– Ma pan dwa wyjscia do wyboru. Albo po jakims czasie pana zwolnimy…
– Nie przezylbym nawet tygodnia. Doskonale wiem o sieci zabojcow KGB.
– …albo bedzie pan z nami wspolpracowal. – Nicholson przerwal, zawahal sie, a potem powiedzial zdecydowanym tonem:
– Jest pan czlowiekiem blyskotliwym, kapitanie, najlepszym fachowcem w swojej dziedzinie. Nie chcemy, zeby takie umysly sie marnowaly. Chyba nie musze mowic, jaka wartosc przedstawia pan dla zachodnich wywiadow. Stad moj zamiar powierzenia panu kierownictwa nowej komorki, ktorej zadania sa zgodne z panska specjalnoscia.
– Przypuszczam, ze powinienem byc wam za to wdzieczny – powiedzial Prewlow oschlym tonem.
– Oczywiscie zmienimy panu twarz. Przejdzie pan intensywny kurs, w czasie ktorego nauczy sie pan idiomow angielskich i amerykanskich, a takze wszystkiego, co dotyczy naszej historii, sportu, muzyki i rozrywek. W koncu nie zostanie zaden slad, ktory moglby naprowadzic na pana KGB.
W oczach Prewlowa pojawilo sie zainteresowanie.
– Panska pensja wyniesie czterdziesci tysiecy rocznie plus koszty reprezentacyjne i samochod.
– Czterdziesci tysiecy dolarow? – zapytal Prewlow, silac sie na spokoj.
– Mozna za to kupic sporo bombajskiego dzinu – powiedzial Nicholson, usmiechajac sie jak wilk, ktory zasiada do obiadu w towarzystwie ostroznego krolika. – Mysle, ze jesli naprawde sie pan postara, kapitanie Prewlow, to spodobaja sie panu przyjemnosci, jakich dostarcza nasza zachodnia dekadencja. Nie uwaza pan?
Prewlow przez kilka sekund nic nie mowil. Wybor jednak byl oczywisty: nieustanny strach albo dlugie przyjemne zycie.
– Wygraliscie, Nicholson.
Nicholson uscisnal dlon Prewlowa i lekko sie zdziwil, widzac lzy wzbierajace w jego oczach.
74.
Przez ostatnie godziny dlugotrwalego holowania niebo bylo czyste i sloneczne, a zmienny wiatr lagodnie popychal dlugie oceaniczne fale w strone brzegu, muskajac ich zielone grzbiety.
Od switu cztery okrety Ochrony Wybrzeza zajmowaly sie pilnowaniem ogromnej flotylli statkow wycieczkowych i lodzi, ktore plywaly tam i z powrotem, rywalizujac ze soba, by lepiej sie przyjrzec zniszczonym przez morze pokladom i nadbudowkom wraku.
Wysoko nad zatloczonymi wodami az roilo sie od awionetek i helikopterow przypominajacych szerszenie; ich piloci walczyli o najdogodniejsza pozycje, by fotoreporterzy i kamerzysci mogli robic zdjecia „Titanicowi' pod najlepszym katem.
Z wysokosci poltora kilometra wciaz przechylony statek wygladal jak makabryczna padlina, atakowana ze wszystkich stron przez armie komarow i bialych mrowek.
„Morse' zwinal hol, dotychczas laczacy go z dziobem „Wallace'a', i podplynal do rufy „Titanica', zwiazal sie z nia gruba lina, a potem zostal z tylu, by pomagac przy sterowaniu trudnym w prowadzeniu wrakiem w drodze przez ciesnine Verrazano i w gore East River, do starego portu wojennego na Brooklynie. Kiedy komandor Butera kazal skrocic glowna line holownicza do dwustu metrow, pokazalo sie rowniez kilka holownikow portowych, ktore w kazdej chwili na wezwanie byly gotowe przyjsc z pomoca.
Do burty „Wallace'a' zblizyla sie motorowka, z ktorej przeskoczyl na poklad holownika pilot. Pozniej poplynela dalej i uderzyla w zardzewialy kadlub „Titanica' odbijaczami z zuzytych opon, wiszacymi na jej wolnej burcie. Szef sluzby pilotowej portu nowojorskiego chwycil drabinke linowa i wdrapal sie po niej na poklad ladunkowy.
Pitt i Sandecker najpierw go przywitali, a potem zaprowadzili na prawe skrzydlo mostka, gdzie oparl rece na relingu, jakby zespalajac sie ze statkiem, i uroczyscie skinal glowa na znak, by kontynuowano holowanie. Pitt pomachal reka, na co Butera odpowiedzial syrena. Wowczas dowodca holownika wydal komende „wolno naprzod' i wycelowal dziob „Wallace'a' w glowny tor pod mostem Verrazano, laczacy Long Island ze Staten Island.
Kiedy ten dziwny konwoj wplynal do Gornej Zatoki Nowojorskiej,
Butera zaczal przechodzic z jednej strony mostka na druga, obserwujac wrak, wiatr, prad wody i line holownicza niczym neurochirurg, ktory za chwile ma przeprowadzic skomplikowana operacje mozgu.
W ciagu nocy tysiace ludzi zgromadzily sie nad brzegami zatoki. Manhattan zamarl, opustoszaly ulice i w biurach nagle zrobilo sie cicho, gdy stloczeni w oknach pracownicy wstrzymali oddechy, ogladajac holowanie wraku do portu.
Na brzegu Staten Island wyslannik „New York Timesa', Peter Hull, zaczal pisac swoje sprawozdanie:
Bardziej dziennikarskie spojrzenie prezentowal komentator CBS:
Do poludnia „Titanic' minal Statue Wolnosci i ogromne morze ludzi na Battery. Zgromadzeni na brzegu widzowie rozmawiali ze soba wylacznie szeptem, a w miescie panowala niezwykla cisza, tylko z rzadka przerywana klaksonem taksowki, ktory byl jedynym dowodem normalnego zycia. Odnosilo sie wrazenie, jakby caly Nowy Jork zebral sie w ogromnej katedrze.
Wielu widzow nie ukrywalo lez. Przyszli rowniez trzej zyjacy pasazerowie, ktorzy uratowali sie tamtej tragicznej nocy tak dawno temu. Powietrze wydawalo sie ciezkie i ludzie oddychali jakby z trudem. Opisujac pozniej swoje wrazenia, wiekszosc osob przypominala sobie jedynie odretwienie, cos w rodzaju chwilowego paralizu, ktory odebral im mowe. Wiekszosc, poza pewnym twardym strazakiem, niejakim Arthurem Mooneyem.
Mooney byl kapitanem jednego ze statkow pozarniczych w nowojorskim porcie. Ten poteznie zbudowany Irlandczyk o wesolym spojrzeniu urodzil sie w tym miescie i od dziewietnastu lat walczyl z pozarami na morzu. Uderzyl wielka piescia w podstawe kompasu.
– Ruszcie dupy, chlopaki! – wykrzyknal do swojej zalogi. – Nie jestescie manekinami w domu towarowym! – Jego stentorowy glos docieral do wszystkich zakatkow statku. Mooney prawie nigdy nie musial korzystac z tuby. – Ten parowiec konczy tu swoj dziewiczy rejs, no nie? A wiec urzadzmy mu tradycyjne nowojorskie powitanie w dawnym stylu.
– Alez kapitanie – odezwal sie jakis czlonek zalogi. – Przeciez to nie „Queen Elizabeth II' czy „Normandie' zawija tu po raz pierwszy. To tylko stary wrak, statek umarlych.
– Stary wrak, ty zasrancu?! – huknal Mooney. – Ten statek, na ktory patrzysz, to najslynniejszy liniowiec na swiecie. No to co, ze troche zniszczony i ciut sie spoznil, ale kto by sie tym przejmowal? Woda naprzod i wlaczyc syrene!
Byl to juz drugi salut oddawany wydobytemu z dna „Titanicowi', lecz bardziej uroczysty. Kiedy nad statkiem Mooneya trysnely wysokie fontanny wody i dzwiek jego syreny odbil sie od drapaczy chmur, inny statek pozarniczy poszedl za jego przykladem, a potem nastepny. Wowczas odezwaly sie syreny frachtowcow przycumowanych w porcie i klaksony samochodow stojacych na brzegach New Jersey, Manhattanu i Brooklynu, a w koncu dolaczyly do nich okrzyki radosci i ryk miliona gardel.
To, co zapoczatkowal jeden skromny gwizd syreny okretowej, teraz coraz bardziej narastalo, az przeszlo w jeden wielki grzmot, od ktorego drzala ziemia i dzwonily szyby w oknach. Byla to chwila, ktora rozniosla sie echem po wszystkich oceanach swiata.
„Titanic' zawinal do portu.