stronach jego stanowiska.
Niechetnie oderwal oczy od iluminatora i przeniosl wzrok na instrumenty: wielofunkcyjny czujnik, ktory podczas calej wyprawy nieustannie zapisywal na tasmie magnetycznej zasolenie, temperature i cisnienie wody oraz predkosc rozchodzenia sie w niej fal dzwiekowych; przyrzad do badania struktury dna i mierzenia grubosci osadow za pomoca fal akustycznych; grawimetr, co czterysta metrow dokonujacy pomiaru cisnienia; urzadzenie sledzace predkosc i kierunek pradu Lorelei; magnetometr, ktory mierzyl i rejestrowal pole magnetyczne dna i dewiacje spowodowane skupiskami metali.
Munk omal tego nie przegapil. Ruch byl tak niewielki – rylec drgnal zaledwie o milimetr – ze Munk w ogole by go nie zauwazyl, gdyby nie spojrzal tam akurat w tym momencie. Natychmiast przysunal twarz do iluminatora i popatrzyl na dno morza, potem odwrocil sie i zawolal Giordina, ktory siedzial przy konsoli sternika:
– Zatrzymaj sie!
Giordino zrobil pol obrotu wraz z fotelem i spojrzal w strone rufy.
– Odczytales cos? – spytal.
– Minelismy jakis metalowy przedmiot. Cofnij batyskaf, zebysmy mogli lepiej sie przyjrzec.
– Cofam – powiedzial Giordino na tyle glosno, by Munk go uslyszal.
Wlaczyl dwa silniki zamontowane po obu stronach kadluba na srodokreciu, nastawiajac je na „pol wstecz'. „Safona I', niesiona pradem o szybkosci dwoch wezlow, przez dziesiec sekund wisiala w miejscu, jakby nie miala ochoty ruszac sie o wlasnych silach, a potem wolno i mozolnie zaczela sie cofac pod prad. Gunn i pozostali czlonkowie zalogi stloczyli sie przy wejsciu do tunelu Munka.
– Co widzisz? – spytal Gunn.
– Nie jestem pewien – odparl Munk. – Cos sterczy z dna jakies dwadziescia metrow za rufa. W swietle reflektorow rufowych widac tylko jakis niewyrazny ksztalt.
Wszyscy czekali.
Zdawalo sie, ze minela cala wiecznosc, zanim Munk ponownie sie odezwal:
– Dobra, widze.
– Wlacz obie denne kamery stereoskopowe i stroboskop – zwrocil sie Gunn do Woodsona. – Musimy to sfilmowac. Woodson skinal glowa i ruszyl w strone swojego sprzetu.
– Czy mozesz to opisac? – spytal Spencer.
– Wyglada jak wystajacy z mulu lejek.
Bezosobowy glos Munka, docierajacy z glebi tunelu z instrumentami, zdradzal podniecenie.
– Lejek? – sceptycznie spytal Gunn. Drummer zajrzal Gunnowi przez ramie.
– Jaki lejek?
– Normalny, taki do wlewania plynow, baranie – odparl rozezlony Munk. – Mijamy go teraz prawa burta. Powiedz Giordinowi, zeby zatrzymal batyskaf, kiedy ten lejek pokaze sie w iluminatorach dziobowych.
Gunn przeszedl do Giordina.
– Czy mozesz utrzymac nas w tej pozycji? – spytal.
– Sprobuje, ale jesli prad zacznie obracac batyskaf w poprzek, to moze nas zniesc i stracimy kontakt wzrokowy z tym, co tam sie znajduje.
Gunn przeszedl na dziob i polozyl sie na gumowej podlodze. Razem z Merkerem i Spencerem patrzyl przez jeden z czterech iluminatorow dziobowych. Prawie natychmiast dojrzeli ten przedmiot. Jego wyglad zgadzal sie z opisem Munka: z dennego mulu wystawal odwrocony lejek o srednicy okolo pietnastu centymetrow. Byl w zdumiewajaco dobrym stanie. Choc zmatowialy, to jednak wygladal jak nowy. Nie mial zadnych uszkodzen i ani sladu rdzy.
– Utrzymuje batyskaf w tej pozycji – odezwal sie Giordino – ale nie moge zagwarantowac, ze to potrwa dlugo.
Nie odwracajac sie od iluminatora, Gunn skinal reka na Woodsona, ktory pochylal sie nad para kamer i nastawial ostrosc na przedmiot lezacy na dnie morza.
– Omar? – rzekl Gunn.
– Mam go i strzelam.
Gunn nie odpowiedzial. Calkowicie skupiony, nosem niemal dotykal szyby iluminatora.
Merker pytajaco zmruzyl oczy.
– Co z nim robimy, Rudi? Mysle, ze powinnismy go zabrac. Jego slowa w koncu dotarly do Gunna.
– Tak, tak, oczywiscie – mruknal nieprzytomnie.
Merker zdjal z wieszaka metalowa skrzynke, polaczona z przednia scianka batyskafu poltorametrowym kablem, i usadowil sie przed srodkowym iluminatorem. Ze skrzynki wystawalo kilka dzwigienek otaczajacych niewielki okragly guzik. Bylo to urzadzenie do kierowania manipulatorem, dwustukilogramowym mechanicznym ramieniem, ktore groteskowo zwisalo z dolnej czesci dziobu „Safony I'.
Merker nacisnal guzik, uruchamiajac manipulator. Potem zaczal sprawnie przebierac palcami po dzwigienkach i mechanizm z cichym warkotem wyciagnal dwumetrowe ramie na cala dlugosc. Do lejka sterczacego z dna zabraklo okolo dwudziestu centymetrow.
– Potrzeba mi jeszcze jakies cwierc metra.
– Dobrze, przygotuj sie – odparl Giordino. – Ale ruch do przodu moze zmienic nasza pozycje.
Lejek zblizal sie do nierdzewnego chwytaka manipulatora z irytujaca powolnoscia. Merker delikatnie opuscil nad nim kleszcze, a nastepnie poruszyl inna dzwigienka i kleszcze sie zamknely, ale zrobil to zbyt pozno – prad zaczal obracac batyskaf w poprzek. Chwytak minal lejek o centymetr i w zamknietych kleszczach nie bylo nic.
– Znosi nas w lewo! – wykrzyknal Giordino. – Nie moge utrzymac pozycji!
Palce Merkera szybko poruszaly dzwigienkami manipulatora. Bedzie musial jeszcze raz sprobowac, ale teraz w locie. Jezeli chybi, to ponowne odnalezienie lejka w warunkach ograniczonej widocznosci moze okazac sie prawie niemozliwe. Czolo Merkera pokrylo sie potem, miesnie rak mial napiete.
Uniosl ramie manipulatora i obrocil je o szesc stopni w prawo, zeby skompensowac przesuniecie „Safony I' w przeciwnym kierunku! Znow poruszyl dzwigienka, opuszczajac chwytak, ktorego szczeki zwarly sie prawie w tym samym momencie. Miedzy nimi tkwil lejek.
Udalo sie.
Manewrujac ostroznie manipulatorem, Merker stopniowo wyciagal lejek z mulu. Pot zalewal mu oczy, ale nie zwracal na to uwagi. Nie mial czasu do stracenia – jeden blad i lejek pozostanie w mule na zawsze. Wreszcie wyrwal go ze sluzowatego osadu i zblizyl do iluminatorow.
– O Boze! – szepnal Woodson. – To wcale nie lejek.
– Wyglada na jakas trabke – stwierdzil Merker. Gunn pokrecil glowa.
– To kornet – rzekl.
– Skad wiesz? – spytal Giordino, ktory opuscil swoje miejsce przy konsoli i teraz patrzyl w iluminator, zagladajac Gunnowi przez ramie.
– Kiedys w szkolnej orkiestrze gralem na kornecie. Wszyscy juz sami widzieli, ze Gunn ma racje. Bez trudu rozpoznali instrument po wygietych rurkach, wentylach i ustniku.
– Wyglada na mosiezny – odezwal sie Merker.
– Wlasnie dlatego magnetometr Munka ledwo go wykryl – dodal Giordino. – Zelazo jest tylko w ustniku i tloczkach wentylow.
– Ciekaw jestem, jak dlugo tam lezal? – spytal Drummer.
– Mnie bardziej by interesowalo, skad on sie tam wzial – powiedzial Merker.
– Najwyrazniej ktos wyrzucil go za burte z plynacego statku – obojetnie rzekl Giordino. – Pewnie jakis dzieciak, ktory nie znosi lekcji muzyki.
– Moze gdzies tu jest rowniez jego wlasciciel – mruknal Merker, nie podnoszac wzroku. Spencer sie wzdrygnal.
– Tez sobie wymyslil – rzekl.
We wnetrzu „Safony I' zapadlo milczenie.
25.