obu stronach Atlantyku.
– Jako Anglik? To jest brytyjski paszport.
– Jako czlowiek NATO. Z klucza Brevet – bedzie pan czlonkiem anglo-amerykanskiej grupy negocjatorow, ktory otrzymal polecenie misji powrotnej do Stanow w celu uzyskania dalszych instrukcji. Typowa sprawa, ktora pozwoli na ominiecie formalnosci na obu granicach.
– Dobrze. Sprawdzilem rozklad lotow. O siodmej rano jest samolot Air France na lotnisko Kennedy’ego.
– Poleci pan nim. – Villiers zamilkl, jeszcze mial watpliwosci. Postapil krok w kierunku Jasona. – Dlaczego do Nowego Jorku? Skad ta pewnosc, ze Carlos tam za panem podazy?
– Zadal pan dwa rozne pytania – rzekl Bourne. – Musze go zwabic do miejsca, gdzie, zrzucajac na mnie wine, zabil czterech mezczyzn i kobiete, ktorej w ogole nie znalem… a jeden z tych mezczyzn byl mi bardzo bliski, stanowil czesc mojego zycia.
– Nie rozumiem.
– Ja sam nie jestem pewien, czy rozumiem. Ale nie mamy czasu. Wszystko bedzie w liscie, ktory napisze do pana w samolocie. Musze dowiesc, ze Carlos znal ten adres w Nowym Jorku. Tam sie to wszystko wydarzylo – musza to zrozumiec. Na pewno znal to miejsce. Prosze mi uwierzyc.
– Wierze. Teraz drugie pytanie. Skad pan wie, ze on pojedzie za panem?
Jason spojrzal na martwa kobiete na lozku.
– Mam przeczucie. Zabilem jedyna osobe na ziemi, na ktorej mu zalezalo. Gdyby to byla inna kobieta i Carlos by ja zabil, szukalbym go po calym swiecie, dopoki bym go nie znalazl.
– Moze on jest bardziej bezwzgledny. Tak przynajmniej pan mi go przedstawil.
– Jest jeszcze jeden argument – rzekl Jason, odrywajac wzrok od Angelique Villiers. – Carlos nie ma nic do stracenia, a duzo moze wygrac. Nikt nie wie, jak on wyglada, ale on mnie rozpozna. Nie zna jednak stanu mojego umyslu. Odcial mnie od wszystkich i zamienil w kogos, kim wcale nie mialem byc. Moze zbyt dobrze mu sie to udalo, moze jestem szalony, oblakany. Przeciez zabicie jej bylo szalenstwem. Moje pogrozki sa zwariowane. Na ile jestem szalony? Szaleniec wpada w panike. Mozna go usunac.
– Na ile zwariowane sa panskie pogrozki? Czy oni moga pana usunac?
– Nie jestem pewien. Wiem tylko, ze nie mam wyboru.
Dziesiec minut minelo od chwili, kiedy zadzwonil do Marie, oklamal ja i uslyszal spokojna zgode w jej glosie, co oznaczalo, ze potrzebowala czasu do namyslu. Nie uwierzyla mu, lecz uwierzyla w niego – ona tez nie miala wyboru. A on nie mogl ukoic jej bolu, bo nie bylo na to czasu ani przedtem, ani teraz. Teraz wszystko dzialo sie szybko – korzystajac ze specjalnego polaczenia Villiers telefonowal z dolu do francuskiego Brevet Militaire, aranzujac dla czlowieka z falszywym paszportem odlot z Paryza ze statusem dyplomatycznym. Za niespelna trzy godziny ten czlowiek bedzie nad Atlantykiem, zblizajac sie do rocznicy wlasnej egzekucji. To bylo sednem sprawy, pulapka. To ostatni nieracjonalny czyn, szalenstwo podyktowane ta data.
Bourne stal przy biurku, odlozyl pioro i czytal tekst napisany na papeterii zabitej kobiety. Byl to tekst, ktory stary, zalamany i oszolomiony czlowiek mial odczytac przez telefon jakiemus nieznanemu poslancowi, ktory zazada tego papieru i odda go Iljiczowi Ramirezowi Sanchezowi.
Zabilem twoja dziwke, a po ciebie jeszcze wroce. W dzungli jest siedemdziesiat jeden ulic. Dzungla jest gesta jak Tam Quan, lecz jedna sciezke przeoczyles, pewna wneke w piwnicach, o ktorej nie wiedziales – tak jak nic nie wiedziales o mnie w dniu mojej egzekucji dziesiec lat temu. Tylko jeden czlowiek znal prawde i ty go zabiles. Ale to nic nie zmienia. W tej wnece sa dokumenty, ktore zwroca mi wolnosc. Czy myslales, ze stane sie Kainem nie majac ostatecznego zabezpieczenia? Waszyngton nie powazy sie mnie tknac! To chyba sluszne, ze w rocznice smierci Bourne’a Kain zabierze dokumenty, ktore gwarantuja mu bardzo dlugie zycie. Ty napietnowales Kaina. Teraz ja napietnuje ciebie. Wroce i wtedy bedziesz mogl polaczyc sie ze swoja dziwka.
Delta
Jason upuscil list na biurko i podszedl do martwej kobiety. Alkohol juz wysechl, opuchniete gardlo bylo przygotowane. Pochylil sie i rozpostarl palce, ukladajac dlonie tam, gdzie wczesniej znalazly sie dlonie innego czlowieka.
Obled.
34
W chlodny marcowy poranek swit rozlal sie nad wieza kosciola w polnocno-zachodniej dzielnicy Paryza, Levallois-Perret, a nocny deszcz zastapila mgla. Kilka starych kobiet wracajacych zmeczonym krokiem do domow z nocnego sprzatania centrum miasta, z ksiazeczkami do nabozenstwa w dloniach, zniknelo za spizowymi drzwiami, by po wysluchaniu poczatku lub konca modlow wylonic sie zza nich i udac na slodka drzemke poprzedzajaca mozolne, calodzienne oczekiwanie na zmierzch. Kobietom towarzyszyli obdarci mezczyzni, w wiekszosci starzy, ale i wzruszajaco mlodzi – otuleni plaszczami z pobrzekujacymi w kieszeniach butelkami, przynoszacymi blogie zapomnienie o kolejnym dniu, ktory trzeba bylo przetrwac. Wchodzili do kosciola, by sie rozgrzac.
Jeden wszakze starzec nie znajdowal sie w transie jak inni. Wyraznie dokads sie spieszyl, i choc na jego szarej, pomarszczonej twarzy malowala sie niechec – moze nawet strach – pokonal schody bez wahania, minal drzwi i migocace swiece, po czym zniknal w lewej nawie w glebi kosciola. O tej porze wierni nie udawali sie raczej do spowiedzi, zebrak jednak podszedl do najblizszego konfesjonalu, rozchylil zaslone i wsunal sie za nia.
–
– Przyniosles mi to? – przerwal mu szept: zlosc wstrzasnela ciemna sylwetka ksiedza.
– Tak. Wetknal mi go w dlon szlochajac jak pijany i kazal sie wynosic. Spalil list od Kaina i powiedzial, ze zaprzeczy kazdemu slowu na ten temat. – Starzec wsunal kartki za zaslone.
– Uzyl jej papeterii… – szept zabojcy urwal sie, ciemna dlon powedrowala ku ciemnej glowie, zza kotary wydobyl sie stlumiony, bolesny jek.
– Prosze cie, Carlosie, pamietaj, ze poslaniec nie odpowiada za tresc przynoszonych przez siebie wiesci – powiedzial zebrak. – Moglem ich nie wysluchac, moglem odmowic przekazania ich tobie.
– Jak do tego doszlo? Dlaczego?…
– To ta Lavier. Poszedl za nia do Parc Monceau, a potem za nimi dwiema do kosciola. Widzialem go w Neilly- sur-Seine, gdy cie ubezpieczalem. Mowilem ci o tym.
– Wiem. Ale dlaczego? Mogl ja przeciez wykorzystac przeciwko mnie na tysiac roznych sposobow! Dlaczego to zrobil?
– To wynika z listu. Kompletnie zbzikowal. Posunal sie za daleko, Carlosie. Takie rzeczy sie zdarzaja; spotkalem sie juz kiedys z podobna historia. Podwojny agent, ktory utracil swych pierwszych zleceniodawcow; nie istnieje nikt, kto potwierdzilby jego pierwotna przynaleznosc. Obie strony domagaja sie jego glowy. Doszedl do takiego punktu, w ktorym sam juz nie wie, kim jest.
– Wie to doskonale! – wyrwal sie gniewny szept. – Podpisujac sie jako Delta, mowi mi, ze wie. Obaj wiemy, o co tu chodzi i kim on jest!
Zebrak zawahal sie.
– Jesli to prawda, to wciaz jest dla ciebie niebezpieczny. Ma racje, ze Waszyngton go nie tknie. Moze nie zechce sie do niego przyznac, ale z pewnoscia odwola swoich siepaczy, ktorzy na niego poluja. Moze nawet pojdzie z nim na ugode w zamian za jego milczenie.
– Chodzi o te papiery, o ktorych pisze? – spytal terrorysta.
– Tak. W dawnych czasach – w Berlinie, Pradze i Wiedniu – nazywano to „ostatecznym wyrownaniem rachunkow”. Bourne uzywa okreslenia „ostateczne zabezpieczenie”, ale chodzi prawie o to samo. To rodzaj umowy zawieranej miedzy zleceniodawca a zleceniobiorca na wypadek niepowodzenia akcji, smierci