powiedziec, bo istnieje poza tym jeszcze wiele roznych mozliwosci.

– Dziekuje ci. – Conklin zamilkl na moment. – Ostatnie pytanie. Zalozmy, ze jest pewna data – miesiac i dzien – ktora jest dosc istotna w tym przybranym zyciorysie, zyciorysie przynety.

– Wyrazaj sie jasniej.

– Zgoda. Chodzi mi o dzien, w ktorym zostal zabity facet, ktorego zyciorys dostala nasza przyneta.

– Znaczy, ze jest to szczegol z roboczego zyciorysu, znany twemu facetowi. Dobrze zrozumialem?

– Tak, on go zna. Powiedzmy, ze byl przy tym. Czy moze go pamietac?

– Nie jako przyneta.

– Ale jako jeden z tamtych dwoch.

– Zalozywszy, ze obiekt rowniez wie o tym lub ze dowiedzial sie o tym przy swej transformacji, to tak.

– Jest jeszcze miejsce, gdzie powstala owa strategia, gdzie stworzono przynete. Jesli nasz facet znajdzie sie w sasiedztwie tego miejsca i zdarzy sie to akurat w rocznice tamtej smierci, to czy to jakos na niego wplynie? Czy to moze sie uzewnetrznic i stac sie dla niego wazne?

– Jesli jest to powiazane z autentycznym miejscem smierci tamtego, poniewaz tam powstala przyneta, to jest to mozliwe. Zalezy od tego, kim bedzie w danej chwili.

– A jesli obiektem?

– I zna to miejsce?

– Tak, poniewaz inna czesc jego osobowosci je zna.

– Podda sie temu. Bedzie to podswiadomy przymus.

– Dlaczego?

– Musi zabic przynete. Musi zabic wszystko w zasiegu wzroku, ale glownym jego obiektem bedzie przyneta. Czyli on sam.

Aleksander Conklin odlozyl sluchawke telefoniczna. Jego nie istniejaca stopa rwala go, mysli krazyly tak, ze musial znowu zamknac powieki, by je uspokoic. Nie mial racji tam w Paryzu… na podparyskim cmentarzu. Chcial zabic czlowieka z niewlasciwych powodow, wlasciwe bowiem przekraczaly jego wyobraznie. Mial do czynienia z szalencem. Z kims, czyja choroba nie dawala sie wytlumaczyc dwudziestoletnim treningiem, lecz stawala sie zrozumiala, jesli sie pomyslalo o cierpieniach, stratach, jakich doznal, przemocy… bezowocnych w ostatecznym rozrachunku. Nikt naprawde nie byl niczego pewien. Nic nie mialo sensu. Dzis zlapano Carlosa, zabito, a jutro inny zajmie jego miejsce. Dlaczego to robilismy… Dawidzie?

Dawid. W koncu powiedzialem twoje imie. Kiedys bylismy przyjaciolmi, Dawidzie… Delto. Znalem twoja zone i dzieci. Pilismy wspolnie i od czasu do czasu razem jadalismy w tej odleglej azjatyckiej placowce. Byles najlepszym oficerem w zagranicznej sluzbie i wszyscy o tym wiedzieli. Miales byc kluczem do nowej polityki, Kims zawsze pod reka. Ale wtedy stalo sie tamto. Smierc przyszla z nieba nad Mekongiem… Zmieniles front, Dawidzie. Wszyscy ponieslismy kleske, ale tylko jeden z nas zostal Delta. W „Meduzie”. Nie znalem cie tak dobrze – widac nie wystarczy pic i jesc z kims, zeby sie do niego zblizyc – i nagle niektorzy z nas ulegli zezwierzeceniu. Na przyklad ty, Delta.

A teraz musisz umrzec. Nie stac nas na twoje zycie. Nikogo z nas.

– Prosze nas zostawic – powiedzial general Villiers do swego adiutanta, siadajac naprzeciw Marie St. Jacques w kafejce na Montmartrze. Adiutant skinal glowa i skierowal sie do stolika oddalonego o trzy metry; odszedl, ale to nie znaczylo, ze przestal czuwac. Zmeczony stary zolnierz spojrzal na Marie. – Czemu nalegala pani, zebym tu przyszedl?

On zyczyl sobie, zeby wyjechala pani z Paryza. Dalem mu na to moje slowo.

– Z Paryza, z zycia – odrzekla Marie przejeta wymizerowana twarza starca. – Przepraszam. Ma pan dosc klopotow beze mnie. Slyszalam wiadomosci radiowe.

– Szalenstwo – rzekl Villiers siegajac po szklanke brandy, ktora zamowil dla niego adiutant. – Przez trzy godziny opowiadalem policji okropne klamstwa, obciazajac swa zbrodnia kogos innego.

– Opis byl dokladny, niesamowicie dokladny. Nie mozna go z nikim pomylic.

– Sam mi go podal. Siedzac przed toaletka mojej zony, dyktowal mi, co mam powiedziec i w jakis bardzo dziwny sposob przygladal sie swej twarzy. Uznal to za jedyne wyjscie. Carlosa moglo przekonac tylko moje pojscie na policje, zapoczatkowanie przeze mnie poszukiwan winnego. Oczywiscie, mial racje.

– Mial racje – zgodzila sie Marie – ale nie ma go w Paryzu ani w Brukseli, ani w Amsterdamie.

– Co tez pani mowi?

– Prosze, zeby mi pan powiedzial, dokad sie udal.

– Sam to pani powiedzial.

– Oklamal mnie.

– Skad ta pewnosc?

– Poniewaz poznaje, kiedy nie mowi prawdy. Widzi pan, oboje jestesmy na nia wyczuleni.

– Oboje?… Chyba nie rozumiem.

– Nie oczekuje tego od pana; bylam pewna, ze panu nie powiedzial. Kiedy klamal mi przez telefon, a robil to z wahaniem, zdajac sobie sprawe, ze ja wiem, iz sa to klamstwa, nie moglam tego pojac. Zrozumialam dopiero, gdy wysluchalam wiadomosci radiowych. Panskich wyjasnien i innych. Ten opis… wyczerpujacy, szczegolowy, nawet ta blizna na lewej skroni, i wtedy zrozumialam. Nie zamierzal zostac w Paryzu ani gdzies w poblizu. Mial zamiar pojechac daleko – tam, gdzie ten opis nie bedzie mial wiekszego znaczenia – a dokad zaprowadzi Carlosa, prosto w rece tych, z ktorymi Jason ma uklad. Czy tak?

Villiers postawil szklanke.

– Dalem slowo. Pani ma byc bezpiecznie stad wywieziona. Nie rozumiem, o czym pani mowi.

– Sprobuje powiedziec to jasniej – rzekla Marie nachylajac sie ku niemu. – Przez radio nadano jeszcze jeden komunikat, ktorego pewnie pan nie slyszal, bedac akurat w prefekturze lub w ustronnym miejscu. Dzis rano na cmentarzu w poblizu Rambouillet znaleziono dwoch zastrzelonych mezczyzn. Jeden to znany najemny morderca z St-Gervais. Drugiego zidentyfikowano jako bylego oficera amerykanskiego wywiadu, mieszkajacego ostatnio w Paryzu; to bardzo kontrowersyjna postac, ktorej dano do wyboru opuszczenie armii albo sad wojenny.

– Czy pani uwaza, ze ma to jakis zwiazek?

– W Ambasadzie Amerykanskiej polecono Jasonowi udac sie minionej nocy na ten cmentarz w celu spotkania sie z kims, kto mial przyleciec z Waszyngtonu.

– Z Waszyngtonu?

– Tak. Pracowal dla pewnej niewielkiej grupy nalezacej do amerykanskiego wywiadu. Probowali zabic go w nocy; oni uwazaja, ze musza go zabic.

– Dobry Boze, ale dlaczego?

– Poniewaz stracili do niego zaufanie. Nie wiedza, co robil i gdzie przebywal przez dluzszy czas, a on nie jest w stanie im tego powiedziec. – Marie przerwala, przymykajac na chwile oczy. – On nie wie, kim jest. Nie wie, kim sa tamci, a ten czlowiek z Waszyngtonu poprzedniej nocy najal ludzi, zeby go zabili. Nie chcial go nawet wysluchac, bo tamci uwazaja, ze ich zdradzil, ukradl miliony i zabil nie znanych mu ludzi. To nie jest prawda. On jednak nie wie, jak to faktycznie bylo. Jest czlowiekiem, ktory pamieta jakies fragmenty, a kazdy taki fragment go obciaza. On ma prawie calkowita amnezje.

Pomarszczona twarz Villiersa zastygla w zaskoczeniu, w jego oczach pojawilo sie bolesne wspomnienie.

– „Z powodu straszliwej pomylki”… tak mi powiedzial. „Wszedzie porozsylali swoich ludzi… z rozkazem wykonania na mnie wyroku smierci przy pierwszej okazji… scigaja mnie ludzie, ktorych nie znam i nie moge zobaczyc… Z powodu straszliwej pomylki…”

– Z powodu straszliwej pomylki – powtorzyla z naciskiem Marie wyciagajac reke nad stolikiem, zeby dotknac starca. – Porozsylali wszedzie swoich ludzi, gotowych zastrzelic go przy pierwszej okazji. Czekaja na niego wszedzie, dokadkolwiek pojdzie.

– Skad beda wiedziec, gdzie on jest?

– Sam da im o tym znac. To czesc planu. A kiedy to uczyni, oni go zabija. Wpadnie we wlasna pulapke.

Przez chwile Villiers milczal, ogarniety poczuciem winy.

– Boze Wszechmogacy – szepnal wreszcie – cozem uczynil?

– Sadzil pan, ze tak bedzie najlepiej. On pana przekonal. Nie wolno panu sie obwiniac. Ani jego, naprawde.

– Powiedzial, ze opisze wszystko, co mu sie przydarzylo, wszystko, co pamieta… Jak bolesna musiala byc ta

Вы читаете Tozsamosc Bourne’a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату