75.
Tysiace ludzi przybylych na powitanie tloczylo sie na nabrzezach doku, gdzie zacumowano „Titanica'. Te falujaca mase, przypominajaca mrowisko, tworzyli oficjele, dziennikarze, kordony umeczonych policjantow i mnostwo nieproszonych gosci, ktorzy wspieli sie po ogrodzeniu stoczni.
Grupa reporterow i kamerzystow jak burza wbiegla na poklad po zaimprowizowanym trapie i otoczyla admirala Sandeckera, stojacego niczym zwycieski Cezar na stopniach glownej klatki schodowej w sali recepcyjnej na pokladzie D.
Dla Sandeckera byla to wielka chwila i tego dnia konmi by go nie sciagnieto z „Titanica'. Nigdy nie pomijal zadnej okazji, zeby przysporzyc popularnosci Narodowej Agencji Badan Morskich i Podwodnych, i tym razem rowniez zamierzal wykorzystac kazda mozliwosc, dawaly mu gazety i krajowa siec telewizyjna. Czarowal reporterow barwnymi opisami bohaterskich wyczynow zespolu ratowniczego, patrzyl w obiektywy przenosnych kamer telewizyjnych i bez przerwy sie usmiechal.
Pitta absolutnie to nie obchodzilo, marzyl jedynie o prysznicu i czystym miekkim lozku. Przepchnal sie miedzy wchodzacymi po trapie i wmieszal w tlum na wybrzezu. Juz mu sie wydalo, ze umknie, gdy podbiegl don jakis reporter telewizyjny i podsunal mu mikrofon pod nos.
– Hej, kolego, czy jest pan czlonkiem zespolu ratowniczego, ktory wydobyl „Titanica'?
– Nie, stoczniowcem – odparl Pitt, opedzajac sie od kamery jak wiesniak.
Reporterowi zrzedla mina.
– Przerwij, Joe! – ryknal na kamerzyste. – Trafilismy na bumelanta.
Odwrocil sie i lokciami zaczal torowac sobie droge do statku, pokrzykujac na ludzi, by mu nie deptali kabla mikrofonu.
Dopiero pol godziny pozniej, za szostym skrzyzowaniem, Pitt znalazl taksowkarza, ktorego bardzej interesowal zarobek niz ogladanie wraku.
– Dokad? – spytal kierowca.
Pitt zawahal sie, patrzac na swoja brudna, przepocona koszule, takiez spodnie i rownie wysmarowana podarta wiatrowke. Nie potrzebowal lustra, by wiedziec, jak zaczerwienione i podkrazone sa jego oczy. Uswiadomil sobie, ze wyglada na pijaczka z Bowery. Potem jednak uznal, ze to nic nie szkodzi, skoro dopiero co zszedl z pokladu statku niegdys najbardziej luksusowego na swiecie.
– Ktory hotel jest najlepszy i najdrozszy?
– „Pierre' na rogu Piatej Alei i Szescdziesiatej Pierwszej nie jest tani.
– No to niech bedzie „Pierre'.
Kierowca obejrzal sie za siebie, badawczo popatrzyl na Pitta i zmarszczyl nos. Pozniej wzruszyl ramionami i wlaczyl sie do ruchu. Po niecalej polgodzinie taksowka zatrzymala sie przy krawezniku przed hotelem „Pierre',. ktorego okna wychodzily na Park Centralny.
Pitt zaplacil taksowkarzowi, przeszedl przez obrotowe drzwi i stanal przy kontuarze. Recepcjonista, jak zwykle w takich wypadkach, obrzucil go niechetnym spojrzeniem.
– Przykro mi, prosze pana – odezwal sie pospiesznie, zanim Pitt zdazyl otworzyc usta. – Nie mamy wolnych pokojow.
Pitt wiedzial, ze gdyby podal swoje prawdziwe nazwisko, to reporterzy znalezliby go w ciagu paru minut. Jeszcze nie byl gotow stawic czola ciezkiej probie, jaka niesie ze soba slawa. Chcial sie tylko spokojnie wyspac.
– Nie jestem tym, za kogo mnie pan bierze – powiedzial z udawanym oburzeniem. – Tak sie sklada, ze jestem profesorem, pisarzem i archeologiem, a nazywam sie Malcolm Smythe. Przed chwila wysiadlem z samolotu po czterech miesiacach kopania w gornym biegu Amazonki i nie mialem czasu sie przebrac. Zaraz przyjedzie tu z lotniska moj czlowiek z bagazami.
Recepcjonista natychmiast zmienil ton.
– Och, bardzo przepraszam, panie profesorze. Nie poznalem pana. Mimo to jednak nie mamy wolnych pokojow. W miescie jest pelno ludzi, ktorzy przyjechali zobaczyc „Titanica'. Jestem pewien, ze pan to rozumie.
– Recze za pana profesora – odezwal sie jakis glos za plecami Pitta. – Prosze panu dac najlepszy apartament, a rachunek przeslac pod ten adres.
Na kontuar upadla wizytowka. Recepcjonista podniosl ja. przeczytal i zaczerwienil sie jak panienka. Potem zamaszystym gestem polozyl przed Pittem blankiet meldunkowy i wyjal klucz do pokoju.
Pitt powoli sie odwrocil i zobaczyl twarz tak samo zmeczona i wymizerowana jak jego wlasna. Usta wykrzywial porozumiewawczy usmiech, lecz oczy patrzyly tepym, niewidzacym wzrokiem upiora. To byl Gene Seagram.
– Jak sie panu udalo tak szybko mnie wysledzic? – spytal Pitt. Lezal w wannie, trzymajac w reku szklanke wodki z lodem. Seagram siedzial po drugiej stronie lazienki na sedesie.
– Nic nadzwyczajnego – odparl. – Widzialem, jak wychodzil pan ze stoczni, i poszedlem za panem.
– Myslalem, ze mniej wiecej o tej porze bedzie pan bawil na „Titanicu'.
– Statek mnie nie obchodzi. Interesuje mnie jedynie bizanium w jego skarbcu, a powiedziano mi, ze wrak znajdzie sie w suchym doku dopiero za dwie doby i wtedy bedzie mozna usunac zlom z ladowni.
– Dlaczego wiec przez te dwa dni nie odpocznie pan sobie i troche sie nie zabawi? Za kilka tygodni skoncza sie panskie klopoty. „Plan Sycylijski' zejdzie z desek kreslarskich i stanie sie rzeczywistoscia.
Seagram na moment przymknal oczy.
– Chcialem z panem porozmawiac – rzekl cicho. – Chcialem porozmawiac o Danie.
O Boze, pomyslal Pitt. Masz ci los. Jak tu zachowac dobra mine, majac swiadomosc, ze sie spalo z zona tego czlowieka? Zdolal jednak zachowac obojetny ton w rozmowie.
– Jak ona sie czuje po tym wszystkim, co przeszla?
– Przypuszczam, ze dobrze – odpowiedzial Seagram, wzruszajac ramionami.
– Przypuszcza pan? Marynarka Wojenna zalatwila jej przelot ze statku dwa dni temu. Czyzby pan nie widzial zony od Czasu, gdy znalazla sie na ladzie?
– Ona nie chce mnie widziec… powiedziala, ze miedzy nami wszystko skonczone. Pitt wpatrywal sie w szklanke z wodka.
– Na panskim miejscu, Seagram, znalazlbym sobie najdrozsza dziwke w miescie, zaplacil jej z funduszu reprezentacyjnego i zapomnial o Danie.
– Pan niczego nie rozumie. Ja ja kocham.
– Boze, wpada pan w ton listow do kacika zlamanych serc – rzekl Pitt, siegnal po butelke stojaca na kafelkowej posadzce i dolal sobie wodki. – Posluchaj pan, Seagram. Pod ta pompatyczna, pretensjonalna fasada jest pan przyzwoitym facetem i kto wie, moze przejdzie pan do historii jako wielki uczony, ktory uchronil ludzkosc przed nuklearna zaglada. Wciaz jeszcze jest pan atrakcyjny dla kobiet i moge sie zalozyc, ze kiedy zabierze pan swoje rzeczy z biurka w Waszyngtonie i pozegna sie ze sluzba dla rzadu, to bedzie pan czlowiekiem bogatym. Niech wiec pan nie oczekuje ode mnie wspolczucia. Bedzie pan mial wszystko.
– Ale coz to znaczy bez kobiety, ktora kocham?
– Widze, ze sie nie rozumiemy – odparl Pitt. Wypil juz jedna trzecia butelki i przyjemne cieplo zaczelo mu sie rozchodzic po ciele. – Po co zaraz wpuszczac sie w kanal z powodu baby, ktorej sie wydaje, ze przezywa druga mlodosc. Jak juz odeszla, to odeszla. Tylko mezczyzni wracaja na kleczkach, lecz nie kobiety. One sa stanowcze. Potrafia wpedzic kazdego mezczyzne do grobu, jezeli juz sie na to zdecyduja. Niech pan zapomni o Danie, Seagram. Nie bedzie ta, to bedzie inna. A jesli juz potrzebne panu bezpieczenstwo w postaci pary cyckow, ktorych wlascicielka bedzie panu scielila lozko i przygotowywala kolacje, to trzeba sobie wynajac sluzaca. One sa tansze i na dluzsza mete sprawiaja o wiele mniej klopotow.
– Wydaje sie panu, ze jest Freudem – powiedzial Seagram, wstajac z sedesu. – Kobiety sa dla pana niczym. Dla pana milosc to milosc do butelki. Stracil pan kontakt ze swiatem.
– Czyzby? – spytal Pitt, podniosl sie z wanny i otworzyl drzwiczki apteczki w taki sposob, zeby Seagram widzial sie w lustrze. – Prosze sie sobie dobrze przyjrzec. To wlasnie jest twarz czlowieka, ktory stracil kontakt ze swiatem. To sa oczy faceta, ktory meczy sie na wlasne zyczenie. Jest pan chory, Seagram. Chory na umysle z