Antyczny trzysilnikowy samolot Forda, znany w historii lotnictwa jako „Blaszana Ges', wygladal zbyt niezgrabnie na to, by w ogole mogl latac, a mimo to wykonal ostatni skret z wdziekiem i majestatycznie niczym albatros, podchodzac do ladowania na pasie krajowego lotniska w Waszyngtonie.
Pitt cofnal trzy manetki gazu i stare ptaszysko siadlo na betonie z delikatnoscia jesiennego liscia, opadajacego na wysoka trawe. Samolot podkolowal do hangarow NUMA w polnocnej czesci lotniska, gdzie czekajacy nan pracownik obslugi naziemnej zablokowal kola i wykonal rutynowy gest, jakby podrzynal sobie gardlo. Pitt wylaczyl zaplon i obserwowal srebrne lopatki smigiel, ktore obracaly sie coraz wolniej i zatrzymaly, blyszczac w przedwieczornym sloncu. Zdjal sluchawki, powiesil je na wolancie, po czym odciagnal zasuwke i otworzyl boczne okienko.
Ze zdumienia zmarszczyl opalone czolo. Na plycie lotniska stal jakis mezczyzna, gwaltownie wymachujac rekami.
– Moge wejsc na poklad?! – zawolal Gene Seagram.
– Ja zejde! – odkrzyknal mu Pitt.
– Nie, prosze tam zostac!
Pitt wzruszyl ramionami, cofajac sie na swoj fotel. W ciagu zaledwie kilku sekund Seagram wszedl na poklad samolotu i otworzyl drzwi prowadzace do kabiny pilota. Mial na sobie modny brazowy garnitur z kamizelka, mocno jednak wygnieciony, co jednoznacznie wskazywalo, ze jego wlasciciel nie widzial lozka przynajmniej od dwudziestu czterech godzin.
– Skad pan wytrzasnal tak wspaniala stara maszyne? – spytal Seagram.
– Natknalem sie na nia w Keflaviku, kiedy bylem w Islandii – odparl Pitt. – Udalo mi sie ja odkupic za przyzwoita cene i przetransportowac z powrotem do Stanow.
– Przepiekna.
Pitt wskazal Seagramowi pusty fotel drugiego pilota.
– Naprawde tutaj chcial pan rozmawiac? Za pare minut slonce tak nagrzeje kabine, ze bedzie goraco jak w piecu.
– To, co chce powiedziec, nie zajmie wiele czasu – rzekl Seagram, usiadl i gleboko westchnal.
Pitt przyjrzal mu sie badawczo. Seagram wygladal na czlowieka dumnego w przymusowej sytuacji, na czlowieka, ktory niechetnie zdecydowal sie na te rozmowe, ale nie mial innego wyjscia…
Nie odwrocil twarzy do Pitta, kiedy zaczal mowic, lecz niespokojnie patrzyl w przednia szybe.
– Przypuszczam, ze zastanawia sie pan, co ja tu robie.
– Przyznaje, przyszlo mi to do glowy.
– Potrzebna mi panska pomoc.
A wiec to tak. Nawet nie wspomnial o ostrych slowach z przeszlosci. Bez zadnych wstepow, prosto z mostu powiedzial, o co chodzi. Pitt zmruzyl oczy.
– Mam powody sadzic, ze moje towarzystwo jest panu rownie mile jak syfilis.
– Niewazne, co obaj sadzimy. Chodzi o to, ze nasz rzad na gwalt potrzebuje panskich talentow.
– Na gwalt…? Talentow…? – Pitt nie ukrywal zdziwienia. – Zgrywa sie pan.
– Prosze mi wierzyc, wolalbym, zeby tak bylo, ale admiral Sandecker zapewnia mnie, ze tylko pan ma jakiekolwiek szanse wykonania pewnej bardzo delikatnej roboty.
– A co to za robota?
– Wydobycie „Titanica'.
– No jasne! Nic bardziej nie mogloby mi urozmaicic monotonii zycia, jak wydobycie… – Pitt urwal w pol zdania i wytrzeszczyl oczy. Krew uderzyla mu do glowy. Jego glos przeszedl w chrapliwy szept: – Jakiego statku?
Seagram spojrzal na niego ubawiony.
– „Titanica'. Chyba pan o nim slyszal?
Przez dobre dziesiec sekund panowalo calkowite milczenie. Pitt siedzial zupelnie oszolomiony. W koncu sie odezwal:
– Czy pan zdaje sobie sprawe, co mi pan proponuje?
– Absolutnie.
– To niewykonalne. – Mina Pitta wyrazala brak wiary, a jego glos w dalszym ciagu chrypial: – Nawet gdyby to bylo technicznie mozliwe, a nie jest, to i tak kosztowaloby setki milionow dolarow… no i te nie konczace sie korowody z dawnymi wlascicielami i agencjami ubezpieczeniowymi, jesli chodzi o prawa do wydobytego mienia.
– Problemy techniczne rozpracowuje w tej chwili ponad dwustu inzynierow i naukowcow – wyjasnial Seagram. – Sama operacja zostanie sfinansowana przez rzad z tajnego funduszu. O strone prawna moze sie pan nie martwic. Wedlug prawa miedzynarodowego statek, ktory zatonal i nie mozna go odzyskac, staje sie legalna wlasnoscia kazdego, kto zdecyduje sie na jego wydobycie. – Odwrocil sie i znow patrzyl w przednia szybe. – Pan nawet nie wie, Pitt, jak wazne jest to przedsiewziecie. „Titanic' znaczy wiecej niz tylko skarby czy wartosci historyczne. Gleboko w jego ladowniach ukryte jest cos, co ma zywotne znaczenie dla zapewnienia bezpieczenstwa naszego kraju.
– Wybaczy pan, ale wyglada to na lekka przesade.
– Byc moze, a jednak to fakt. Pitt pokrecil glowa.
– Toz to czysta fantazja. „Titanic' lezy na glebokosci prawie pieciu kilometrow. Cisnienie wynosi tam kilkaset kilogramow na centymetr kwadratowy, panie Seagram, nie decymetr czy metr, ale centymetr kwadratowy. Trudnosci i przeszkody sa ponad ludzka wyobraznie. Nikt jeszcze nie probowal wydobyc „Andrei Dorii' czy „Lusitanii'… a one leza na glebokosci zaledwie stu metrow.
– Skoro potrafimy wyslac czlowieka na Ksiezyc, to damy sobie rade z wydobyciem „Titanica' – argumentowal Seagram.
– Tego sie nie da porownac. Zanim czterotonowa kapsula znalazla sie na Ksiezycu, minelo dziesiec lat. Podniesienie z dna czterdziestu pieciu tysiecy ton stali to zupelnie co innego. Samo odszukanie wraku moze potrwac wiele miesiecy.
– Poszukiwania juz sie prowadzi.
– Nic nie slyszalem… -…o akcji poszukiwawczej – dokonczyl za niego Seagram. – I nie powinien pan. Dopoki wymaga tego bezpieczenstwo, dopoty operacja ta pozostanie tajna. Nawet panski zastepca, Albert Giordano…
– Giordino.
– Faktycznie, Giordino, dziekuje panu. W tej wlasnie chwili kieruje sonda badawcza nad dnem Atlantyku, absolutnie nie zdajac sobie sprawy z rzeczywistego charakteru swojej misji.
– Ale przeciez wyprawa z pradem Lorelei… pierwotna misja „Safony I' mialo byc przesledzenie trasy tego pradu.
– Nieprzypadkowa zbieznosc. Zaledwie na kilka godzin przed opuszczeniem batyskafu na wode admiral Sandecker mogl wydac rozkaz, by skierowal sie w rejon ostatniej znanej pozycji „Titanica'.
Pitt odwrocil sie i obserwowal odrzutowiec pasazerski, odrywajacy sie od glownego pasa startowego lotniska.
– Ale dlaczego ja? Czym sobie zasluzylem na zaproszenie do wziecia udzialu w najbardziej szalonym przedsiewzieciu stulecia?
– Pan nie ma byc tylko gosciem, moj drogi panie Pitt. Bedzie pan kierowal caloscia prac zwiazanych z wydobyciem wraku. Pitt spojrzal na Seagrama.
– Ale wciaz pozostaje pytanie, dlaczego ja? – powiedzial z uporem.
– Zapewniam pana, ze ten wybor nie wzbudza mojej radosci – rzekl Seagram. – Skoro jednak Narodowa Agencja Badan Morskich i Podwodnych jest najwiekszym w kraju uznanym autorytetem w dziedzinie oceanografii, skoro czolowi eksperci od wydobywania wrakow sa jej pracownikami i skoro pan jest jej dyrektorem do zadan specjalnych, to wybor padl na pana.
– Teraz zaczyna mi switac. Po prostu zajmuje niewlasciwe stanowisko w niewlasciwym czasie.
– Moze pan to sobie dowolnie interpretowac – rzekl Seagram znuzonym glosem. – Musze jednak przyznac, ze panskie dotychczasowe konto, jesli chodzi o doprowadzanie trudnych zadan do pomyslnego konca, jest doprawdy imponujace. – Wyjal chusteczke i wytarl sobie czolo. – Jeszcze jednym czynnikiem, ktory w istotny sposob przemawial za panem, bylo to, ze uwaza sie pana w pewnym sensie za eksperta od „Titanica'.
– Zbieranie i studiowanie informacji o „Titanicu' jest tylko moim hobby, niczym wiecej. Trudno, zeby to dawalo