Nie znajdowala argumentow, ktore przemawialyby za podjeciem takiego kroku, za to odwodzacych ja od niego potrafilaby wyliczyc przynajmniej piecdziesiat milionow. Jej wyczucie dobra i zla zaczynalo sie nieuchronnie rozmywac pod naporem pokusy wynikajacej z faktu, ze byc moze stoi wobec niepowtarzalnej szansy niewiarygodnego, blyskawicznego wzbogacenia sie. Wolalaby, zeby sytuacja byla bardziej czarnobiala. Jednak ostatni incydent z Duane’em utwierdzil ja w przekonaniu, ze nie moze pozwolic, by Lisa dorastala w takim srodowisku. Cos trzeba bylo poswiecic.
Biuro centrum handlowego znajdowalo sie na koncu korytarza, w poludniowej czesci budynku. LuAnn pchnela drzwi i weszla do srodka.
– LuAnn?! LuAnn obejrzala sie. Za kontuarem stal schludnie ubrany mlody mezczyzna – czarne spodnie, koszula z krotkim rekawem, krawat. Podniecony, wyciskal raz po raz dlugopis trzymany w prawej rece. LuAnn nie kojarzyla jego twarzy.
Mlodzieniec wyskoczyl zza lady.
– Widze, ze mnie nie pamietasz. Johnny Jarvis jestem. Teraz juz John.
Wyciagnal reke, a potem usmiechnal sie i porwal LuAnn w objecia, wysciskal serdecznie i przez dluzsza chwile zachwycal sie Lisa. LuAnn wyjela z torby maly kocyk, posadzila na nim coreczke i dala jej pluszowe zwierzatko do zabawy.
– Nie wierze wlasnym oczom, Johnny. Nie widzialam cie od… odkad? Od szostej klasy?
– Ty bylas w siodmej, ja w dziewiatej.
– Dobrze wygladasz. Naprawde. Od dawna tu pracujesz?
Jarvis usmiechnal sie z duma.
– Po ukonczeniu szkoly sredniej poszedlem go college’u spolecznego i zrobilem tam dyplom interdyscyplinarny. W centrum pracuje od dwoch lat. Zaczynalem od wprowadzania danych do komputera, ale teraz awansowalem na kogos w rodzaju zastepcy kierownika dzialu operacyjnego.
– Gratuluje. To cudownie, Johnny… chcialam powiedziec, John.
– Oj, bez przesady, mow mi Johnny. Nie moge uwierzyc, ze to ty weszlas przez te drzwi. Myslalem, ze na twoj widok padne trupem. Nie spodziewalem sie, ze cie jeszcze kiedys zobacze. Myslalem, ze wyjechalas do Nowego Jorku albo w jakies podobne miejsce.
– Nie, wciaz tu tkwie – odparla szybko.
– Ciekawe, ze nie widzialem cie dotad tutaj.
– Rzadko tu bywam. Stamtad, gdzie mieszkam, jest do centrum spory kawalek.
– Siadaj i opowiadaj, co u ciebie. Nie wiedzialem, ze masz dziecko. Nie wiedzialem nawet, ze wyszlas za maz.
– Nie jestem mezatka.
– Och. – Na policzki Janasa wyplynal rumieniec zaklopotania. – Eee… napijesz sie kawy albo czegos? Wlasnie nastawilem wode.
– Troche sie spiesze, Johnny.
– No tak, rozumiem. Co moge dla ciebie zrobic? – W jego oczach pojawil sie nagle blysk niedowierzania. – Chyba nie szukasz pracy, prawda?
Popatrzyla na niego znaczaco.
– A gdybym szukala, to co? Czy to cos zlego?
– Nie, oczywiscie, ze nie. Tylko, no wiesz, nie spodziewalem sie, ze tu zostaniesz, a juz zupelnie nie widze cie pracujacej w jakims tam centrum handlowym.
– Praca jak kazda inna, nie uwazasz? Ty tu pracujesz. A skoro juz o tym mowa, to niby co mialabym, wedlug ciebie, robic w zyciu?
Usmiech Jarvisa szybko zgasl. Mlodzieniec potarl nerwowo dlonmi o spodnie.
– Nie chcialem cie urazic, LuAnn. Po prostu myslalem, ze mieszkasz gdzies w jakims zamku, nosisz eleganckie stroje, jezdzisz eleganckimi samochodami. Przepraszam.
LuAnn przypomniala sie propozycja Jacksona i gniew jej minal. Zamek mogl znalezc sie wkrotce w zasiegu jej mozliwosci.
– W porzadku, Johnny, ciezki mialam tydzien, wiesz, jak to jest. Nie szukam pracy. Chce tylko zasiegnac informacji o jednym z waszych podnajemcow.
Jarvis zerknal przez ramie w glab biura, skad dolatywala kakofonia telefonicznych dzwonkow, stukotu klawiatur, gwaru rozmow.
– Informacji?
– Tak. Bylam tu wczoraj rano na spotkaniu.
– Z kim?
– Wlasnie tego chce sie od ciebie dowiedziec. Przyjal mnie w tym pomieszczeniu biurowym w pasazu po prawej, gdy wchodzi sie do centrum od strony przystanku autobusowego. Na drzwiach nie ma zadnej tabliczki ani wywieszki, ale to zaraz obok stoiska z lodami.
Jarvis zrobil zdziwiona mine.
– Myslalem, ze to pomieszczenie jest puste. Sporo mamy takich do wynajecia. Okolica nie jest najatrakcyjniejsza.
– No tak, ale wczoraj nie bylo puste.
Jarvis podszedl do stojacego na kontuarze komputera i zaczal stukac w klawisze.
– W jakiej sprawie bylo to spotkanie?
– Och, w sprawie pracy w charakterze przedstawicielki handlowej – odpowiedziala bez chwili wahania LuAnn. – No wiesz, bezposrednia promocja roznych towarow.
– Tak, jest tu pare takich osob, ktore wynajmuja od nas pomieszczenia na czas okreslony. Przewaznie wykorzystuja je na takie wlasnie spotkania. Jesli mamy kawalek wolnej przestrzeni, a zazwyczaj mamy, to chetnie ja wynajmujemy, chocby tylko na jeden dzien. Zwlaszcza kiedy jest juz urzadzona, no wiesz, pomieszczenie biurowe pod klucz.
Patrzyl przez chwile na ekran. Potem podszedl do drzwi, przez ktore z glebi biura saczyl sie wciaz gwar glosow, i zamknal je. Poslal LuAnn lekko sploszone spojrzenie.
– A wiec co chcesz wiedziec?
Dostrzegla niepokoj w jego oczach i zerknela na drzwi, ktore przed chwila zamknal.
– Chyba nie bedziesz mial z tego powodu nieprzyjemnosci, Johnny?
Machnal reka.
– Alez skad! – zachnal sie. – Nie zapominaj, ze jestem tutaj zastepca kierownika – dorzucil z wyzszoscia.
– No to powiedz mi po prostu, co wiesz. Kim sa ci ludzie. Czym sie zajmuja. Jakis adres. Tego rodzaju rzeczy.
Jarvis zmieszal sie.
– Jak to, nie powiedzieli ci tego na spotkaniu?
– Niby powiedzieli – odparla powoli. – Ale wole sie upewnic, czy wszystko jest jak trzeba, rozumiesz. Zanim sie zdecyduje, czy przyjac te propozycje. Musialabym sobie kupic troche nowych ciuchow, moze nawet zmienic samochod. Nie chce ponosic tych kosztow w ciemno.
Jarvis parsknal.
– Masz racje, madrze robisz. Bo wiesz, to, ze ci ludzie wynajeli u nas pomieszczenie, nie znaczy jeszcze, ze graja z toba uczciwie. – Zamilkl, a potem dodal z niepokojem w glosie: – Chyba nie chcieli od ciebie zadnych pieniedzy?
– Nie, wprost przeciwnie, zaproponowali mi niewiarygodnie dobre warunki finansowe.