sprawdzilem… nie wiem, co oznacza „Meduza”.
– Ja w ogole nie wiem o niczym – rzekl pierwszy sekretarz ambasady – oprocz tego, ze mam to natychmiast puscic w obieg, przeczyscic lacznosc z Langley i przygotowac sterylny kanal dla niejakiego Conklina. Slyszalem juz o nim: mowia, ze to kawal drania, ktoremu dziesiec albo dwanascie lat temu odstrzelili w Wietnamie stope. Naciska rozne guziki w Firmie. A ze przetrzymal wszystkie czystki, z pewnoscia woleliby, zeby nie latal po ulicach i nie wrzeszczal, ze rozglada sie za praca. Albo za dziennikarzem.
– Jak pan mysli, kim jest ten Bourne? – spytal attache. – Przez osiem lat od wyjazdu ze Stanow nie widzialem, zeby polowali na kogos tak zawziecie i chaotycznie jednoczesnie.
– Ktos, na kim szalenie im zalezy. – Pierwszy sekretarz wstal od biurka. – Dziekuje panu za to. Powtorze D. C., jak dobrze pan sobie ze wszystkim poradzil. Jaki jest plan? Sadze, ze nie podal mu pan numeru telefonu?
– W zadnym wypadku. Chcial sie zglosic ponownie za pietnascie minut, ale zachowalem sie jak prawdziwy urzedas. Kazalem mu przyjsc za jakas godzine. To wypada po piatej, a poniewaz zamierzam wyjsc wowczas na obiad, zyskamy jeszcze do dwoch godzin.
– Sam nie wiem… nie wolno nam go zgubic. Najlepiej niech Conklin zadecyduje. On to rozgrywa. Bez jego upowaznienia do Bourne’a nie wolno sie nikomu zblizyc.
Aleksander Conklin siedzial przy biurku w swym pomalowanym na bialo biurze w Langley, w stanie Wirginia i sluchal relacji pracownika ambasady w Paryzu. To byl Delta, bez watpienia. Powolanie sie na „Meduze” bylo dowodem, bo nikt poza Delta nie mogl znac tej nazwy. Dran! Udawal agenta w tarapatach, jego szefowie z Treadstone nie reagowali na haslo – wszystko jedno jakie – bo martwi nie mowia. Chcial to wykorzystac, zeby sie zerwac z haka rzezniczego. Ale dran ma nerwy! Wstretny dran!
Wykonczyc swych szefow po to, zeby odwolac akcje! Wszelkie akcje. Czy ktos juz kiedys postapil podobnie?, zastanawial sie Conklin. Tak, on sam. Bylo to na wzgorzach Houng Khe. Mieli dowodce, kompletnego idiote, ktory wydajac idiotyczne rozkazy, wysylal na idiotyczne akcje cale oddzialy „meduzyjczykow” skazujac ich na pewna smierc. Mlody oficer wywiadu o nazwisku Conklin zakradl sie do obozu-bazy Kilo z rosyjskim karabinem zdobytym na polnocnym Wietnamczyku i wpakowal dwie kule w leb idioty. Strasznie po nim plakano, wprowadzono specjalne srodki bezpieczenstwa… ale akcje zostaly odwolane.
Jednakze na sciezce prowadzacej do obozu-bazy Kilo w dzungli znaleziono odlamki szkla z odciskami palcow. Odlamki szkla z odciskami palcow, ktore w niezbity sposob swiadczyly o tym, ze snajperem byl zachodni zolnierz z „Meduzy”. Podobne odlamki znaleziono na Siedemdziesiatej Pierwszej ulicy, o czym jednak zabojca – czyli Delta – nie wiedzial.
– W pewnej chwili powaznie zwatpilismy w jego autentycznosc – powiedzial pierwszy sekretarz ambasady, zaniepokojony nagla cisza od strony Waszyngtonu. – Doswiadczony oficer liniowy polecilby attache, zeby sprawdzil jego identyfikator, a nasz obiekt tego nie uczynil.
– Przeoczyl – odrzekl Conklin, wracajac znowu myslami do ponurej zagadki, jaka byl Delta-Kain. – Jakie sa plany?
– Poczatkowo Bourne upieral sie, ze wroci za pietnascie minut, ale zastosowalem taktyke wymijajaca. Pomyslalem tez sobie, czyby sie nie wykrecic pora obiadowa… – Teraz pracownik ambasady zamierzal pochwalic sie przed funkcjonariuszem Firmy w Waszyngtonie, jak chytrze postapil. Mialo to potrwac dobra minute; Conklin znal te gadki we wszystkich ich odmianach.
Delta. Dlaczego przeszedl na druga strone? Oszalal, stracil rozum, pozostal mu tylko instynkt samozachowawczy? Ale zbyt dlugo w tym tkwil, by nie zdawac sobie sprawy, ze predzej czy pozniej dostana go i zabija. Od poczatku nie mial szans; musial o tym wiedziec juz w chwili, gdy przechodzil na druga strone czy tez zrywal kontrakt. Na calym swiecie nie bylo dla niego schronienia, wszedzie mierzono do niego z pistoletow. W kazdej chwili ktos mogl wylonic sie z cienia i polozyc kres jego zyciu. To grozilo kazdemu z nich, stanowiac zasadniczy argument przeciw zdradzie. Chcac przetrwac, nalezalo rozejrzec sie za jakims innym rozwiazaniem. Biblijny Kain jako pierwszy dopuscil sie bratobojstwa. Czy owo mityczne imie moglo nasunac mu ten odrazajacy pomysl? To zbyt proste. Bog wszakze uznal to za idealne rozwiazanie. Zabij ich, zabij swego brata!
Nie ma Webba, Mnicha, Zeglarza i jego zony… tych, ktorzy przekazywali Delcie instrukcje, kto wiec mogl stwierdzic, jakie polecenia otrzymal? Podjal miliony i rozporzadzil nimi, jak mu kazano. Sposob dokonywania wplat na konto stanowil w jego przekonaniu nieodlaczny element strategii Mnicha. Czy Delta moglby kwestionowac postepowanie Mnicha? Tworcy „Meduzy”, geniusza, ktory zwerbowal go – Kaina – i w ogole wymyslil.
Idealne rozwiazanie. Smierc brata, potem gleboki zal, by wygladalo to przekonywajaco. Niby ze to Carlos dokonal infiltracji i wdarl sie do Treadstone. Terrorysta zwyciezyl, Treadstone upadl. Dran!
– …tak wiec zasadniczo uwazam, ze plan powinien wyjsc od pana. – Pierwszy sekretarz ambasady w Paryzu doszedl do konca. Byl oslem, ale Conklin go potrzebowal; mozna bylo mowic jedno, a robic ie.
– Postapil pan slusznie – stwierdzil zwierzchnik w Langley. – Powtorze moim ludziom tutaj, jak swietnie sobie pan poradzil. Mial pan a racje; potrzebujemy czasu, z czego Bourne nie zdaje sobie sprawy. Nie mozemy tez mu nic powiedziec, co czyni sprawe jeszcze trudniejsza… sciany nie maja uszu? Moge mowic otwarcie?
– Oczywiscie.
– Bourne dziala pod presja. Byl… przetrzymywany… dluzszy czas. Czy wyrazam sie jasno?
– Przez Sowietow?
– Wprost na Lubiance. Aby sie wyrwac, zgodzil sie zostac podwojnym agentem. Zna pan to okreslenie?
– Znam. Moskwa sadzi, ze on pracuje teraz dla nich.
– Tak im sie wydaje. – Conklin przerwal. – Co do nas, to nie mamy pewnosci. Dziwne rzeczy dzieja sie z ludzmi na tej Lubiance.
Pierwszy sekretarz gwizdnal cicho.
– To ci pasztet. Jak pan zamierza sie o tym przekonac?
– Z pana pomoca. Sprawa wprawdzie jest tak tajna, ze nie wolno wtajemniczac w nia ambasady, ba, nawet samego ambasadora, ale pan znalazl sie na scenie; do pana sie zwrocono. Do pana wiec nalezy decyzja. Jesli pan sie tego podejmie, to moze sie pan spodziewac pochwaly z biura prezydenta.
Conklin uslyszal, jak w Paryzu wciagnieto gleboko powietrze.
– Oczywiscie, uczynie, co w mojej mocy. Prosze powiedziec, co mam robic.
– To co do tej pory. Chcemy go unieruchomic. Kiedy sie znowu zglosi, niech pan sam z nim porozmawia…
– Naturalnie – przerwal pracownik ambasady.
– …i powie mu, ze przekazal pan haslo. Niech mu pan powie, ze Waszyngton wojskowym transportem wysyla oficera z Treadstone. Prosze powiedziec, ze D.C. chce, by trzymal sie gdzies na uboczu i z dala od ambasady, bo kazdy jego krok jest sledzony. Nastepnie niech go pan spyta, czy potrzebna mu jest obstawa; jesli tak, to gdzie chce ja miec. Ale niech pan nikogo nie posyla; do czasu naszej nastepnej rozmowy skontaktuje sie z kims. Wtedy podam panu nazwisko osoby i jakis szczegol, ktory przekaze pan tamtemu.
– Szczegol?
– Chodzi o identyfikacje wzrokowa. O cos lub kogos, kogo on bedzie mogl rozpoznac.
– Jednego z panskich ludzi?
– Tak, naszym zdaniem tak bedzie najlepiej. Pomijajac pana nie nalezy mieszac w to ambasady. Wrecz nie wolno, wiec zadna pana rozmowa nie powinna byc rejestrowana.
– Dopilnuje tego – obiecal pierwszy sekretarz. – Nie rozumiem tylko, jak rozmowa, ktora mam z nim przeprowadzic, pomoze panu rozstrzygnac, czy on jest podwojnym agentem?
– Nie bedzie to jedna rozmowa, a raczej dziesiec.
– Dziesiec?
– Wlasnie. Nasza instrukcja dla Bourne’a przekazana mu przez pana bedzie brzmiala nastepujaco: niech co godzine melduje sie u pana te telefonicznie w celu potwierdzenia, ze znajduje sie w bezpiecznym miejscu. A za ostatnim razem powie mu pan, ze przybyl do Paryza oficer Treadstone, by sie z nim spotkac.
– Co to ma dac? – spytal pracownik ambasady.
– Bedzie sie krecil… jesli nie jest nasz. W Paryzu przebywa z pol tuzina znanych nam tajnych sowieckich agentow; wszyscy maja telefony na podsluchu. Jesli pracuje dla Moskwy, istnieje mozliwosc, ze skorzysta z jednego z nich. Bedziemy go obserwowac. Gdyby sprawy potoczyly sie w ten wlasnie sposob, to do konca zycia nie zapomni pan tej spedzonej w ambasadzie nocy. Uznanie prezydenta zazwyczaj wyraza sie w predkim awansie. Rzecz jasna, w pana przypadku nie zostalo juz wiele do osiagniecia…