Poklepala Joy po szyi i szepczac do klaczy czule slowka, zakladala jej uzde.

– Gotowy? – spytala.

– Ruszajmy. Kiedy stwierdza, ze w domu nikogo nie ma, przystapia do przeczesywania okolicy. Wiedza, ze gdzies tu jestesmy – silnik samochodu jeszcze nie ostygl.

LuAnn postawila obok Joy drewniana skrzynke, wskoczyla na siodlo i wyciagnela reke do Riggsa.

– Wejdz na skrzynke i podaj mi reke.

Riggs, przyciskajac do boku zraniona reke, zdolal sie jakos wgramolic po skrzynce na grzbiet klaczy. Zdrowym ramieniem objal LuAnn w pasie.

– Bede sie starala jechac wolno, ale i tak cie wytrzesie.

– Nie martw sie o mnie. Wole juz to od tlumaczenia sie przed FBI.

LuAnn wyprowadzila klacz ze stajni.

– A wiec to byli oni? – spytala, kiedy galopowali juz szlakiem. – Twoi starzy przyjaciele?

– Mhm. Przynajmniej jednego starego przyjaciela tam wypatrzylem. Nazywa sie George Masters. To on twierdzil, ze jestem zbyt cennym agentem, by zwalniac mnie ze sluzby, i sprzeciwial sie objeciu mnie przez Biuro Programem Ochrony Swiadkow az do wypadku, w ktorym zginela moja zona.

– Matthew, nie warto. Nie ma sensu, zebys ze mna przed nimi uciekal. Ty nic nie zrobiles.

– Nie jestem tez im nic dluzny, LuAnn.

– A jak cie ze mna zlapia?

– Nie damy sie zlapac – zachichotal.

– Co cie tak smieszy?

– Pomyslalem sobie wlasnie, jak sie ostatnio nudzilem. Wyglada na to, ze szczesliwy moge byc, tylko nadstawiajac karku.

– No to dobrales sobie wlasciwe towarzystwo. – Patrzyla przed siebie. – Motel raczej odpada.

– Tak, wezma takie miejsca pod obserwacje. Poza tym kierownik motelu moglby nabrac podejrzen, gdybysmy zajechali tam na koniu.

– W garazu stoi jeszcze jeden woz, ale co nam z niego?

– Chwileczke. Mamy samochod!

– Gdzie?

– Galopem do chaty!

– Miej oczy i uszy otwarte na wypadek, gdyby wrocil tu wiesz kto – powiedzial Riggs do LuAnn, zsuwajac sie przed chata z klaczy. Wszedl do szopy za domem. Po chwili LuAnn uslyszala dolatujacy stamtad pomruk uruchamianego silnika, ktory jednak zaraz zgasl. Rozrusznik znowu zakaslal i tym razem silnik zaskoczyl. W chwile pozniej z szopy wytoczyla sie poobtlukiwana honda Donovana, pozbawiona przedniego zderzaka.

– Co zrobimy z koniem? – spytal Riggs, wysiadajac z wozu.

LuAnn rozejrzala sie.

– Moglabym ja puscic luzem. Trafilaby pewnie do stajni, ale boje sie, ze w tych ciemnosciach wpadnie w jakis wykrot albo do potoku.

– To moze zamkniemy ja w szopie, a pozniej zadzwonimy do kogos, zeby ja stad zabral? – zaproponowal.

– Swietna mysl. – LuAnn zeskoczyla z Joy i wprowadzila ja do szopy.

Rozejrzawszy sie po wnetrzu, wypatrzyla w glebi koryto na wode oraz dwa male kopczyki siana.

– Idealne miejsce – ucieszyla sie. – Lokator, ktory mieszkal tu przed Donovanem, pewnie trzymal w szopie konia.

Rozsiodlala Joy, zdjela jej uzde i postronkiem, ktory znalazla na klepisku, uwiazala klacz do wbitego w sciane haka. Potem, kursujac z wiadrem do kranu na zewnatrz, napelnila koryto woda i podsypala Joy siana. Klacz pochylila sie od razu nad korytem i zaspokoiwszy pragnienie, zabrala sie do przezuwania siana. LuAnn zamknela drzwi i zajela miejsce za kierownica hondy. Riggs siedzial juz w fotelu pasazera.

W stacyjce nie bylo kluczykow. LuAnn zajrzala pod kolumne kierownicy. Zwisal tam pek odslonietych kabli.

– To w FBI ucza odpalania na drut? – zapytala.

– Zycie uczy czlowieka rozmaitych przydatnych rzeczy.

– Mnie to mowisz? – LuAnn wrzucila bieg i ruszyla.

Przez chwile jechali w milczeniu, potem Riggs poprawil sie w fotelu.

– Jest chyba tylko jeden sposob wykaraskania sie z tego bez specjalnego szwanku.

– Jaki?

– FBI potrafi byc wyrozumiale dla ludzi, ktorzy ida na wspolprace.

– No dobrze, Matthew, ale…

– Ale – wpadl jej w slowo – stac ich tez na udzielenie calkowitego rozgrzeszenia ludziom, od ktorych dostaja cos, na czym im naprawde zalezy.

– Co ty sugerujesz?

– Wystarczy podac im na tacy Jacksona.

– No to kamien spadl mi z serca. Juz myslalam, ze chodzi o cos trudnego.

Honda pedzila w ciemna noc.

ROZDZIAL CZTERDZIESTY OSMY

Byla dziesiata rano. Donovan obserwowal przez lornetke wielki poludniowy dom kolonialny otoczony starymi drzewami. Znajdowal sie w McLean, jednej z najzamozniej szych okolic nie tylko w Wirginii, ale i w calych Stanach Zjednoczonych. Warte miliony dolarow rezydencje byly tu norma, ale powierzchnia przecietnej dzialki nie przekraczala akra. Ten dom stal na pieciu akrach. Musial byc wart majatek. Patrzac na kolumnowy portyk, Donovan nie mial watpliwosci, ze aktualnego wlasciciela stac bylo na takie lokum.

Ulica nadjechal nowiutki mercedes. Masywna brama posiadlosci otworzyla sie przed nim i samochod wtoczyl sie w prywatna alejke dojazdowa. Kobieta siedzaca za kierownica miala teraz czterdziesci kilka lat, ale nadal mozna w niej bylo rozpoznac osobe z loteryjnej fotografii sprzed dziesieciu lat. Pieniadze potrafia spowolnic proces starzenia – pomyslal Donovan.

Spojrzal na zegarek. Na wszelki wypadek zajal stanowisko wczesnym rankiem. Wysluchal ostrzezenia nagranego na automatyczna sekretarke. Nie zamierzal jeszcze uciekac, ale rade LuAnn potraktowal bardzo powaznie. Tylko glupiec nie zorientowalby sie, ze za tym wszystkim kryja sie jakies potezne sily. Wyjal z kieszeni pistolet i sprawdzil, czy magazynek jest pelny. Rozejrzal sie jeszcze raz dookola. Odczekal pare minut, zeby dac kobiecie czas na wejscie do domu, potem wyrzucil papierosa przez okno, zakrecil szybe i ruszyl.

Zatrzymal sie przed brama wjazdowa i rzucil swoje nazwisko do interkomu. Glos, ktory mu odpowiedzial, byl jakis nerwowy, pobudzony. Brama otworzyla sie i niedlugo potem

Вы читаете Wygrana
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату