momencie smignely obok nich cztery pociski wystrzelone z pistoletu przez czarna postac stojaca nie opodal taksowek. Posypaly sie odlamki granitu i marmuru. To byl on! Szerokie, barczyste ramiona odcinajace sie od tla, waskie biodra podkreslone krojem szytego na miare czarnego garnituru… smagla twarz przyslonieta biala jedwabna chustka ponizej czarnego kapelusza z waskim rondem. Carlos!

Znajdz Carlosa! Zlap Carlosa w pulapke! Kain to Charlie, a Delta to Kain!

Nie, zle!

Znajdz Treadstone! Odczytaj wiadomosc! Odszukaj wlasciwego czlowieka! Odszukaj Jasona Bourne’a!

Czul, ze odchodzi od zmyslow! Zamazane obrazy z przeszlosci nakladaly sie na te straszna rzeczywistosc doprowadzajac go do obledu. Jakies drzwi w jego glowie to sie otwieraly, to zamykaly, uchylaly sie niespodziewanie i zatrzaskiwaly z halasem; na chwile zapalalo sie jakies swiatlo, po czym zapadala ciemnosc. Poczul znowu w skroniach ostre, bolesne pulsowanie. Ruszyl w strone mezczyzny w czarnym garniturze i bialej jedwabnej apaszce na twarzy. Nagle zobaczyl jego oczy i otwor lufy – trzy ciemne pociski lecialy ku niemu, jak trzy czarne promienie z lasera. Bergeron?… Czyzby to byl Bergeron? Czyzby? A Zurych… a… Nie ma czasu!

Pochylil sie w lewo, po czym uskoczyl w prawo, poza linie strzalu. Pociski trafily po kolei w kamien, wzniecajac grad odlamkow. Wczolgawszy sie pod zaparkowany samochod, Jason zobaczyl miedzy kolami uciekajacego czlowieka. Pulsowanie w skroniach ustalo, lecz bol trwal. Jason wypelznal spod samochodu, wstal i pobiegl w strone marmurowych schodow.

I coz najlepszego zrobil? D’Anjou zniknal! Jak mogl do tego dopuscic? Odwrotna pulapka to nie pulapka! Jego strategia obrocila sie przeciw niemu, doprowadzajac do tego, ze jedyny czlowiek, ktory mogl mu cos wyjasnic, uciekl. Sledzil ludzi Carlosa, a ludzie Carlosa sledzili jego! Od Saint-Honore. Wszystko na nic; jakas chorobliwa niemoc owladnela jego cialem.

I wtedy uslyszal slowa dobiegajace zza pobliskiego samochodu. Ostroznie wylonil sie zza niego Philippe d’Anjou.

– Tam Quari jest blizej, niz by sie wydawalo. Dokad pojdziemy, Delta? Nie mozemy tu zostac.

Siedzieli za przepierzeniem w zatloczonej kafejce przy rue Visage, waskiej uliczce na tylach Montmartre’u. Pijac powoli podwojna brandy, d’Anjou mowil niskim, zadumanym glosem.

– Wyjade znow do Azji. Do Singapuru, Hongkongu albo moze na Seszele. Francja nigdy mi nie sluzyla, a teraz to juz calkiem.

– Moze nie bedziesz musial – odparl Bourne, pociagajac lyk whisky i czujac, jak cieply plyn rozplywa sie szybko po ciele, dajac mu krotkie ukojenie. – Naprawde tak uwazam. Powiedz mi to, co chce wiedziec, a ja wyjawie ci… – przerwal, bo ogarnely go watpliwosci; nie, jednak powie. – Wyjawie ci, kim jest Carlos.

– Nie jestem tym specjalnie zainteresowany – odrzekl byly „meduzyjczyk” patrzac na Jasona uwaznie. – Powiem ci, co bede mogl. Czemu mialbym cokolwiek ukrywac? Oczywiscie, na policje nie pojde, ale gdybym wiedzial cos, co ulatwiloby ci schwytanie Carlosa, to swiat stalby sie dla mnie bezpieczniejszy, nieprawdaz? Wolalbym jednak nie byc zamieszany w to osobiscie.

– Nie jestes nawet ciekaw?

– Co najwyzej akademicko, bo wyraz twojej twarzy mowi mi, ze mnie zaskoczysz. Stawiaj wiec swoje pytania, a potem wpraw mnie w zdumienie.

– Bedziesz zaskoczony.

Bez zadnego uprzedzenia d’Anjou powiedzial cicho:

– Bergeron?

Jason zamarl; przygladal mu sie w milczeniu. D’Anjou kontynuowal.

– Wiele razy o tym myslalem. Ilekroc rozmawialismy ze soba, patrzylem na niego i zastanawialem sie, czy to on. Ale za kazdym razem oddalalem od siebie te mysl.

– Dlaczego? – przerwal mu Bourne, nie przyznajac jednak „meduzyjczykowi”, ze trafil w sedno.

– Widzisz, pewnosci nie mam, ale czuje, ze to nie tak. Byc moze dlatego, ze o Carlosie dowiedzialem sie najwiecej wlasnie od Rene Bergerona. Ma fiola na jego punkcie; pracuje dla niego od dawna i szczyci sie jego zaufaniem. Jedyne, co mnie zastanawia, to to, dlaczego az tyle o nim mowi?

– Moze to ego Carlosa przemawia przez tego, ktorego udaje?

– Niewykluczone, ale z kolei nie zgadzaloby sie z nadzwyczajnymi srodkami ostroznosci podejmowanymi przez Carlosa, z tym nieprzeniknionym w scislym tego slowa znaczeniu murem, jakim sie otoczyl. Pewnosci nie mam, oczywiscie, ale nie chce mi sie wierzyc, zeby to mogl byc Bergeron.

– Ty wymieniles to nazwisko, nie ja.

D’Anjou usmiechnal sie.

– Nie masz czego sie obawiac, Delta. Slucham twoich pytan.

– Ja tez myslalem, ze to Bergeron. Przepraszam.

– Nie przepraszaj, bo to moze byc on. Powiedzialem ci, ze nic mnie to nie obchodzi. Za kilka dni bede sie uganial w Azji za frankami, dolarami czy jenami. My, „meduzyjczycy”, nalezelismy do zaradnych, nie?

Jason nie bardzo wiedzial, dlaczego nagle stanela mu przed oczyma mizerna twarz Andre Villiersa. Obiecal sobie, ze dowie sie dla niego wszystkiego, czego bedzie mogl. Taka okazja mogla sie juz nie powtorzyc.

– A na czym polega rola zony Villiersa?

D’Anjou uniosl brwi.

– Angelique? – spytal. – Sam przeciez powiedziales o Parc Monceau, nieprawdaz? Skad?…

– Szczegoly nie sa teraz wazne.

– Na pewno nie dla mnie – zgodzil sie „meduzyjczyk”.

– Co z nia? – naciskal Bourne.

– Przyjrzales sie jej z bliska? – spytal d’Anjou. – Jej cerze?

– Z dosc bliska. Opalona. Bardzo wysoka i bardzo opalona.

– Dba o to, zeby jej cialo bylo zawsze opalone. Riwiera, wyspy greckie, Costa del Sol, Gstaad; nie wystepuje inaczej niz z brazowa opalenizna.

– Do twarzy jej z nia.

– Tak, a zarazem jest to sprytny kamuflaz. Pozwala ukryc prawdziwy kolor skory. Jej nie zagraza jesienna lub zimowa bladosc na twarzy, ramionach, czy bardzo dlugich nogach. Jej skora ma zawsze atrakcyjny odcien. Z pomoca St. Tropez, Costa Brava, Alp lub bez.

– O czym ty mowisz?

– O tym, ze wprawdzie wszyscy biora ja za paryzanke, zachwycajaca Angelique Villiers, paryzanka nie jest. Jest Hiszpanka. Scislej mowiac, Wenezuelka.

– Sanchez – wyszeptal Bourne. – Iljicz Ramirez Sanchez.

– Tak. Nieliczni wtajemniczeni mowia, ze jest bliska kuzynka Carlosa i kochanka od czternastego roku zycia. Mowia tez – ci wtajemniczeni – ze poza nim samym, jest jedyna osoba, na ktorej mu zalezy.

– A Villiers jest nieswiadomym niczego trutniem?

– Slowo „meduzyjczyka”, Delta? Rzeczywiscie. – D’Anjou skinal glowa. – Villiers to truten. Carlos nadzwyczaj sprytnie podlaczyl sie do wielu bardzo tajnych organow rzadu francuskiego, a nawet do komorki zajmujacej sie jego sprawa,

– Nadzwyczaj sprytnie – powtorzyl Jason, cos sobie nagle przypominajac. – Nieprawdopodobne.

– Wlasnie.

Bourne pochylil sie ku d’Anjou.

– A teraz Treadstone – powiedzial sciskajac przed soba oburacz szklanke. – Powiedz mi cos o Treadstone- 71.

– Co moglbym tobie powiedziec?

– To, o czym wiedza. O czym wie Carlos.

– Czy ja mam o tym pojecie? Dochodzi do mnie czasem to i owo, skladam to do kupy, ale o zdanie pytaja mnie co najwyzej w sprawach „Meduzy”, jeszcze rzadziej mi sie zwierzaja.

Jason z trudem sie opanowal, zeby nie zasypac go pytaniami o „Meduze”, Delte, Tam Quan, nocne wichury, ciemnosc i blyski, oslepiajace go, ilekroc slyszal te slowa. Czul, ze tak nalezy; pewne rzeczy trzeba bylo przyjac na wiare, a sprawe utraty pamieci pominac, nie zdradzac sie z tym. Pierwszenstwo mial Treadstone. Treadstone-71.

Вы читаете Tozsamosc Bourne’a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату