LuAnn zatrzymala sie i odwrocila.
– Nie bylo ci potrzebne przed chwila, nie widze wiec powodu, dla ktorego mialabys go potrzebowac teraz.
– Nie moge tak wrocic do domu.
– To nie wracaj do domu. – LuAnn wspiela sie po schodkach z pustakow do przyczepy i zatrzasnela za soba drzwi.
W korytarzyku czekal na nia Duane. Byl w bokserkach, z kacika ust zwisalo mu wygasle marlboro.
– Mezczyzna wie, ze zyje, jak potluka sie o niego dwie dupenki. Podrajcowalo mnie. Moze bysmy tak wykrecili numerek? No, malutka, daj buzki. – Usmiechnal sie lubieznie i chcial otoczyc ramieniem jej dluga szyje. Nie zdazyl. Piesc LuAnn trafila go w zeby. Bol, choc silny, na skali cierpienia nie mogl sie nawet rownac z tym, jaki wywolalo kolano ladujace w nastepnej chwili miedzy jego nogami. Duane zgial sie wpol i z nieludzkim skowytem osunal ciezko na podloge.
– Wytnij mi jeszcze jeden taki numer, Duane – ostrzegla LuAnn, pochylajac sie nad nim – a Bog mi swiadkiem, oberwe ci go, wrzuce do kibla i spuszcze wode.
– Durna baba – na wpol wykrztusil, na wpol wyskamlal Duane, trzymajac sie kurczowo za krocze. Krew ciekla mu po brodzie.
LuAnn chwycila go za policzki i scisnela z calych sil.
– Nie, to ty jestes duren, jesli myslisz, ze bede przymykala oczy na ten burdel.
– Nie jestesmy malzenstwem.
– Owszem, ale zyjemy ze soba. Mamy dziecko. I ta przyczepa jest tak samo moja jak twoja.
– Shirl nic dla mnie nie znaczy. Co sie tak pieklisz? – Trzymajac sie wciaz za przyrodzenie, podniosl na nia zbolaly wzrok. W kacikach oczu zaczynaly mu sie zbierac lzy.
– Bo ta mala, tlusta klucha potruchta zaraz z ozorem do sklepu, do salonu pieknosci, do tej twojej przekletej Squat and Gobble i wypaple wszystko kazdemu, kto bedzie chcial sluchac, a ja wyjde na ostatnia kretynke.
– Trzeba mnie bylo nie zostawiac rano samego. – Podzwignal sie z trudem z podlogi. – To twoja wina. Przyszla z jakas sprawa do ciebie. Co mialem robic?
– Nie wiem, Duane, moze poczestowac ja kawa zamiast swoim kutasem.
– Nie czuje sie najlepiej, mala. Powaznie. – Oparl sie o sciane.
– To najlepsza wiadomosc, jaka dzisiaj uslyszalam. Przepchnela sie bezceremonialnie obok niego, zeby zajrzec do Lisy. Po chwili znowu przed nim przeparadowala, skrecila do sypialni i zdarla posciel z lozka.
Duane obserwowal spode lba jej krzatanine zza otwartych drzwi.
– Tak, nie krepuj sie, wyrzuc wszystko. Co mi tam, ty to kupowalas.
– Oddaje je do – Wandy do wyprania! – warknela, nie spogladajac na niego. – Jeszcze by brakowalo, zebym dokladala do twojego kotlowania sie z dziwkami.
Cos zielonego mignelo jej pod materacem, kiedy uniosla go, zeby zdjac przescieradlo. Sciagnela materac z lozka i obejrzala sie na Duane’a.
– A to co, u licha?! – spytala ostro.
Duane lypnal na nia krzywo. Wszedl powoli do sypialni, wygarnal z odslonietej ramy paczki banknotow i upchnal je do papierowej torby lezacej na stoliku obok lozka. Zamykajac torbe, spojrzal jej wyzywajaco w oczy.
– Powiedzmy, ze wygralem na loterii – burknal arogancko.
Zesztywniala na te slowa, zupelnie jakby ktos dal jej w twarz. Przez chwile miala wrazenie, ze zaraz zemdleje i runie jak dluga na podloge. Czyzby rzeczywiscie za tym wszystkim stal Duane? Czyzby byl w zmowie z Jacksonem? Nie, to niemozliwe. Doszla szybko do siebie i zalozyla rece na piersi.
– Nie chrzan, Duane. Skad to masz?
– Powiedzmy, ze to dobry powod, zebys byla dla mnie mila i zamknela gebe na klodke.
Wypchnela go ze zloscia z pokoju, trzasnela drzwiami i zasunela skobel. Przebrala sie w dzinsy, mokasyny i bawelniana koszulke, a potem szybko spakowala torbe turystyczna. Wychodzac z pokoju, natknela sie na Duane’a, ktory czekal w korytarzyku z papierowa torba w reku. Minela go, otworzyla drzwi do lazienki i chwycila nosidelko z Lisa. Z brudna posciela i torba turystyczna w drugiej rece ruszyla do drzwi frontowych.
– Dokad sie wybierasz, LuAnn?
– Nie twoj zakichany interes.
– Dlugo jeszcze bedziesz stroic te fochy? Kopnelas mnie w jaja, a ja sie na ciebie nie bocze, prawda? Juz o tym zapomnialem.
Odwrocila sie na piecie.
– Duane, z ciebie jest chyba najwiekszy przyglup na tym swiecie.
– Naprawde? A ty za kogo sie masz? Za ksiezne Di? Gdyby nie ja, ty i Lisa nie mialybyscie nawet gdzie mieszkac. Przyjalem cie pod swoj dach, bo zal mi sie ciebie zrobilo. – Przypalil sobie drugiego papierosa, przezornie trzymajac sie poza zasiegiem jej piesci. Rzucil zapalke na zniszczona wykladzine. – A wiec zamiast sie na mnie wyzywac, moze okazalabys mi troche wdziecznosci. – Potrzasnal papierowa torba z pieniedzmi. – Tam, skad to mam, jest tego duzo wiecej, malutka. Nie bede sie juz gniezdzil w tej zasyfionej norze. Nie bede juz potrzebowal laski ani twojej, ani nikogo. Slyszysz?
Otworzyla drzwi frontowe.
– Okaze ci wdziecznosc, Duane, i to od razu. Wiesz, w jaki sposob? Odejde stad, bo jeszcze troche, a nie wytrzymam i cie zabije!
Lisa, przestraszona gniewnym glosem matki, zaczela plakac. Pewnie myslala, ze to na nia krzycza. LuAnn pocalowala mala i zeszla po schodkach, nucac uspokajajaco do jej uszka.
Duane, odprowadzajac wzrokiem maszerujaca przez blotniste podworko LuAnn, podziwial jej ksztaltny tyleczek opiety ciasnymi dzinsami. Rozejrzal sie za Shirley, ale ta, choc gola, najwyrazniej wolala dac noge.
– Kocham cie, mala! – krzyknal za LuAnn, szczerzac w usmiechu zeby.
– Idz do diabla, Duane.
ROZDZIAL SZOSTY
W centrum handlowym ruch panowal znacznie wiekszy niz poprzedniego dnia. LuAnn, rada z tego tloku, szerokim lukiem obeszla biuro, w ktorym byla wczoraj, ale mijajac je, nie omieszkala rzucic okiem na drzwi. Za osadzonymi w nich szklanymi szybkami bylo ciemno. Jesli sprobuje je otworzyc, pewnie nie ustapia. Nie przypuszczalaby po jej wyjsciu Jackson dlugo tam jeszcze zabawil. Prawdopodobnie byla jego jedyna „klientka”.
Zadzwonila do pracy i powiedziala, ze jest chora, a potem spedzila bezsenna noc u przyjaciolki, patrzac na przemian to na ksiezyc w pelni, to na malutkie usteczka spiacej smacznie Lisy, przez ktore przewijaly sie wszystkie odcienie grymasow od usmiechu po placzliwa podkowke. Postanowila w koncu, ze nie podejmie decyzji w sprawie propozycji Jacksona, dopoki nie zbierze blizszych informacji. Jedno wiedziala juz na pewno, nie pojdzie na policje. Nie potrafilaby niczego udowodnic, a kto by jej bez tego uwierzyl?