LuAnn, uciekajac sie do starego, niezawodnego chwytu, obdarzyla go rozbrajajacym usmiechem i zatrzepotala powiekami. Jackson zignorowal ten usmiech i zaszelescil papierami.
– Pamieta pani warunki zatrudnienia, ktore wyszczegolnilem przez telefon?
Natychmiast spowazniala. Pora przejsc do interesow.
– Sto dolarow dziennie przez dwa tygodnie z mozliwoscia przedluzenia kontraktu na kolejne pare tygodni z zachowaniem tej samej stawki. W tej chwili pracuje na nocna zmiane i koncze o siodmej rano. Jesli to mozliwe, u pana zaczynalabym najchetniej zaraz po poludniu. Powiedzmy, okolo czternastej. Aha, czy bede mogla przychodzic z coreczka? Mniej wiecej o tej porze zapada w poobiednia drzemke, a wiec nie bedzie z nia zadnych klopotow. Slowo daje.
LuAnn schylila sie automatycznie, podniosla z podlogi plastikowe klucze upuszczone przez Lise i oddala je malej. Lisa podziekowala matce glosnym chrzaknieciem.
Jackson wstal z fotela i wsunal rece w kieszenie.
– Dobrze. Bardzo dobrze. Jest pani jedynaczka, a rodzice nie zyja, zgadza sie?
LuAnn drgnela, zaskoczona ta nagla zmiana tematu. Po chwili wahania skinela glowa i przymruzyla oczy.
– I od blisko dwoch lat mieszka pani w przyczepie kempingowej w zachodniej czesci Rikersville z niejakim Duane’em Harveyem, niewykwalifikowanym robotnikiem, aktualnie bezrobotnym. – Recytujac jednym tchem te informacje, nie odrywal od niej oczu. Tym razem nie oczekiwal potwierdzenia. LuAnn wyczula to i siedziala bez ruchu, wytrzymujac jego wzrok Duane Harvey jest ojcem pani osmiomiesiecznej corki Lisy. Nie konczac siodmej klasy, rzucila pani szkole i od tamtego czasu podejmowala liczne niskoplatne prace zarobkowe. Kazda z tych posad okazywala sie, smiem przypuszczac, slepym zaulkiem. Jest pani nieprzecietnie inteligentna i obdarzona podziwu godna zaradnoscia zyciowa. Najwazniejsze jest dla pani dobro coreczki. Pragnie pani rozpaczliwie zmienic na lepsze swoja sytuacje zyciowa i tak samo rozpaczliwie pragnie pani rozstac sie na dobre z panem Harveyem. Lamie sobie pani glowe, jak to zrobic bez srodkow finansowych, ktorymi pani nie dysponuje i prawdopodobnie nigdy nie bedzie dysponowala. Czuje sie pani tak, jakby znalazla sie w pulapce. I slusznie. Rzeczywiscie jest pani w sytuacji bez wyjscia, panno Tyler. – Patrzyl na nia beznamietnie ponad biurkiem.
LuAnn wstala. Policzki jej plonely.
– Co to, u licha, ma znaczyc? Jakie ma pan prawo…
– Przyszla pani tutaj – przerwal jej bezceremonialnie – poniewaz zaoferowalem wiecej pieniedzy, niz kiedykolwiek dotad pani zarobila. Mam racje?
– Skad pan to wszystko o mnie wie? – wyrzucila z siebie.
Zalozyl rece na piersiach i mierzyl ja przez chwile przenikliwym spojrzeniem.
– W moim najlepszym interesie lezy zgromadzenie mozliwie wyczerpujacych informacji o osobie, z ktora zamierzam ubic interes – odezwal sie w koncu.
– A co informacje o mnie maja do opinii, ktore mam niby wydawac na temat tych analiz, czy jak im tam?
– To bardzo proste, panno Tyler. Zeby wiedziec, w jakim stopniu moge polegac na czyichs opiniach wydawanych w rozmaitych kwestiach, musze znac intymne szczegoly na temat opiniodawcy. Kim pani jest, do czego dazy, co potrafi. I czego nie potrafi. Co pani lubi, czego nie lubi, jakie ma uprzedzenia, jakie sa pani mocne i slabe strony. Wszyscy je mamy, tylko w roznym nasileniu. Podsumowujac, jesli nie dowiem sie o pani wszystkiego, to znaczy, ze nie wywiazalem sie ze swojego zadania. – Wyszedl zza biurka i przysiadl na jego krawedzi. – Przepraszam, jesli pania urazilem. Wiem, ze potrafie byc przykry, ale nie chcialem zabierac pani niepotrzebnie czasu.
Gniew zniknal wreszcie z oczu LuAnn.
– No, skoro tak pan stawia sprawe, to chyba…
– Wlasnie tak ja stawiam, panno Tyler. Moge sie do pani zwracac LuAnn?
– Przeciez tak mam na imie – odparowala. Usiadla z powrotem. – No nic, ja panu tez nie chce zabierac czasu, a wiec jak bedzie z tymi godzinami pracy? Moge przychodzic po poludniu?
Jackson wrocil szybko za biurko, usiadl i zapatrzyl sie w blat, przecierajac powoli dlonia pomarszczona twarz. Kiedy ponownie podniosl na nia wzrok, mine mial znacznie powazniejsza niz przed chwila.
– Czy zdarzalo ci sie marzyc, ze jestes bogata, LuAnn? Mam tu na mysli fortune przekraczajaca wszystkie twoje najsmielsze wyobrazenia. Tak bogata, ze stac cie wraz z corka doslownie na wszystko? Miewalas takie marzenia?
LuAnn chciala parsknac smiechem, ale powstrzymal ja wyraz jego oczu. Nie bylo w nich wesolosci, kpiny, wspolczucia, tylko pelne napiecia wyczekiwanie na jej odpowiedz.
– No jasne. Kto o tym nie marzy?
– Coz, moge cie zapewnic, ze tym, ktorzy juz sa obrzydliwie bogaci, raczej sie to nie przytrafia. Ale masz racje, wiekszosc ludzi na pewnym etapie zycia miewa takie fantazje. Jednak praktycznie nikomu nie udaje sie ich urzeczywistnic. Z tej prostej przyczyny, ze nie jest w stanie.
LuAnn usmiechnela sie rozbrajajaco.
– Ale sto dolcow dziennie tez piechota nie chodzi.
Jackson gladzil sie przez chwile po brodzie, potem odchrzaknal i zapytal:
– LuAnn, czy zdarza ci sie grac na loterii?
Zaskoczylo ja troche to pytanie, ale odpowiedziala bez wahania:
– Od czasu do czasu. Tutaj wszyscy to robia. Ale mozna sie na tym niezle przejechac. Duane gra co tydzien, potrafi przepuscic pol wyplaty… To znaczy, kiedy cos zarobi, a to nieczesto mu sie zdarza. Jest swiecie przekonany, ze kiedys wygra. Typuje zawsze te same numery. Mowi, ze mu sie wysnily. A ja mu na to, ze jest glupszy od buta. Czemu pan pyta?
– A grywasz w krajowe lotto?
– Mowi pan o tym na caly kraj?
Jackson kiwnal glowa. Przewiercal ja wzrokiem.
– Tak – powiedzial powoli – wlasnie o tym mowie.
– Raz na jakis czas. Ale prawdopodobienstwo trafienia jest takie male, ze predzej przespaceruje sie po Ksiezycu, niz cos w to wygram.
– Calkowicie sie z toba zgadzam. Na przyklad w tym tygodniu prawdopodobienstwo, ze padnie glowna wygrana, jest jak jeden do trzydziestu milionow.
– Wlasnie o to mi chodzi. Ja tam juz wole dolarowe zdrapki. Na nich ma sie przynajmniej szanse zainkasowac dwadziescia szybkich dolcow. Zawsze mowie, ze nie ma sensu wyrzucac pieniedzy w bloto, zwlaszcza kiedy sie ich nie ma.
Jackson oblizal wargi i nie odrywajac od niej oczu, oparl sie lokciami o biurko.
– A co bys zrobila, gdybym ci powiedzial, ze potrafie zdecydowanie zwiekszyc twoje szanse wygrania na loterii? – Wpatrywal sie w nia wyczekujaco.
– Slucham? – Jackson milczal.
LuAnn rozejrzala sie dookola, jakby szukala wzrokiem ukrytej gdzies kamery. – Co to ma wspolnego z praca? Panie, ja tu nie przyszlam gadac po proznicy.
– Mowiac scislej – podjal Jackson, nie zwracajac uwagi na jej gniewny ton – co bys zrobila, gdybym zwiekszyl twoje szanse wygrania do stu procent? No, co bys zrobila?
– To jakis zart?! – wybuchnela LuAnn. – Mozna by pomyslec, ze Duane za tym stoi. Mow pan lepiej, o co tu wlasciwie chodzi, zanim na dobre wyjde z siebie.
– To nie zart, LuAnn.