Schody. Obskurna klatka schodowa. Ktos wchodzi po schodach. Nagle przystanal, swiadom halasu, jaki pod jego ciezarem wydaje spaczone, popekane drewno. Zwykly gosc ze Steppdeckstrasse nie mialby takich skrupulow.
Cisza.
Skrzypienie. Teraz blizej. Zaryzykowal. Najwazniejsze to synchronizacja, i szybkosc, bo szybkosc to bezpieczenstwo. Jason zerwal sie z lozka, siegnal po rewolwer, ktory mial przy glowie, i przylgnal do sciany kolo drzwi. Przykucnal slyszac kroki – kroki jednego czlowieka, ktory juz nie dbal o halas, chcial tylko dotrzec do celu. Bourne nie mial watpliwosci, co to znaczy; nie mylil sie.
Drzwi rozwarly sie z hukiem; Jason odbil je z powrotem, a nastepnie rzucil sie na nie calym ciezarem, przygwazdzajac intruza do framugi i ciosami w zoladek, piersi i ramie wgniatajac w uskok sciany. Przyciagnal drzwi i wkrecil duzy palec prawej stopy w gardlo napastnika, jednoczesnie lewa reka lapiac go za jasne wlosy i jednym szarpnieciem wciagajac do pokoju. Dlon mezczyzny zwiotczala, bron wypadla na podloge – byl to rewolwer z dluga lufa i tlumikiem.
Jason zamknal drzwi nasluchujac odglosow na schodach. Cisza. Spojrzal na nieprzytomnego mezczyzne. Zlodziej? Morderca? Co to za jeden?
Policja? Czyzby
Byl to profesjonalista, ktory przyszedl na Steppdeckstrasse zabic Jasona. Ktos go wynajal. Ale kto? Kto mogl wiedziec, ze on tutaj jest?
Czyzby ta kobieta? Czy wspomnial o Steppdeckstrasse, kiedy patrzyl na rzad schludnych domkow szukajac numeru 37?… Nie, to nie ona; mogl wprawdzie cos powiedziec, ale ona by i tak nie zrozumiala, A nawet gdyby, to zamiast zawodowego mordercy w jego pokoju bylaby policja otaczajaca kordonem te rudere.
Wyobraznia Bourne’a przywolala obraz stojacego przy stole i splywajacego potem wielkiego tlustego mezczyzny. Ten sam mezczyzna ocierajac pot ze swoich wydatnych warg mowil o „odwadze nic nie znaczacego kozla, ktoremu udalo sie przezyc”. Czyzby to byl przyklad jego techniki pozostawania przy zyciu? Czy on wiedzial o Steppdeckstrasse? Czy znal zwyczaje goscia, ktorego widok tak go przerazil? Czy byl w tym obskurnym pensjonacie? Dostarczyl tu koperte?
Otworzyl oczy i skoncentrowal wzrok na lezacym blondynie. Malo nie wybuchnal smiechem – mial w reku wize wyjazdowa z Zurychu i zamiast sie cieszyc, tracil czas zadreczajac sie. Schowal portfel mordercy do kieszeni wtykajac go za portfel markiza de Chambord, podniosl bron, wsunal ja za pasek, a nastepnie zawlokl nieprzytomna postac na lozko.
W chwile potem mezczyzna zostal przywiazany do wygniecionego materaca i zakneblowany kawalkiem podartego przescieradla, ktorym Jason owiazal mu twarz. Nie ruszy sie z miejsca przez kilka godzin, a za kilka godzin Jasona juz nie bedzie w Zurychu, i to wszystko dzieki uprzejmosci spoconego tlusciocha.
Jason spal w ubraniu, wiec nie bylo co pakowac, nie mial nic do zabrania poza plaszczem. Wlozyl go na siebie i wyprobowal noge – troche pozno. W podnieceniu ostatnich kilku minut zupelnie zapomnial o bolu; ale bol pozostal, tak jak i utykanie, choc ani jedno, ani drugie nie uniemozliwialo mu poruszania sie. Z ramieniem bylo nieco gorzej – ogarnial je jak gdyby powolny paraliz: koniecznie musi isc do lekarza. A glowa… o glowie wolal nie myslec.
Wyszedl na slabo oswietlony korytarz, zamknal za soba drzwi i stal bez ruchu nasluchujac. Z gory doszedl go wybuch smiechu; Jason przylgnal plecami do sciany, z bronia w pogotowiu. Smiech ucichl – byl to smiech pijaka, bezsensowny, glupkowaty.
Pokustykal do schodow i trzymajac sie poreczy zaczal schodzic na dol. Znajdowal sie na najwyzszym pietrze trzypietrowego budynku – poprosil o najwyzej polozony pokoj, poniewaz instynktownie przywolal na pamiec „wysoki poziom”.
Znalazl sie na podescie pierwszego pietra, caly czas schodzac przy akompaniamencie skrzypienia drewnianych stopni. Gdyby
Halas. Szelest. Krotkie otarcie sie delikatnej tkaniny o szorstka powierzchnie. Materialu o drewno. Ktos sie ukrywal na krotkim odcinku korytarza pomiedzy koncem jednych schodow a poczatkiem drugich. Nie zaklocajac rytmu swego kroku wpatrzyl sie w mrok: w scianie po prawej stronie bylo troje drzwi we wnekach, tak samo jak pietro wyzej. W jednej z tych wnek…
Zrobil jeszcze krok. Nie w pierwszej, pierwsza byla pusta, i nie w ostatniej – korytarz konczyl sie slepo, nie bylo tam miejsca na jakikolwiek ruch. A wiec druga z kolei, tak, drugie drzwi. Z tej wneki mozna bylo rzucic sie naprzod, w lewo czy w prawo, albo pchnac niczego nie podejrzewajaca ofiare, tak zeby wywinela kozla przez porecz i spadla ze schodow.
Bourne skrecil w prawo, przekladajac rewolwer do lewej reki, a prawa siegajac do paska po pistolet z tlumikiem. Dwa kroki przed wneka wycelowal automat, ktory trzymal w lewej rece w mrok i jednoczesnie obrocil sie stajac plecami do sciany.
–
– Czy tam na dole jest jeszcze ktos?
–
– Kto wam zaplacil?
– Wiesz kto.
– Mezczyzna imieniem Carlos?
– Nie odpowiem. Mozesz mnie zabic.
– Skad wiedzieliscie, ze tu jestem?
– Chernak.
– On nie zyje.
– Teraz. Ale wczoraj zyl. Do Zurychu dotarla wiadomosc, ze zyjesz. Sprawdzilismy kazdego… wszedzie. Chernak wiedzial.
Bourne zagral.
– Lzesz! – Wcisnal mezczyznie lufe pistoletu w szyje. – Nigdy nie mowilem Chernakowi o Steppdeckstrasse.
Mezczyzna znow sie skrzywil, odginajac szyje do tylu.
– Moze nie musiales. Ta hitlerowska swinia miala wszedzie swoich kapusiow. Dlaczego Steppdeckstrasse mialaby byc wyjatkiem? Tylko on cie potrafil opisac. Nikt inny.
– Owszem, mezczyzna z „Drei Alpenhauser”.
– Nigdy nie slyszelismy o takim mezczyznie.
– Co to za „my”?
Facet przelknal sline i jego wargi rozciagnely sie w grymasie bolu.
– Biznesmeni… tylko biznesmeni.
– A twoj zawod to zabijanie, co?
– Nie powinienem z toba gadac. Ale
– Dokad?
– Mieli nam powiedziec przez radio. Na czestotliwosci samochodowej.
– Wspaniale – rzekl Jason bezbarwnym glosem. – Jestes nie tylko kiepski, ale jeszcze usluzny. Gdzie masz