T-71 X. Powstanie Treadstone-71.
Otworzyl ja, odczuwajac jakby strach przed jej zawartoscia, ktora przeciez znal.
Jego wzrok powedrowal na kalendarz stojacy na biurku.
– O, Boze – szepnal i siegnal do telefonu.
Dr Morris Panov minal podwojne drzwi oddzialu psychiatrycznego na trzecim pietrze Bethesda Naval Annex i skierowal sie ku stanowisku pielegniarek. Poslal usmiech praktykantce w fartuchu, ktora pod groznym spojrzeniem przelozonej porzadkowala karty pacjentow. Najprawdopodobniej dziewczyna umiescila karte chorego nie tam, gdzie nalezalo – a moze nawet samego chorego – i szefowa zmyla jej za to glowe.
– Niech cie ta rozga w rece Annie nie wprowadzi w blad – powiedzial Panov do speszonej dziewczyny. – Za tym zimnym, nieludzkim spojrzeniem kryje sie serce z twardego granitu. Dwa tygodnie temu uciekla nam z piatego pietra, ale nikt nie ma odwagi o tym doniesc.
Praktykantka zachichotala, pielegniarka z dezaprobata pokrecila glowa. Na biurku, po drugiej stronie kontuaru, zadzwonil telefon.
– Prosze, odbierz, kochanie – pielegniarka polecila dziewczynie. Praktykantka skinela glowa i podeszla do biurka. Przelozona spojrzala na Panova. – Doktorze Mo, jak pana zdaniem mam wbic im cokolwiek do glowy?
– Miloscia, droga Annie. Miloscia. Ale niech pani uwaza na lancuch od roweru.
– Jest pan niepoprawny. Lepiej prosze mi powiedziec, jak sie ma pacjent w 5-A. Wiem, ze sie pan o niego martwil.
– Dalej sie martwie.
– Podobno czuwal pan przez cala noc.
– O trzeciej nad ranem mial byc w telewizji film, ktory chcialem obejrzec.
– Niech pan tego nie robi – upomniala go macierzynskim tonem pielegniarka. – Jest pan jeszcze za mlody na to, by tu wyladowac.
– Moze tez za stary, zeby tego uniknac, Annie. Ale dzieki… Nagle oboje uswiadomili sobie, ze praktykantka o duzych oczach wzywa Panova przez mikrofon na biurku:
– Doktor Panov. Telefon do…
– Doktor Panov to ja – scenicznym szeptem poinformowal psychiatra dziewczyne. – Ale nikt nie powinien sie o tym dowiedziec. Ta tutaj, Annie Donovan, to moja matka, Polka z pochodzenia. Kto dzwoni?
Praktykantka wybaluszyla oczy na wizytowke przypieta do jego lekarskiego fartucha, zamrugala i dopiero odpowiedziala.
– Jakis Aleksander Conklin, panie, doktorze.
– Tak? – Panov byl zaskoczony. W ciagu minionych pieciu lat Aleks Conklin zglaszal sie do niego co jakis czas w charakterze pacjenta, w koncu jednak obaj zgodzili sie, ze zostal wyleczony, o ile oczy wiscie to w ogole mozliwe. Takich jak Conklin bylo wielu, a oni nie bardzo potrafili im pomoc. Musialo sie cos wydarzyc, ze dzwonil tutaj, a nie do jego gabinetu. – Gdzie moge porozmawiac, Annie?
– W jedynce – odrzekla robiac reka gest w kierunku drzwi po drugiej stronie holu. – Nikogo tam nie ma. Zaraz przelacze.
Panov ruszyl do wskazanego pomieszczenia pelen niedobrych przeczuc.
– Potrzebuje natychmiast kilku informacji, Mo – powiedzial Conklin. W jego glosie slychac bylo napiecie.
– Nie umiem udzielac informacji tak na lapu-capu, Aleks. Nie wpadlbys po poludniu?
– Nie chodzi o mnie, lecz o kogos innego. Tak mi sie zdaje.
– Nie baw sie ze mna. Sadzilem, ze mamy to juz za soba.
– Nie bawie sie. Punkt Cztery-Zero instrukcji awaryjnej, potrzebuje pomocy.
– Cztery-Zero? Zwroc sie do ktoregos ze swych ludzi. Ja nie mam takich uprawnien.
– Nie moge. Sprawa najwyzszej wagi.
– Wiec zmow pacierz.
– Blagam cie! Chce tylko, zebys cos potwierdzil, z reszta sobie poradze. Nie mam ani sekundy do stracenia. Niewykluczone, ze ktos wlasnie sciga ducha czy kogos, kogo uwaza za ducha. Do tej pory zdazyl zabic kilku ludzi z krwi i kosci, w dodatku bardzo waznych, choc pewnie nie zdaje sobie z tego sprawy. Pomoz! Mnie i jemu!
– Jesli tylko potrafie. Wal, o co chodzi?
– Od dluzszego juz czasu gosc znajduje sie w niestabilnej, wyjatkowo stresowej sytuacji, udajac kogos, kim nie jest. Jako ten ktos – postac negatywna, bardzo wyrazista – ma sluzyc za przynete, wobec czego zyje w bezustannym napieciu. Celem calej tej akcji jest wywabienie z kryjowki obiektu podobnego do przynety poprzez wyrobienie w nim przekonania, ze przyneta stanowi dla niego zagrozenie… Nadazasz za mna?
– Na razie – odrzekl Panov. – Mowisz, ze przyneta zyje w bezustannym napieciu, bo musi podtrzymac swoj negatywny, wyrazisty wizerunek. W jakim srodowisku przebywa?
– Najbardziej brutalnym, jakie sobie mozna wyobrazic.
– Od jakiego czasu?
– Od trzech lat.
– Dobry Boze – jeknal psychiatra. – Bez przerwy?
– Zupelnie. Dwadziescia cztery godziny na dobe, trzysta szescdziesiat piec dni w roku. Trzy lata. Przez caly ten czas udaje kogos, kim nie jest.
– Kiedy wy, idioci, zrozumiecie to wreszcie? Nawet wiezniom w obozach pracy pozwala sie byc soba, rozmawiac z innymi, ktorzy tez sa soba. – Panov przerwal, zastanawiajac sie, czy to, co powiedzial, odnosi sie do sprawy opowiedzianej przez Conklina. – Czy o to ci chodzi?
– Nie jestem pewien – odrzekl oficer wywiadu. – To wszystko jest takie niewyrazne, niespojne, nawet sprzeczne. Moje pytanie brzmi nastepujaco: Czy facet w podobnych okolicznosciach moglby zaczac… utozsamiac sie z tym, kogo udaje, przyswoic jego charakter, myslec, ze zyciorys tamtego to jego zyciorys?
– Odpowiedz jest tak oczywista, ze az dziwie sie, ze pytasz. Jasne, ze moglby, i pewnie tak sie stalo. Takiego nieznosnie przedluzanego udawania nie da sie wytrzymac, o ile sie nie zacznie myslec, ze to wlasnie jest rzeczywistosc. Aktor, ktory nie schodzi ze sceny w trwajacej wiecznie sztuce. Dzien po dniu, noc po nocy. – Lekarz znowu przerwal, po czym spytal ostroznie: – Ale nie o to naprawde ci chodzi?
– Nie – odrzekl Conklin. – Musze wyprzedzic przynete o jeden krok. Tylko to ma jakis sens.
– Poczekaj no – przerwal mu ostro Panov. – Zatrzymaj sie lepiej, gdzie jestes, bo nie potwierdzam zadnych diagnoz tak w ciemno. Wiem, do czego zmierzasz. Nie ma mowy, Charlie. To byloby upowaznieniem cie do czegos, za co nie moge byc odpowiedzialny. Nawet gdybym wzial forse za te konsultacje.
– Nie ma mowy… Charlie? Dlaczego to powiedziales, Mo?
– Dlaczego co powiedzialem? To takie powiedzonko. Tak mowia wszyscy. Dzieciarnia w wytartych dzinsach, szulerzy w moich ulubionych szulerniach.
– Skad mozesz wiedziec, do czego zmierzam? – spytal funkcjonariusz CIA.
– Poniewaz czytuje ksiazki, a ty nie jestes zbytnio subtelny. Gdybym ci pozwolil, opisalbys mi klasyczny przypadek schizofrenii paranoidalnej z rozszczepieniem osobowosci. Rzecz nie polega na tym, ze ten twoj gosc utozsamia sie z rola przynety, lecz na tym, ze sama przyneta przybiera osobowosc tego kogos, na kogo jest zastawiona. Obiektu. Do tego wlasnie zmierzasz, Aleks. Chcesz mi powiedziec, ze ten twoj facet jest trzema osobami: soba, przyneta i obiektem. A ja ci powtarzam. Nie ma mowy, Charlie. Nie potwierdze nic na odleglosc bez przeprowadzenia badania. Dalbym ci prawo, ktore ci sie nie nalezy: trzy powody dla przeprowadzenia egzekucji. Nie ma mowy!
– Nie prosze o zadne potwierdzenie! Chce tylko sie dowiedziec, czy to mozliwe. Na milosc boska, Mo, facet o doswiadczeniach mordercy biega z pistoletem, zabija ludzi, ktorych niby to nie zna, ale z ktorymi pracowal przez trzy lata! Zaprzecza, ze byl w okreslonym miejscu o okreslonym czasie, a odciski palcow swiadcza niezbicie o tym, ze tam byl. Twierdzi, ze przypomina sobie jakies obrazy – twarze, ktorych nie potrafi umiejscowic, nazwiska, ktore gdzies juz slyszal, lecz nie wie gdzie. Upiera sie, ze nigdy nie byl zadna przyneta, ze to nie byl on! Ale to byl on! To jest on! Czy to jest mozliwie? Tylko tyle chce wiedziec! Czy stres, dlugi okres i bezustanne napiecie mogly tak rozszczepic jego jazn? Na trzy?
Panov na chwile wstrzymal oddech.
– To mozliwe – powiedzial cicho. – Jesli tak sie rzeczy maja, to mozliwe, i to wszystko, co moge na ten temat