– Ale to byly referaty specjalnie zaproszonych gosci i rzeczywiscie nie wiecej niz dwa dziennie. Niemniej wiekszosc naszej pracy polegala na czyms innym, to znaczy na debatach… w niewielkich grupach. Dziesiecio-, pietnastoosobowych, uczestnicy z roznych krajow, o roznych zainteresowaniach.
– Pani jest z Kanady?
– Tak, pracuje dla rzadu kanadyjskiego…
– Tytul „doktor” nie oznacza wiec, ze jest pani lekarzem.
– Jestem ekonomistka. Z Uniwersytetu McGill. Ukonczylam Pembroke College w Oksfordzie.
– Jestem pelen podziwu.
Nagle jakby specjalnie piskliwym glosem powiedziala:
– Moi przelozeni oczekuja mnie. Dzis wieczorem. Jezeli sie nie pokaze, beda zaniepokojeni. Na pewno zaczna poszukiwania i powiadomia policje.
– Rozumiem – powiedzial. – Nalezy to przemyslec. – Uswiadomil sobie nagle, ze mimo przerazenia i gwaltownych wydarzen ostatniej pol godziny Marie St. Jacques nie wypuscila torebki z reki. Pochylil sie do przodu i krzywiac z bolu, ktory gwaltownie sie zaostrzyl, rzekl: – Niech mi pani da swoja torebke.
– Co? – Szybko zdjela reke z kierownicy i chwycila torebke, na prozno usilujac ja zatrzymac.
– Niech pani dalej prowadzi, pani doktor – powiedzial siegajac prawa reka nad oparciem, wbijajac palce w skore torby i zabierajac ja na swoje siedzenie. Potem rozparl sie wygodnie.
– Nie ma pan prawa… – urwala, zdajac sobie sprawe z tego, na ile bezsensowna jest ta uwaga.
– Wiem o tym – odparl.
Otworzyl torebke, wlaczyl boczna lampke i przysunal sie blizej swiatla, by obejrzec zawartosc. Jak mozna bylo oczekiwac po wlascicielce w torbie panowal idealny porzadek. Paszport, portfel, portmonetka, klucze, a w tylnej kieszeni posegregowane notatki i listy. Szukal konkretnego, mianowicie tego w zoltej kopercie, wreczonej kobiecie przez recepcjoniste hotelu „Carillon du Lac”. Znalazl go, otworzyl koperte i wyjal zlozony arkusz papieru. Byl to telegram z Ottawy.
Codzienne sprawozdania pierwszorzedne. Urlop udzielony. Spotkamy sie na lotnisku w srode 26. Numer lotu podaj telefonicznie lub telegraficznie. W Lyonie koniecznie badz w Beau Meuniere. Wspaniala kuchnia.
Caluje Peter
Jason wlozyl telegram z powrotem do torebki. Zobaczyl w niej male reklamowe zapalki w bialej blyszczacej oprawce z ozdobnym zakretasem. Wyjal je i przeczytal napis. „Kronehalle”. Restauracja… Restauracja. Cos go zaniepokoilo. Jeszcze nie wiedzial co, ale bylo to cos, co dotyczylo restauracji. Zatrzymal zapalki, zamknal torebke, pochylil sie i rzucil ja na przednie siedzenie.
– Tylko to chcialem zobaczyc – powiedzial sadowiac sie z powrotem w kacie i przygladajac zapalkom. – Chyba wspominala pani cos o „kilku slowach z Ottawy” A wiec otrzymala je pani. Do dwudziestego szostego jest ponad tydzien.
– Bardzo prosze…
Prosba zabrzmiala jak blaganie o pomoc. Doskonale zdawal sobie z tego sprawe, ale nie mogl na nia odpowiedziec we wlasciwy sposob. Bedzie potrzebowal tej kobiety jeszcze przez jakas godzine, potrzebowal tak, jak kulawy potrzebuje kuli, albo ujmujac to trafniej: jak czlowiek, ktory nie moze sam prowadzic samochodu, potrzebuje kierowcy. Lecz nie tego samochodu.
– Niech pani zawroci – rozkazal. – Do hotelu „Carillon”.
– Do… hotelu?
– Tak – rzucil wpatrujac sie w zapalki, ktore wciaz obracal w palcach w swietle lampki. – Potrzebny nam jest nowy samochod.
– Nam? Nie, nie zrobi pan tego. Nie pojade ani… – znow przerwala w polowie zdania, w polowie mysli. Najwyrazniej przyszla jej do glowy inna mysl. W milczeniu krecila zawziecie kierownica, az samochod zawrocil na ciemnej drodze nad jeziorem. Nacisnela pedal gazu tak mocno, ze samochod pomknal jak strzala; kola nagle zawirowaly z zawrotna szybkoscia. Zaraz potem, mocno trzymajac kierownice, usilowala sie opanowac.
Bourne podniosl wzrok znad zapalek i spojrzal na tyl jej glowy, na dlugie ciemnorude wlosy, polyskujace w swietle. Wyjal rewolwer z kieszeni i ponownie pochylil sie w jej strone. Uniosl bron nad jej ramie i przytknal lufe do policzka.
– Niech pani uwaznie mnie poslucha. Zrobi pani dokladnie to, co kaze. Bedzie sie pani trzymala mojego boku, a ja w kieszeni bede mial ten rewolwer, wycelowany dokladnie w pani zoladek, podobnie jak teraz w pani glowe. Jak pani widziala, walcze o zycie i nie zawaham sie pociagnac za spust. Niech pani traktuje to powaznie.
– Rozumiem – szepnela w odpowiedzi. Oddychala przez rozchylone usta, byla przerazona.
Jason odjal lufe od policzka kobiety uwazajac, ze dostatecznie ja przekonal.
Byl zadowolony, lecz zarazem odczuwal bunt.
Ktos tam jest… w restauracji z trzema trojkatami od frontu. Obraz byl taki wyrazny, taki zywy… i taki niepokojacy. O co chodzi? Czy takie miejsce w ogole istnieje?
Czy to dzieje sie teraz? O Chryste, nie wytrzymam tego!
W odleglosci kilkuset metrow widac bylo swiatla „Carillon du Lac”. Bourne nie przemyslal dokladnie swoich ruchow; dzialal opierajac sie na dwoch przypuszczeniach. Po pierwsze, zakladal, ze mordercy nie pozostan w hotelu. Z drugiej strony jednak nie mial zamiaru wpasc w zastawiona przez siebie samego pulapke. Znal dwoch mordercow, ale jezeli sa tam teraz jacys inni, na pewno ich nie rozpozna.
Glowny parking polozony byl za kolistym podjazdem, po lewej stronie hotelu.
– Niech pani zwolni – rozkazal. – I skreci w pierwsza w lewo.
– To jest tylko wyjazd – zaprotestowala pelnym napiecia glosem – Wjedziemy pod prad.
– Ale nikt akurat nie wyjezdza. No, smialo! Niech pani wjedzie na parking i zatrzyma sie tam, gdzie nie ma latarni.
Nikt nie zwracal na nich uwagi, a to dzieki scenie, jaka sie rozgrywala przed zadaszonym wejsciem do hotelu. Na kolistym podjezdzie staly cztery samochody policyjne z sygnalami swietlnymi na dachach. Ich pulsujace swiatlo stwarzalo dookola atmosfere sytuacji krytycznej. Wsrod tlumu podekscytowanych gosci hotelowych Jason dostrzegl umundurowanych funkcjonariuszy. Zadawali pytania, odpowiadali na pytania zgromadzonych, sprawdzali tozsamosc gosci, ktorzy odjezdzali, odprowadzani do samochodow przez pracownikow hotelu w czarnych garniturach.
Marie St. Jacques przejechala przez parking docierajac do jego nie oswietlonej czesci i zatrzymala sie na otwartej przestrzeni po prawej stronie. Wylaczyla silnik i siedziala bez ruchu patrzac przed siebie.
– Niech pani uwaza – powiedzial Bourne opuszczajac szybe w samochodzie – i robi wszystko powoli. Prosze otworzyc drzwi i wysiasc, stanac przy moich i pomoc mi przy wysiadaniu. Niech pani pamieta, szyba jest opuszczona, a ja trzymam bron. Dzieli nas tylko kilkadziesiat centymetrow, nie moge wiec chybic.
Zastosowala sie do jego polecen; poruszala sie jak przerazony robot. Jason przytrzymal sie ramy okna, podciagnal i wysunal na zewnatrz. Przerzucil ciezar ciala z jednej nogi na druga i stwierdzil, ze latwiej jest mu sie poruszac. Mogl chodzic Niezbyt sprawnie, bo kulal, ale mogl.
– Co ma pan zamiar zrobic? – zapytala jak gdyby bojac sie uslyszec jego odpowiedz.
– Czekac. Predzej czy pozniej ktos tu podjedzie i zaparkuje samochod. Niezaleznie od tego, co sie wydarzylo w hotelu, jest teraz pora kolacji. Ludzie dokonali rezerwacji, umowili sie na spotkania, z ktorych wiele to spotkania w interesach. Na pewno nie zmienia planow.
– A kiedy rzeczywiscie zatrzyma sie tu jakis samochod, jak go pan zajmie? – Zamilkla, po czym sama sobie odpowiedziala: – Och. Boze, pan chce zabic kierowce tego samochodu.
Chwycil ja za ramie. Tuz obok widzial jej przerazona, biala jak kreda twarz. Musi miec wladze nad ta kobieta utrzymujac ja w ciaglym strachu, ale nie moze przeholowac, bo ona wpadnie w histerie.