– Teraz sprobuj sama – zaproponowala.
LuAnn umiejetnie zaladowala szpule i kiedy na ekranie pojawil sie obraz, tak samo fachowo zaczela manipulowac pokretlami.
– Bardzo dobrze – pochwalila ja bibliotekarka. – Szybko sie uczysz. Nie kazdy chwyta w lot, jak to sie robi.
– Zawsze bylam sprawna manualnie.
– Katalog mikrofilmow jest przejrzyscie oznakowany. Przechowujemy tu archiwalne kopie gazety miejscowej i kilku ogolnokrajowych. Kazda szufladka ze szpulami opatrzona jest karteczka z datami wydan.
– Bardzo pani dziekuje.
Kobieta wyszla, a LuAnn, z ssaca wciaz mleko z butelki Lisa na reku, ruszyla wzdluz rzedu szafek. Znalazla szufladke z mikrofilmami znanej gazety i z przechowywanych w niej pudelek ze szpulami wybrala te z datami z ostatnich szesciu miesiecy. Zrobila sobie przerwe, by zmienic pieluszke Lisie, po czym zaladowala pierwsza szpule do przegladarki. Trzymajac na kolanach coreczke, ktora pokazujac paluszkiem i gaworzac, komentowala z podnieceniem obraz widniejacy na ekranie, LuAnn przebiegla wzrokiem pierwsza strone gazety. Szybko znalazla artykul opatrzony naglowkiem wydrukowanym dwucalowymi wolami:
Usiadla i spojrzala na swoje notatki. Glowa ja lupala, marzyla o kawie. Na zewnatrz lalo wciaz jak z cebra. Z Lisa na reku wrocila do czytelni, wybrala z polek kilka ilustrowanych ksiazeczek dla dzieci i zaczela czytac malej. Po dwudziestu minutach Lisa zasnela. LuAnn ulozyla ja w nosidelku, ktore postawila na stole obok siebie. W czytelni bylo cieplo i cicho. Czujac, ze ja tez ogarnia sennosc, wsunela reke do nosidelka i scisnela delikatnie mala nozke dziewczynki. Z drzemki wyrwal ja dotyk czyjejs dloni na ramieniu. Wzdrygnela sie; sploszona, otworzyla oczy i napotkala spojrzenie stojacej nad nia bibliotekarki.
– Przepraszam, ze cie budze, ale juz zamykamy. LuAnn rozejrzala sie polprzytomnie po czytelni.
– Dobry Boze, ktora to godzina?
– Pare minut po szostej, kochanie.
LuAnn spakowala sie pospiesznie.
– Przepraszam, ze tu zasnelam.
– Mnie to nie przeszkadzalo. Az zal mi bylo cie, budzic, tak smacznie obie spalyscie.
– Dziekuje jeszcze raz za pomoc. – LuAnn przekrzywila glowe i wsluchala sie w bebnienie deszczu o dach.
Bibliotekarka spojrzala na nia bezradnie.
– Niestety, nie moge was nigdzie podrzucic, bo jezdze autobusem.
– Nie szkodzi. Z autobusem jestem za pan brat.
LuAnn okryla plaszczem nosidelko z Lisa, wyszla na deszcz i podbiegla do przystanku. Pol godziny pozniej z piskiem hamulcow i sykiem otwierajacych sie drzwi pneumatycznych zatrzymal sie przed nia autobus. Do biletu za przejazd zabraklo jej dziesiec centow, ale kierowca, poteznie zbudowany Murzyn, ktorego znala z widzenia, dolozyl reszte z wlasnej kieszeni i dal jej reka znak, ze ma wsiadac.
– Ludzie powinni sobie pomagac – mruknal.
Podziekowala mu usmiechem. Dwadziescia minut pozniej wchodzila juz do zajazdu dla ciezarowek. Do rozpoczecia swojej zmiany miala jeszcze kilka godzin.
– Hej, dziewczyno, co tak wczesnie? – zdziwila sie Beth, jej piecdziesieciokilkuletnia kolezanka z pracy, wycierajaca wilgotna scierka wylozony laminatem kontuar.
Potezny kierowca ciezarowki, popijajacy kawe przy barze, obrzucil LuAnn pelnym uznania spojrzeniem. Poczuwal sie do tego, chociaz przemoczona do suchej nitki dziewczyna wygladala jak zmokla kura. To byla tradycja.
– Przyszla przed czasem, zeby sie nie rozminac ze starym duzym Frankiem – powiedzial z usmiechem, ktory rozlal sie po calej twarzy. – Wiedziala, ze jezdze dzisiaj na wczesniejszej zmianie i nie mogla zniesc mysli, ze juz mnie wiecej nie zobaczy.
– Masz racje, Frankie, LuAnn serce by peklo, gdyby nie zobaczyla tutaj twojej wielkiej, starej, zarosnietej geby – wtracila sie Beth, dlubiac w zebach wykalaczka.
– Czesc, Frankie, jak sie masz? – przywitala go LuAnn.
– Teraz juz dobrze – odparl Frankie.
Usmiech wciaz rozjasnial mu twarz.
– Beth, przypilnujesz Lisy? – zwrocila sie LuAnn do kolezanki, wycierajac recznikiem twarz i rece. – Przebiore sie tylko. – Zajrzala do coreczki i z ulga stwierdzila, ze mala ma sucho i jest glodna. – Zagrzeje jej mleko i przygotuje owsianke.
Potem powinna spac przez cala noc, chociaz sporo juz dzisiaj drzemala.
– Nie ma sprawy. Chodz do cioci, malenka. – Beth wziela Lise na rece i przytulila ja do piersi. Dziecko, wydajac cala game nieartykulowanych dzwiekow, siegnelo od razu po dlugopis zatkniety za ucho Beth. – Ale teraz na powaznie, LuAnn. Jestes pare godzin za wczesnie. Co sie stalo?
– Przemoklam, a jedyne czyste ubranie, jakie mam, to uniform. Poza tym mialam wyrzuty sumienia, ze wczoraj nie przyszlam. Zaraz, zostalo cos z lunchu? Chyba dzisiaj jeszcze nic nie mialam w ustach.
Beth popatrzyla na LuAnn potepiajaco i podparla sie pod boki.
– Zebys zadbala o siebie chociaz w polowie tak, jak dbasz o te kruszyne. Boze, dziecko, toz to juz osma dochodzi.
– Nie nudz, Beth. Zwyczajnie zapomnialam.
Beth odchrzaknela.
– Aha, juz ci wierze. Duane pewnie znowu przepil wszystkie pieniadze, mam racje?
– Powinnas rzucic te zalosna gnide, LuAnn! – zahuczal Frankie. – Ale pozwol mi najpierw kopnac go za ciebie w zadek. Zaslugujesz na kogos lepszego niz ten smiec.
Beth uniosla brew, co swiadczylo, ze w pelni zgadza sie z Frankiem.
LuAnn popatrzyla ponuro po ich twarzach.
– Dziekuje wam obojgu, ze tak sie o mnie troszczycie, ale teraz wybaczcie.
Jakis czas potem LuAnn siedziala juz przy stoliku w kacie i konczyla posilek, ktory przygotowala jej Beth. Odsunela od siebie talerz i siegnela po kubek swiezo zaparzonej kawy. Deszcz znowu zaczal padac i bebnienie ciezkich kropel o blaszany dach restauracji dzialalo na nia kojaco. Szczelniej opatulila sie cienkim sweterkiem i spojrzala na zegar wiszacy za barem. Do swojej zmiany miala jeszcze dwie godziny. Dawniej, kiedy zdarzalo sie jej przyjsc do pracy wczesniej, probowala wyrobic troche nadgodzin, ale ostatnio kierownik juz jej na to nie pozwalal.
– Ciezkie czasy – wyjasnil.
– A co pan moze wiedziec o ciezkich czasach – odparowala mu wtedy, ale nic to nie dalo.