Bourne rozejrzal sie po krotkim korytarzu. Pomyslal chwile.
– Prosze zadzwonic – powiedzial. – Jezeli drzwi sie otworza, niech pani po prostu stanie w progu. Jezeli nikt nie otworzy, tylko odezwie sie ze srodka, prosze powiedziec, ze ma pani wiadomosc – pilna wiadomosc – od przyjaciela z „Drei Alpenhauser”.
– A jesli ten ktos powie, zebym wsunela kartke pod drzwi?
Jason spojrzal na nia.
– Bardzo dobrze – stwierdzil.
– Po prostu nie chce wiecej przemocy – powiedziala. – Nie chce juz nic wiedziec, niczego ogladac. Chce tylko…
– Wiem – przerwal. – Wrocic do podatkow Cezara i wojen punickich. Jezeli kaza pani wlozyc kartke pod drzwi, prosze powiedziec, ze wiadomosc jest ustna i moze ja pani przekazac tylko komus, kto bedzie odpowiadal znanemu pani rysopisowi.
– A jesli spyta o ten rysopis? – spytala lodowatym tonem. Zmysl analityczny na moment wzial gore nad strachem.
– Glowa pracuje, pani doktor – powiedzial Jason.
– Jestem po prostu dokladna. Boje sie. Juz przeciez panu mowilam. Co mam zrobic, jesli kaza mi podac rysopis?
– Niech ich pani posle do diabla i powie, ze kto inny przekaze wiadomosc. Potem ma pani isc w strone schodow.
Podeszla do drzwi i nacisnela dzwonek. Z wnetrza dobiegl jakis dziwny odglos. Chrobot – coraz glosniejszy, rownomierny. Po chwili dzwiek umilkl, rozlegl sie natomiast donosny glos.
–
– Niestety, nie mowie po niemiecku – powiedziala kobieta.
–
– Mam pilna wiadomosc od przyjaciela z „Drei Alpenhauser”.
– Prosze wsunac kartke pod drzwi.
– To niemozliwe. Nie dano mi nic na pismie. Musze osobiscie powtorzyc wiadomosc czlowiekowi, ktorego wyglad mi opisano.
– To chyba nic trudnego – odparl glos. Szczeknal zamek i drzwi otworzyly sie. Bourne odsunal sie od sciany i stanal w progu.
– Pan zwariowal! – krzykna! mezczyzna majacy zamiast nog dwa kikuty. Siedzial na wozku inwalidzkim. – Prosze wyjsc! Prosze sie stad wynosic!
– Nie mam ochoty wiecej tego sluchac – powiedzial Jason, wciagajac dziewczyne do mieszkania i zamykajac drzwi.
Nietrudno bylo namowic Marie St. Jacques, zeby podczas rozmowy obu mezczyzn pozostala w niewielkiej alkowie. Posluchala z ochota. Beznogi Chernak bliski byl paniki. Jego wyniszczona twarz przybrala kolor kredy. Kaleka mial brudne, szpakowate wlosy, zmierzwione na czole i karku.
– Czego pan ode mnie chce? – spytal. – Przy ostatniej transakcji przysiagl pan, ze to juz naprawde ostatnia! Nic wiecej nie moge zrobic. Nie moge ryzykowac. Byli u mnie poslancy. Mimo zachowania wszelkiej ostroznosci, mimo tylu ogniw posrednich jednak i tu dotarli! Jezeli ktorys zostawi jeden adres w niewlasciwym miejscu, bedzie po mnie!
– Jak na to, ile musial pan ryzykowac, nie jest z panem az tak zle – powiedzial Bourne stojac przed kaleka. Goraczkowo zastanawial sie nad jakims slowem czy zdaniem, ktore mogloby uruchomic potok informacji. Przypomnial sobie o kopercie. „Jezeli cos sie nie zgadzalo, ja nie mialem z tym nic wspolnego”. Grubas z „Drei Alpenhauser”.
– To tylko drobne korzysci w porownaniu z ryzykiem, jakie podjalem – odparl Chernak, krecac glowa. Piers mu falowala. Kikuty nog wysuniete poza krawedz wozka poruszaly sie obrzydliwie w te i z powrotem. – Zanim pojawil sie pan w moim zyciu, bylem zadowolony, mialem powody do zadowolenia, mein Herr, bo bylem naprawde drobna plotka. Stary zolnierz, ktory zdolal jakos dotrzec do Zurychu – ofiara wybuchu, kaleka, do niczego niezdatny, posiadajacy jedynie pewne informacje, ktorych zatajenie skapo oplacali dawni koledzy. Byl to przyzwoity dochod, niewielki, ale wystarczajacy. A potem pan mnie odnalazl…
– Jestem wzruszony… – przerwal mu Jason. – Porozmawiajmy o kopercie, tej, ktora przekazal pan naszemu wspolnemu znajomemu z „Drei Alpenhauser”. Kto ja panu dal?
– Poslaniec. Ktoz by inny?
– Skad ta koperta pochodzila?
– Nie mam pojecia. Przyszla w pudelku, tak jak wszystkie. Rozpakowalem ja i poslalem dalej. Przeciez sam pan chcial, zebym tak zrobil. Mowil pan, ze juz nie moze pan tu przychodzic.
– Ale pan ja otworzyl – rzekl Bourne z naciskiem.
– Alez skad!
– A gdybym panu powiedzial, ze zginela pewna suma.
– Odpowiedzialbym, ze nie zostala wyplacona. Nie bylo jej w kopercie! – Kaleka podniosl glos. – Ale ja panu nie wierze. Gdyby bylo tak, jak pan mowi, nie przyjalby pan zlecenia. Ale pan przyjal to zlecenie. Wiec po co pan teraz przyszedl?
Bourne odsunal sie od wozka. Bez zadnego konkretnego zamiaru podszedl do polki z ksiazkami, na ktorej stalo pare fotografii opartych o sciane. Wyjasnialy one przeszlosc czlowieka, ktorego Jason mial za plecami. Zolnierze niemieccy z owczarkami na smyczach, stojacy grupami obok barakow ogrodzonych drutem kolczastym…
I przed brama z takiegoz drutu, nad ktora wisiala tablica z napisem, czesciowo widocznym na zdjeciu. DACH…
Dachau.
Czlowiek za jego plecami. Wykonal jakis ruch? Jason odwrocil sie: kaleka trzymal reke w plociennej torbie, przymocowanej do wozka; oczy mu plonely, wyniszczona twarz sciagnal grymas. Szybko wyjal z torby reke, w ktorej trzymal rewolwer o krotkiej lufie; zanim Bourne zdazyl siegnac po bron, inwalida wystrzelil. Strzaly padly jeden po drugim. Lodowaty bol przeszyl glowe, a potem lewe ramie Jasona – o Boze! Dal nura w prawo, wykonujac piruet na dywanie, pchnal w strone kaleki ciezka lampe stojaca na podlodze, znowu wykonal skret, az znalazl sie z tylu za wozkiem. Przykucnal i skoczyl przed siebie, wpierajac prawy bark w plecy kaleki. Ten wypadl z wozka na podloge. Bourne siegnal do kieszeni po bron.
– Zaplaca mi za twojego trupa! – wrzeszczal Chernak, wijac sie na podlodze. Probowal przyjac pozycje, z ktorej moglby oddac celny strzal. – Nie poslesz mnie do grobu! Ja pierwszy ciebie w nim zobacze! Carlos zaplaci! Jak Boga kocham, zaplaci!
Jason rzucil sie w lewo i strzelil. Chernakowi glowa odskoczyla do tylu, a z gardla trysnela krew. Nie zyl.
Zza drzwi alkowy dobiegl krzyk. Narastal – gluchy, przeciagly skowyt, w ktorym przeplataly sie lek i odraza. Krzyk kobiety… alez oczywiscie, kobieta! Jego zakladniczka – ta, dzieki ktorej mial sie wydostac z Zurychu! O Chryste – na niczym nie moze skoncentrowac wzroku! Skron przeszywa mu potworny bol!
Nie docieralo do jego swiadomosci, ze bol rozrywa mu czaszke. Stopniowo odzyskal wzrok. Zobaczyl otwarte drzwi lazienki, a za nimi reczniki, umywalke i szafke z lustrem. Wbiegl do lazienki i szarpnal lustro z taka sila, ze wyskoczylo z zawiasow, gruchnelo na podloge i rozpryslo sie w drobny mak. Polki. Paczki gazy, plastry i… niczego wiecej nie zdazyl chwycic. Musial sie czym predzej wyniesc z tego mieszkania. Strzaly. Huk wystrzalow mogl kogos zaalarmowac. Bourne wiedzial, ze musi sie stad wydostac – zabrac zakladniczke i uciekac! Alkowa, alkowa. Gdziez ona jest?
Krzyk, zawodzenie… trzeba isc za tym dzwiekiem! Dotarl do drzwi i otworzyl je kopniakiem. Kobieta… zakladniczka – jakzez ona ma na imie, do diabla? – stala pod sciana. Twarz miala zalana lzami, usta rozchylone. Jason wbiegl do alkowy, zlapal kobiete za reke w przegubie i pociagnal za soba.
– Moj Boze, zabiles go! – krzyczala kobieta. – Starca bez…
– Zamknij sie! – krzyknal. – Pchnal ja w strone drzwi, otworzyl je i wypchnal kobiete za prog. Widzial zamazane sylwetki w drzwiach mieszkan, przy poreczach, w korytarzach. Wszyscy zaczeli biegac, pojawiac sie i