle, ze pozwalal jej przychodzie do pracy z coreczka. Telefon w domu rzadko sie odzywal. Jesli juz, to przewaznie dzwonil ktorys z kumpli Duane’a, zeby wyciagnac go z domu na piwo albo do pomocy przy obrabianiu jakiegos pozostawionego bez opieki samochodu, ktory rozkraczyl sie na autostradzie. Nazywali takie wypady organizowaniem kasy na browarek i dziewczynki. Czesto bez zadnego skrepowania rozmawiali o tym w jej obecnosci. Nie, tak wczesnie nie dzwonilby zaden z kolesiow Duane’a. Oni o siodmej rano chrapali w najlepsze po kolejnej nocnej popijawie.
Po trzecim dzwonku jej reka, nie wiedziec czemu, sama siegnela po sluchawke. Ton mezczyzny byl suchy i formalny. Mowil tak, jakby czytal z kartki, i zasypiajaca na siedzaco LuAnn zrozumiala z tego tyle, ze gosc chce jej cos sprzedac. Dobre sobie! Jej, ktora nie ma ani kart kredytowych, ani konta w banku, a caly swoj majatek w postaci paru nedznych dolarow trzyma w plastikowej torebce zawieszonej w koszu na zuzyte pieluszki Lisy, czyli w jedynym miejscu, gdzie nigdy nie zaglada Duane. Nie owijaj pan w bawelne, chcesz mnie namowic na jakis zakup. Numer karty kredytowej? Prosze bardzo, juz podaje. Visa? MasterCard? ACCX? Tak, platynowa. Mam je wszystkie, przynajmniej w marzeniach. Ale mezczyzna zapytal ja o nazwisko. A potem napomknal cos o pracy. Wcale nie probowal namawiac jej do kupna czegokolwiek. Proponowal jej zatrudnienie. Spytala, skad ma jej telefon. Wyjasnil, ze z ksiazki telefonicznej. Powiedzial to tak autorytatywnym tonem, ze od razu mu uwierzyla. Poinformowala go, ze ma juz prace. Zapytal, ile zarabia. Z poczatku nie chciala mu powiedziec, potem, otworzywszy oczy, zeby spojrzec na ssaca wciaz Lise, wymienila sume. Sama nie wiedziala, dlaczego to zrobila.
Pozniej doszla do przekonania, ze cos ja musialo tknac. Bo dopiero wtedy powiedzial o warunkach wynagrodzenia. Sto dolarow dziennie przy gwarantowanych dwoch tygodniach zatrudnienia bez sobot i niedziel. Porachowala szybko w pamieci. W sumie tysiac dolarow z realna mozliwoscia przedluzenia kontraktu na tych samych warunkach. A do tego nie byly to pelne dni robocze. Mezczyzna powiedzial, ze czas pracy to gora cztery godziny dziennie. Nikt z jej znajomych tyle nie zarabial. Boze, przeciez to by bylo dwadziescia piec tysiecy rocznie! Praktycznie za pol etatu. Za pelny wychodziloby piecdziesiat tysiecy rocznie! Takie gigantyczne sumy kosili lekarze, prawnicy, gwiazdy filmowe, ale nie matka z nieslubnym dzieckiem i nieukonczona szkola srednia, wegetujaca na kocia lape z niejakim Duane’em. Jakby wyczuwajac, ze o nim mysli, Duane poruszyl sie, uchylil powieki i spojrzal na nia przekrwionymi oczami.
– A ciebie gdzie diabli niosa? – Mowil z silnym miejscowym akcentem.
Przez cale zycie sluchala tych samych slow, wypowiadanych tym samym tonem przez rozmaitych mezczyzn. Wziela z komodki pusta puszke po piwie.
– Moze jeszcze piwka, kociaczku? – Usmiechnela sie przymilnie, unoszac pytajaco brwi.
Kazda sylaba splywala uwodzicielsko z jej pelnych warg. Osiagnela pozadany efekt. Na widok swojego chmielowo-aluminiowego bozka Duane jeknal i pograzyl sie z powrotem w objeciach narastajacego kaca. Chociaz pil czesto, kazda libacje ciezko potem odchorowywal. Po minucie znowu spal. Przymilny usmiech natychmiast zgasl i LuAnn ponownie spojrzala na karteczke.
Praca – powiedzial mezczyzna – polegala na testowaniu nowych produktow, sledzeniu reklam, opiniowaniu rozmaitych rzeczy. To cos w rodzaju badania rynku. Przeprowadzanie analiz demograficznych, takiego terminu uzyl, cokolwiek to, u licha, znaczylo. Tym sie wlasnie zajmowali. Mialo to jakis zwiazek z ocena skutecznosci oddzialywania reklam zamieszczanych w prasie i puszczanych w telewizji, cos w tym rodzaju. Sto dolarow dziennie za wydanie o czyms wlasnej opinii? Robila to za darmo przez cale zycie.
Za piekne, zeby bylo prawdziwe – pomyslala nie wiadomo ktory raz od odebrania tamtego telefonu. Nie byla taka glupia, za jaka mial ja ojciec. Pod ta urodziwa buzia kryl sie intelekt, ktory wprawilby swietej pamieci Benny’ego Tylera w oslupienie, a do tego dochodzil spryt od lat juz pomagajacy jej w borykaniu sie z przeciwnosciami losu. Rzadko jednak ktos to zauwazal. Marzyla czesto o zyciu wsrod ludzi, dla ktorych jej piersi i kuperek nie bylyby pierwszymi, ostatnimi i jedynymi przymiotami, jakie u niej dostrzegaja i komentuja.