Przez kilka krotkich minut po tym, jak polzywa zaloga „Sondy Glebinowej' zostala przewieziona droga powietrzna na „Koziorozca', Giordino mial calego „Titanica' wylacznie dla siebie. Nawet nie przyszlo mu do glowy, ze jest pierwszym czlowiekiem, ktory po siedemdziesieciu szesciu latach postawil noge na jego pokladzie. Choc byl jeszcze bialy dzien, to jednak bal sie ruszyc z miejsca. Za kazdym bowiem razem, gdy spogladal na ponad dwustumetrowy kadlub statku, mial uczucie, jakby patrzyl na wilgotny, oslizgly grobowiec. Nerwowo zapalil papierosa, usiadl na mokrym kabestanie i czekal na inwazje, ktora wkrotce sie zaczela.
Kiedy Pitt znalazl sie na pokladzie, nie odczuwal zadnego niepokoju, ale raczej nabozny szacunek. Wszedl na mostek i stal tam samotnie, pograzony w myslach o legendzie „Titanica'. Tylko Bog jeden wie, ktory juz raz zastanawial sie, jak to wszystko wygladalo owej nocy przed niemal osiemdziesieciu laty, gdy kapitan Edward J. Smith, stojac w tym samym miejscu, zdal sobie sprawe, ze dowodzony przezen wspanialy statek powoli i nieodwolalnie tonie mu pod stopami. O czym myslal wiedzac, ze lodzie ratunkowe mogly pomiescic jedynie 1180 osob, a przeciez w dziewiczym rejsie mial 2200 ludzi wraz z zaloga?
Po jednej czy dwoch minutach, ktore wydawaly mu sie godzinami, Pitt ocknal sie z zadumy i ruszyl pokladem lodziowym w strone rufy. Po drodze przeszedl obok uszczelnionych drzwi kabiny radiowej, skad telegrafista John G. Phillips wyslal pierwszy sygnal SOS, obok pustych zurawikow lodzi ratunkowej numer 6, w ktorej pani J.J. Brown z Denver zdobyla sobie nieprzemijajaca slawe jako „niezatapialna Molly Brown', obok wejscia do glownej klatki schodowej, gdzie Graham Farley wraz z orkiestra statku gral do samego konca, obok miejsca, gdzie milioner Benjamin Guggenheim i jego sekretarka spokojnie stali w oczekiwaniu smierci, a potem utoneli ubrani w eleganckie stroje wieczorowe, jak przystoi ludziom z klasa.
Droga do windy na drugim koncu pokladu lodziowego zajela mu prawie pietnascie minut. Przeszedl przez reling i zeskoczyl na poklad spacerowy, gdzie natknal sie na wystajacy z przegnilych desek kikut masztu, ktory na wysokosci dwoch i pol metra zostal skrocony podwodnym palnikiem przez „Slimaka Morskiego'.
Siegnal do kieszeni, wyjal paczuszke, ktora mu wreczyl komandor Bigalow, i delikatnie ja rozwinal. Zapomnial wziac ze soba kawalka linki czy szpagatu, ale uznal, ze wystarczy mu sznurek z opakowania. Kiedy skonczyl, cofnal sie na kilka krokow od kikuta niegdys wysokiego masztu i popatrzyl na swoje dzielo.
Choc stara i wyblakla, czerwona bandera linii oceanicznych „White Star', ktora tak dawno temu zerwal Bigalow, ratujac ja przed zapomnieniem, znow dumnie powiewala nad niezatapialnym „Titanikiem'.
52.
Pierwsze promienie wschodzacego slonca wlasnie zablysly nad horyzontem, kiedy Sandecker wyskoczyl z otwartych drzwi kabiny helikoptera i biegl pochylony pod obracajacymi sie lopatkami wirnika, przytrzymujac czapke. Przenosne lampy jeszcze sie palily, oswietlajac nadbudowki wraka i rozrzucone po pokladach skrzynie z czesciami maszyn w roznych fazach montazu. Pitt i jego ludzie przez cala noc pracowali jak niewolnicy, w szalonym tempie przygotowujac statek do holowania.
Rudi Gunn pomachal do Sandeckera spod nawiewnika zrakowacialego od rdzy.
– Witamy na pokladzie „Titanica', admirale – powiedzial z usmiechem.
Tego ranka chyba wszyscy sie usmiechali.
– Jak tam sytuacja?
– Na razie bez zmian. Kiedy tylko uruchomimy pompy, powinnismy usunac ten przechyl.
– Gdzie Pitt?
– W sali gimnastycznej.
Sandecker wytrzeszczyl oczy na Gunna i zatrzymal sie.
– Powiedziales „w sali gimnastycznej'?
Gunn skinal glowa i wskazal otwor w scianie nadbudowki. Jego poszarpane brzegi wskazywaly, ze zostal wyciety palnikiem acetylenowym.
– Tedy.
Pomieszczenie mialo okolo pieciu metrow szerokosci i ponad pietnascie dlugosci. Pracowalo w nim kilkunastu zajetych roznymi czynnosciami ludzi, ktorzy zdawali sie nie zwracac uwagi na przedziwny zestaw pokrytych rdza, staroswieckich mechanizmow, umocowanych do tego, co niegdys bylo kolorowa posadzka z linoleum. Znajdowaly sie tam bogato zdobione urzadzenia do wioslowania na sucho, zabawnie wygladajace stacjonarne rowery, polaczone z duzym, okraglym licznikiem kilometrow na scianie, sztuczne konie z obrotowymi siodlami ze skory oraz cos, co zdaniem Sandeckera wygladalo na mechanicznego wielblada i, jak pozniej stwierdzil, rzeczywiscie nim bylo.
Grupa robocza wyposazyla juz sale w nadajnik i odbiornik radiowy, trzy przenosne generatory pradu, zasilane gazem, kilkanascie reflektorow na statywach, niewielka podreczna kuchenke, zaimprowizowane biurka i stoly, wykonane z laczonych rurek aluminiowych i elementow skrzyn do pakowania, a takze pare skladanych lozek.
Pitt z Drummerem i Spencerem studiowali duzy rysunek statku w przekroju perspektywicznym, kiedy zblizyl sie do nich Sandecker.
Pitt podniosl wzrok i zasalutowal.
– Witamy na „Titanicu', admirale – powiedzial serdecznym tonem. – Co z Merkerem, Kielem i Chavezem?
– Leza w izbie chorych „Koziorozca' – odparl Sandecker. – Doszli juz do siebie w dziewiecdziesieciu procentach i blagaja doktora Baileya, zeby pozwolil im wrocic do ich obowiazkow, ale on jest gluchy na te prosby. Upiera sie, ze przez dobe powinni zostac na obserwacji, a z takim czlowiekiem jak on, z jego postura i zdecydowaniem, po prostu nie ma dyskusji. – Admiral przerwal, poruszyl nozdrzami i zmarszczyl nos. – Boze, co tu tak smierdzi?
– Zgnilizna – odparl Drummer. – Wszedzie jej pelno, we wszystkich zakamarkach. Nie mozna od tego uciec. Martwe zwierzeta morskie, wyciagniete z wrakiem na powierzchnie, szybko zaczynaja sie psuc.
Sandecker zatoczyl dlonia w powietrzu.
– Przytulnie tu macie – rzekl. – Ale dlaczego zalozyliscie centrale operacyjna w sali gimnastycznej, a nie na mostku?
– Odstepstwo od tradycji z powodow praktycznych – odparl Pitt. – Mostek na martwym statku jest niefunkcjonalny, natomiast sala gimnastyczna lezy na srodokreciu, skad mamy taki sam dostep do dziobu i rufy. Poza tym sasiaduje z naszym zaimprowizowanym ladowiskiem dla helikoptera na dachu sali klubowej pierwszej klasy. Im blizej jestesmy naszego zaopatrzenia, tym sprawniej mozemy dzialac.
– Musialem o to zapytac – powiedzial Sandecker powaznym tonem. – Nalezalo sie upewnic, czy nie wybraliscie tego muzeum mechanicznych potwornosci tylko po to, by prowadzic cwiczenia sprawnosciowe.
Admiral podszedl do wilgotnej kupki gruzu pod zewnetrzna sciana sali gimnastycznej, cos tam bowiem zwrocilo jego uwage. Przez kilka chwil ponurym wzrokiem wpatrywal sie w szczatki jakiegos pasazera czy czlonka zalogi „Titanica'.
– Ciekaw jestem, kim byl ten biedak.
– Prawdopodobnie nigdy sie nie dowiemy – rzekl Pitt. – Wszystkie kartoteki dentystyczne z 1912 roku niewatpliwie juz dawno temu poszly na przemial.
Sandecker pochylil sie i uwaznie obejrzal kosci miednicy.
– Moj Boze, to byla kobieta.
– Pewnie jedna z pasazerek pierwszej klasy postanowila zostac albo ktoras kobieta z tych, co podrozowaly na miedzypokladziu, dotarla na poklad lodziowy, gdy juz spuszczono wszystkie szalupy.
– Znalezliscie jakies inne ciala?
– Bylismy zbyt zajeci, zeby wszystko przeszukac – odparl Pitt. – Tylko Spencer meldowal, ze w sali klubowej widzial szkielet zaklinowany w kominku.
Sandecker ruchem glowy wskazal otwarte drzwi.
– A co jest za nimi?
– Glowne schody.
– Rozejrzyjmy sie.
Wyszli na podest nad hallem pokladu A i popatrzyli w dol. Schody byly zawalone przegnilymi fotelami i kanapami, ktore tam sie zsunely, kiedy tonacy statek polecial na dziob. Wskazowki zegara z brazu zatrzymaly sie na godzinie drugiej dwadziescia jeden. Zeszli po schodach pokrytych szlamem i dotarli do jednego z korytarzy