– Niech pani sie zatrzyma przed ostatnim samochodem. Wrocimy tam pieszo.

Marie wykonala rozkaz w milczeniu, nie komentujac go ani nie wyrazajac protestu. Jason spojrzal na nia, bo jej reakcja byla zbyt potulna, inna niz poprzednie. Zrozumial. Dostala nauczke. Niezaleznie od tego, co sie moglo wydarzyc w „Drei Alpenhauser”, potrzebowal tej kobiety az do konca. Musi wywiezc go z Zurychu.

Samochod zatrzymal sie, opony zaszuraly o kraweznik. Wylaczyla silnik i zaczela wyjmowac kluczyki – powolnym, zbyt powolnym ruchem. Wyciagnal reke i chwycil ja za nadgarstek. Kobieta patrzyla na niego w mroku, wstrzymujac oddech. Przesunal palce po jej rece, az natrafil na etui z kluczykami.

– Wezme je – powiedzial.

– Naturalnie – odparla trzymajac z boku lewa reke w jakis nienaturalny sposob, oparta o tapicerke drzwi.

– Niech pani wysiada i stanie przy masce – rozkazal. – Tylko bez glupstw.

– Po co mialabym robic glupstwa? Przeciez by mnie pan zabil.

– No dobrze. – Siegnal do klamki udajac, ze jest mu trudno ja nacisnac. Odwrocil glowe od kobiety i otworzyl gwaltownie drzwi.

Nagle rozlegl sie szelest jedwabiu, powietrze wtargnelo do samochodu bardziej raptownie. Drzwi od strony Marie otworzyly sie z hukiem, juz prawie wysiadla na ulice. Lecz Bourne byl na to przygotowany, wiedzial swoje. Odwrocil sie gwaltownie, wyciagnal lewe ramie, zacisnal dlon jak kleszcze na jedwabiu jej sukni miedzy lopatkami. Wciagnal kobiete z powrotem do srodka i chwytajac ja za wlosy szarpnal do siebie, tak ze dotykala glowa jego piersi, twarz majac odwrocona ku gorze, tuz przy jego twarzy,

– Juz wiecej tego nie zrobie – zalkala; lzy pociekly jej z oczu. – Przysiegam, ze nic takiego juz nie zrobie.

Siegnal reka do jej drzwi, zatrzasnal je i patrzyl na nia bacznie, usilujac zrozumiec wlasna reakcje. Pol godziny temu w innym samochodzie, kiedy przylozyl Marie lufe do policzka grozac, ze w razie niebezpieczenstwa ja zabije, ogarnelo go uczucie mdlosci. Teraz jednak nic podobnego nie odczuwal – ta jawnie przeprowadzona akcja kobieta przekroczyla granice. Stala sie wrogiem, zagrozeniem. W razie koniecznosci potrafilby ja zabic, zabic z zimna krwia, bo ze wzgledow praktycznych byloby to jedynym wyjsciem.

– Niech pan cos powie – szepnela. Cialem jej wstrzasnal dreszcz, ciemny jedwab sukni napinal sie na falujacych piersiach, oddech miala ciezki. Chwycila sie za nadgarstek chcac zapanowac nad soba i po chwili troche sie uspokoila. W koncu znow sie odezwala, tym razem nie szeptem, jej glos brzmial monotonnie: – Powiedzialam, ze juz tego nie zrobie, i dotrzymam slowa.

– Niestety, wiem, ze znow bedzie pani probowala – odpowiedzial spokojnie. – Przyjdzie taka chwila, kiedy pomysli pani, ze tym razem moze sie udac, i wtedy sprobuje pani. Ale niech mi pani wierzy, jak mowie, ze to sie pani nie uda. Przy nastepnej probie zabije pania. Nie chcialbym zabic, bo mozna by tego uniknac, naprawde mozna. Ale jezeli zacznie mi pani zagrazac… a proba ucieczki to wlasnie dla mnie zagrozenie… bede musial sie bronic.

Wyrazil prawde tak, jak ja rozumial. U podstaw decyzji lezaly powody podobnie zdumiewajaco nieskomplikowane dla niego, jak proste okazalo sie podjecie samej decyzji. Zabicie stanowilo kwestie wylacznie praktyczna.

– Mowil pan, ze mnie pusci – odezwala sie. – Ale kiedy?

– Kiedy bede bezpieczny. Kiedy juz nie bedzie mialo znaczenia to, co pani powie czy zrobi.

– A kiedy to nastapi?

– Mniej wiecej za godzine. Kiedy wyjedziemy z Zurychu i bede juz w drodze dokads. Ale pani nie bedzie wiedziala, dokad pojade ani jak.

– Dlaczego mialabym panu wierzyc?

– Nic mnie to nie obchodzi, czy pani wierzy, czy nie. – Puscil ja. – Niech sie pani pozbiera. Wytrze oczy i uczesze sie. Zaraz wchodzimy do restauracji.

– A co tam jest?

– Sam chcialbym to wiedziec – odparl zerkajac przez tylna szybe na drzwi „Drei Alpenhauser”.

– Juz pan to mowil.

Spojrzal na nia, na szeroko otwarte brazowe oczy, ktore szukaly jego wzroku. Szukaly w przerazeniu i oszolomieniu.

– Wiem. Niech sie pani pospieszy.

Wysoki sufit alpejskiej restauracji byl belkowany, drewniane stoly i krzesla wygladaly masywnie, pod scianami miescily sie gabinety, a sale oswietlalo swiatlo swiec. Wedrowal po niej akordeonista grajac bawarska Musik, ktorej stlumione, przebijajace sie przez szum glosow tony tworzyly specjalna atmosfere.

Bourne znal te duza sale: belki i swiece wryly mu sie w pamiec, podobnie jak dzwieki muzyki. Byl tu w innym zyciu. Teraz, staneli w niewielkim foyer przed stanowiskiem maitre d’hotel, ktory im sie uklonil.

– Haben Se einen Platz reserviert, mein Herr?

– Jezeli pyta pan o to, czy mam zarezerwowany stolik, to obawiam sie, ze nie. Ale ktos mi bardzo polecal te restauracje. Mam wiec nadzieje, ze znajdzie pan dla nas jakies miejsca. Jezeli to mozliwe, chcialbym dostac, gabinet.

– Alez oczywiscie, prosze pana. Jeszcze jest wczesnie, nie mamy kompletu. Prosze tedy.

Zaprowadzil ich do gabinetu zajmujacego najblizszy naroznik. Na srodku stolu stala migocaca swieca. Zaproponowal im ten najblizszy gabinet, bo zauwazyl, ze mezczyzna kuleje i wspiera sie na ramieniu kobiety. Jason dal ruchem glowy znak Marie, zeby usiadla, po czym sam wsunal sie za stol i usiadl naprzeciwko niej.

– Niech sie pani przesunie pod sciane – rozkazal, kiedy maitre d’hotel odszedl. – Niech pani pamieta, ze w kieszeni mam rewolwer i wystarczy, bym podniosl stope, a znajdzie sie pani w sytuacji bez wyjscia,

– Mowilam, ze nie bede probowala nic robic.

– Mam nadzieje, ze dotrzyma pani slowa. Prosze zamowic drinka, nie mamy czasu na jedzenie.

– I tak nic bym nie przelknela. – Znow chwycila sie za nadgarstek. Widac bylo, jak drzy jej reka. – Ale dlaczego nie mamy czasu? Na co pan czeka?

– Nie wiem.

– Dlaczego wciaz to pan powtarza? Wciaz tylko „nie wiem” albo „sam chcialbym to wiedziec”. Po co tu przyjechalismy?

– Bo juz tu kiedys bylem.

– To zadna odpowiedz!

– Nie ma powodu, bym pani odpowiadal.

Podszedl kelner. Marie zamowila wino, a Bourne szkocka, bo czul, ze musi sie napic czegos mocniejszego. Rozejrzal sie po restauracji usilujac sie skupic „na wszystkim i na niczym”. Jak gabka. Ale znalazl tylko nic. W umysle jego nie pojawil sie zaden obraz, ani jedna mysl nie wypelnila pustki w glowie. Nic.

Az nagle po przeciwnej stronie sali zobaczyl twarz. Szeroka twarz, duza glowe, otyle cialo oparte o sciane w ostatnim gabinecie, tuz przy zamknietych drzwiach. Tegi mezczyzna pozostawal w mroku swojego stanowiska obserwacyjnego, jak gdyby mrok byl jego zabezpieczeniem, a nie oswietlona czesc podlogi jego sanktuarium. Wzrok mial wbity w Jasona, a w jego oczach malowal sie w takim samym stopniu strach co niedowierzanie. Bourne nie znal tej twarzy, ale jej wlasciciel wiedzial, kim on jest. Grubas podniosl palce do ust, wytarl ich kaciki i zaczal przenosic wzrok z jednego goscia na drugiego. Tak lustrowal stolik po stoliku. Dopiero potem rozpoczal najwyrazniej bolesna wedrowke przez sale do gabinetu Jasona i Marie.

– Idzie tu do nas jakis mezczyzna – rzucil Jason nad plomykiem swiecy. – To tegi facet, boi sie. Niech sie pani nie odzywa Niezaleznie od tego, co bedzie mowil, prosze trzymac jezyk za zebami, i nie patrzec na niego. Niech pani podniesie glowe i oprze sie swobodnie na lokciu, i patrzy na sciane, nie na niego.

Kobieta sciagnela brwi i podniosla prawa reke do twarzy. Palce jej drzaly. Usta ulozyly sie tak, jakby chciala o cos spytac, ale nie powiedziala ani slowa. Jason jednak odpowiedzial na to nie zadane pytanie.

– Dla pani wlasnego dobra. Po co mialby pania pozniej rozpoznac.

Grubas wylonil sie zza krawedzi gabinetu. Bourne zdmuchnal swiece, przez co przy stoliku zrobilo sie dosc ciemno. Tamten spojrzal na niego z gory i odezwal sie niskim, pelnym napiecia glosem.

– Lieber Gott! Po co pan tu przyszedl? Co takiego zrobilem, ze stawia mnie pan w

Вы читаете Tozsamosc Bourne’a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату