stanowila zarowno dowod, jak i ostrzezenie przed niebezpieczenstwem. Gdyby dalo sie jakos ja skrocic, z miejsca poczulby sie lepiej, jednakze nie bylo na to sposobu. Pozostawala mylna informacja. Jason musi sie jakos postarac, by w ciagu nastepnych czterdziestu pieciu minut nadano przez to radio mylna informacje. Ukryty na tylnym siedzeniu taksowki przyjrzal sie dokladnie dwom mezczyznom w aucie po przeciwnej stronie ulicy. Jesli roznili sie czyms od setki podobnych mezczyzn na Saint-Honore, to tylko tym, ze nie rozmawiali ze soba.
Na chodniku pojawil sie Philippe d’Anjou w szarym kapeluszu na siwych wlosach. Omiotl spojrzeniem ulice, z czego Bourne wywnioskowal, ze byly „meduzyjczyk” zapewnil sobie obstawe. Zadzwonil pod umowiony numer, wyjawil swe zaskakujace informacje, mogl wiec sadzic, ze samochod z ludzmi juz czeka, by za nim pojechac.
Do kraweznika podjechala, zapewne zamowiona telefonicznie, taksowka. D’Anjou powiedzial cos do kierowcy i wsiadl. Po przeciwnej stronie ulicy wysunela sie zlowrogo ze swego gniazda antena; polowanie sie rozpoczelo.
Sedan ruszyl za taksowka d’Anjou. Jason tylko na to czekal. Pochylil sie do kierowcy i powiedzial z udanym zirytowaniem:
– Na smierc zapomnialem, ze rano mial byc Luwr, a zakupy dopiero po poludniu. Boze, toz jestem spozniony juz pol godziny. Prosze zawiezc mnie pod Luwr.
–
Podczas krotkiego przejazdu do zwroconej ku Sekwanie monumentalnej fasadzie Luwru taksowka Jasona dwa razy wyprzedzala czarnego sedana i natychmiast zostawala w tyle. Dzieki tym zblizeniom Bourne zobaczyl to, co go interesowalo. Mezczyzna obok kierowcy mowil cos raz po raz do trzymanego w dloni mikrofonu. Carlos widac chcial miec pewnosc, ze potrzask nie stracil kolcow: pozostali jego ludzie obstawiali juz teren egzekucji.
Znalezli sie przed ogromnym wejsciem do muzeum.
– Prosze stanac za tamtymi taksowkami – polecil Jason.
– One czekaja na klientow, monsieur. Ja mam klienta, pan jest moim klientem. Zawioze pana do…
– Prosze robic to, co kaze – przerwal mu Bourne i rzucil piecdziesiat frankow na przednie siedzenie.
Taksowkarz skierowal samochod do kolejki. Czarny sedan znajdowal sie w odleglosci dwudziestu metrow na prawo od nich; mezczyzna z mikrofonem odwrocil sie i patrzyl przez tylna lewa szybe. Jason poszedl za jego spojrzeniem. Jak mogl sie spodziewac, kilkadziesiat metrow w kierunku zachodnim, na otwartej duzej przestrzeni stal szary samochod, ten sam, ktory towarzyszyl Jacqueline Lavier i zonie Villiersa w ich drodze do kosciola pod wezwaniem Najswietszego Sakramentu, a potem te druga, gdy doprowadzila juz pierwsza do jej ostatniej spowiedzi, wywiozl pospiesznie z Neuilly-sur-Seine. Bourne zobaczyl, ze antena na tamtym samochodzie opuszcza sie. A po prawej stronie zolnierz Carlosa nie trzymal juz mikrofonu i antena na czarnym sedanie tez sie chowala; lacznosc zostala nawiazana, kontakt wzrokowy – potwierdzony. Czterech mezczyzn. To wlasnie byli siepacze Carlosa.
Bourne powiodl wzrokiem po mrowiu ludzkim przed wejsciem do Luwru i wylowil z niego natychmiast eleganckiego d’Anjou, ktory rozgladajac sie nerwowo spacerowal w te i z powrotem wzdluz wielkiego bloku z bialego granitu okalajacego z lewa marmurowe schody.
Teraz! Nadszedl czas nadania mylnej informacji.
– Niech pan rusza – polecil kierowcy.
– Slucham?
– Dostanie pan dwiescie frankow, jesli zrobi pan to, co kaze. Niech pan ruszy i dojedzie do poczatku kolejki, po czym niech pan skreci dwa razy w lewo i wroci do tamtego wjazdu.
– Nie rozumiem, monsieur!
– Nie musi pan. Trzysta frankow.
Samochod skrecil w prawo, zrownal sie z poczatkiem kolejki, gdzie taksowkarz zakrecil ostro, kierujac samochod w strone rzedu zaparkowanych pojazdow. Bourne tymczasem wyszarpnal zza paska pistolet, wsadzil go miedzy kolana i sprawdzil tlumik dokrecajac go mocno.
– Dokad zyczy pan sobie jechac? – spytal zaskoczony taksowkarz, gdy znalezli sie na podjezdzie prowadzacym z powrotem do Luwru.
– Niech pan zwolni! – zazadal Jason. – Widzi pan ten duzy szary samochod przed nami, skierowany ku wejsciu od strony Sekwany?
– Alez oczywiscie.
– Niech pan objedzie go wolno z prawej strony. – Bourne przesunal sie na lewe siedzenie, opuscil szybe, cofnal glowe i pistolet. Ujawni sie, ale dopiero za kilka sekund.
Gdy taksowka zrownala sie z maska sedana, kierowca znowu zakrecil. Auta znalazly sie rownolegle do siebie. Jason wystawil glowe i pistolet. Wycelowawszy w tylna szybe szarego samochodu oddal piec strzalow, rozbijajac szklo i wprawiajac w zaskoczenie tamtych, ktorzy zaczeli wolac cos do siebie, zsuwajac sie jednoczesnie na podloge przed przednim siedzeniem. Ale zdazyli go jeszcze zobaczyc. To bylo ta mylna informacja.
– Uciekamy! – wrzasnal Bourne do przerazonego taksowkarza, rzucajac trzysta frankow na przednie siedzenie i wciskajac swoj miekki pilsniowy kapelusz w tylne okienko. Taksowka pomknela ku kamiennej bramie Luwru.
Teraz.
Jason przeturlal sie na siedzeniu, otworzyl drzwi samochodu i wypadl, na chodnik wykrzykujac ostatnia instrukcje dla szofera:
– Uciekaj, jesli ci zycie mile!
Silnik zawyl, kierowca wrzasnal, taksowka pomknela jak szalona. Dajac nura miedzy dwa zaparkowane samochody, Bourne zniknal z pola widzenia szaremu sedanowi. Uniosl sie troche i popatrzyl przez szyby auta, za ktorym sie skryl. Ludzie Carlosa byli zawodowcami i nie tracili czasu na zbedne dochodzenia. Widzieli taksowke z charakterystyczna duza kabina, a w niej umykal ich cel. Ten za kierownica uruchomil silnik i ruszyl gwaltownie, jego towarzysz siegnal po mikrofon; antena wyjezdzala juz ze swego schowka. Padly rozkazy dla sedana stojacego blizej szarych kamiennych stopni. Pedzaca taksowka wpadla w ulice nad Sekwana, duzy szary woz tuz za nia. Kiedy go mijali, Jason wyczytal z ich twarzy, o czym mysleli. Wiedzieli, gdzie jest Kain, pulapka zatrzasnela sie, otrzymanie zaplaty bylo kwestia minut.
Kwestia minut… Dla niego kwestia sekund, jesli wszystko potoczy sie po jego mysli. D’Anjou! Ten kontakt odegral juz swoja role – niewielka, ale jednak – i mozna go bylo poswiecic, tak samo jak Jacqueline Lavier.
Bourne wybiegl spomiedzy samochodow w strone czarnego sedana; dzielilo go od niego najwyzej piecdziesiat metrow. Tamtych dwoch widzial dokladnie; wpatrywali sie nieruchomo w d’Anjou, ktory wciaz spacerowal przed marmurowymi schodami. Jeden celny strzal oddany przez ktoregos z nich i d’Anjou zabierze do grobu tajemnice Treadstone-71. Jason przyspieszyl kroku, siegajac pod plaszcz po swoj ciezki pistolet.
Siepacze Carlosa byli juz w zasiegu metrow; spieszyli sie teraz – wyrok musi byc wykonany predko, zanim ofiara zorientuje sie, co sie swieci.
– „Meduza”! – ryknal Bourne, nie wiedzac, dlaczego nie krzyknal d’Anjou. – „Meduza”! „Meduza”!
D’Anjou gwaltownie odwrocil glowe; na jego twarzy odmalowalo sie przerazenie. Kierowca czarnego sedana odwrocil sie i wymierzyl bron w Jasona, jego kompan wzial na cel bylego „meduzyjczyka”, d’Anjou. Bourne dal nura w prawo, wyciagajac pistolet. Trzymajac go oburacz wystrzelil przed siebie i trafil, bo mezczyzna celujacy w d’Anjou wygial sie do tylu, jak gdyby nagle zesztywnialy mu nogi, po czym runal na bruk. Nad Jasonem rozerwaly sie dwa pociski, kule przebily metal za jego glowa. Bourne poturlal sie w lewo, zlapal oburacz pistolet i wycelowal w kierowce sedana. Dwukrotnie pociagnal za spust; tamten krzyknal i osunal sie; jego twarz zalala sie krwia.
Ludzi przed Luwrem ogarnela panika. Zrobil sie rwetes, rodzice zaczeli oslaniac dzieci, inni rzucili sie schodami ku ogromnym drzwiom, uniemozliwiajac straznikom muzeum wydostanie sie na zewnatrz.
Bourne wstal, rozgladajac sie za d’Anjou. Starszy pan zdolal ukryc sie za blokiem bialego granitu, zza ktorego teraz wyczolgiwala sie zabawnie jego duza wystraszona postac. Schowawszy pistolet za pasek, Jason skoczyl w rozhisteryzowany tlum i rozpychajac zdenerwowanych ludzi, torowal sobie droge do czlowieka, ktory mogl udzielic mu odpowiedzi. Treadstone! Treadstone!
Dotarl wreszcie do siwowlosego „meduzyjczyka”.
– Wstawaj! – rozkazal. – Zmywamy sie stad!
– Delta! To byl czlowiek Carlosa! Znam go, uzywalem go! A tu chcial mnie zabic!
– Wiem. Chodz! Predko! Zaraz zjawia sie tu inni; beda nas szukac. Ruszaj sie!
Katem oka Bourne dojrzal cos ciemnego. Odwrocil sie, instynktownie popychajac d’Anjou na ziemie i w tym