– I bardzo rozsadna.

Przygladala mu sie jeszcze przez chwile, a jej oczy zdradzaly napiecie, jakie coraz silniej w niej narastalo. Wreszcie odwrocila sie od lozka i podeszla do okna, spogladajac w kierunku pierwszych promieni wschodzacego slonca. Obserwowal twarz Marie, na ktora splywalo blade, zoltawe swiatlo poranka, czul jej zdenerwowanie i wiedzial, skad sie bralo. Nie mogl kobiecie w niczym pomoc; wybawiona od strachu, od potwornego ponizenia, jakiego zaden mezczyzna nigdy nie zrozumie, od smierci, robila to, co uwazala za sluszne. A swoim postepowaniem lamala wszelkie prawo.

Odwrocila sie gwaltownie od okna, oczy jej plonely.

– Kim pan jest?

– Slyszala pani, co mowili.

– Ale co innego widzialam! Co innego czuje!

– Prosze nie szukac usprawiedliwien dla swoich czynow. Postapila pani tak, a nie inaczej. Nie wnikajmy w pobudki, dajmy temu spokoj.

Spokoj. Boze, dlaczego nie zostawila mnie pani w spokoju? Czulbym teraz tylko pustke. A tak, odzyskam wkrotce sily i znow bede musial walczyc, znow stawic wszystkiemu czolo.

Nagle stanela w nogach lozka, z bronia w rece. Wycelowala pistolet w Jasona; glos jej drzal.

– Chce pan, zebym zmienila zdanie? Zebym zadzwonila na policje i podala im ten adres?

– Jeszcze kilka godzin temu powiedzialbym, ze tak. Ale teraz nie potrafie sie na to zdobyc.

– Wiec kim pan jest?

– Podobno nazywam sie Bourne. Jason Charles Bourne.

– Co to znaczy „podobno”?

Spojrzal na pistolet, na ciemny wylot lufy. Nie pozostalo nic innego, jak wyznac prawde… taka, jaka zdolal poznac.

– Co to znaczy? – powtorzyl jej pytanie. – Wie pani o mnie prawie tyle co ja sam.

– Nie rozumiem.

– Dobrze, opowiem pani swoja historie. Moze poczuje sie pani lepiej. Moze gorzej. Nie mam pojecia. Ale opowiem pani, bo to wszystko, co wiem.

Opuscila pistolet.

– Slucham.

– Moje zycie zaczelo sie piec miesiecy temu na Ile de Port Nor, niewielkiej wysepce na Morzu Srodziemnym…

Slonce siegalo juz koron rosnacych przed domem drzew, a jego promienie przeswitujace miedzy targanymi wiatrem galeziami rzucaly na sciany swietliste, nieregularne plamy, kiedy Bourne, calkiem wyczerpany, opadl z powrotem na poduszke. Skonczyl swoja opowiesc; nie mial juz nic do dodania.

Marie, z podkurczonymi pod siebie nogami, siedziala w glebokim, obitym skora fotelu po drugiej stronie pokoju; na stoliku obok lezal pistolet i paczka papierosow. Kobieta siedziala niemal bez ruchu, ze spojrzeniem utkwionym w Jasonie; nawet kiedy palila, jej oczy ani razu nie przesunely sie po pokoju, ani razu nie oderwaly od twarzy mezczyzny. Sluchala go z uwaga analityka, ktory szacuje dane, ocenia fakty.

– Ciagle pan to powtarzal – powiedziala cicho, kolejne slowa wymawiajac bardzo powoli: – „Nie mam pojecia”… „Sam chcialbym to wiedziec”. Czesto wpatrywal sie pan w cos tak intensywnie, ze ogarnial mnie lek. Kiedy pytalam pana, o co chodzi, co pan dalej zamierza, znow padala ta sama odpowiedz: „Nie mam pojecia”. Moj Boze, to straszne, co pan przezyl… i nadal przezywa.

– Po tym, jak z pania postapilem, pani mi jeszcze wspolczuje?

– To dwie calkiem rozne sprawy – odparla marszczac w zadumie czolo.

– Rozne?

– Wywodzace sie z jednego zrodla, lecz rozwijajace sie niezaleznie od siebie… bywaja takie absurdy w ekonomii… Wtedy na Lowenstrasse, zanim poszlismy do mieszkania Chernaka, blagalam, zeby pan mnie z soba nie zabieral. Bylam pewna, ze jesli cokolwiek wiecej uslysze, zabije mnie pan. I wowczas powiedzial pan najdziwniejsza rzecz pod sloncem: „To, co pani dotad uslyszala, jest dla mnie rownie pozbawione sensu jak dla pani, a moze nawet bardziej…” Pomyslalam sobie, ze nie jest pan przy zdrowych zmyslach.

– Amnezja jest pewna forma obledu. Zdrowy czlowiek ma pamiec. Ja nic nie pamietam.

– Dlaczego sie pan nie przyznal, ze Chernak chcial pana zabic?

– Nie bylo czasu na wyjasnienia i nie wydawalo mi sie to istotne.

– Moze panu nie… ale dla mnie mialo to znaczenie.

– Dlaczego?

– Dlatego, ze zywilam nadzieje, ze nie bedzie pan pierwszy strzelal do kogos, kto nie probuje pana zabic.

– Alez probowal. Zostalem ranny.

– Nie znalam kolejnosci wypadkow; nie powiedzial mi pan o tym.

– Nie rozumiem…

Marie zapalila papierosa.

– To trudno wytlumaczyc, ale przez caly ten czas, kiedy bylam panska zakladniczka, nawet wowczas, kiedy mnie pan uderzyl czy ciagnal za soba przytykajac mi bron do brzucha, do glowy, balam sie, piekielnie sie balam, ale widzialam cos w panskich oczach… jakby pewne wahanie, niechec… Nie umiem tego lepiej okreslic.

– No dobrze, ale do czego pani zmierza?

– Nie jestem pewna. Przypominam sobie rowniez inna scene, kiedy siedzielismy przy stoliku w „Drei Alpenhauser”. Na widok tego grubasa, ktory szedl w nasza strone, kazal mi pan przysunac sie do sciany i zaslonic reka twarz. „Dla pani wlasnego dobra. Po co mialby pania pozniej rozpoznac”.

– No wlasnie, po co.

– „Dla pani wlasnego dobra”. Morderca psychopata nie mysli tymi kategoriami. Przypominalam sobie te slowa i to dziwne spojrzenie w panskich oczach… zeby nie zwariowac.

– Wciaz nie rozumiem, do czego pani zmierza.

– Ten czlowiek w okularach w zlotej oprawie, ktory udawal policjanta, powiedzial, ze jest pan okrutnym morderca i ze trzeba pana powstrzymac, zanim pan znow kogos zabije. Gdyby nie ta historia z Chernakiem, nie uwierzylabym mu. Ani w to, ze jest policjantem, ani w to, ze pan jest morderca. Policjanci inaczej sie zachowuja, nie strzelaja w ciemnych uliczkach pelnych ludzi. Pan po prostu staral sie… i nadal stara… ocalic wlasna skore, ale na pewno nie jest pan morderca.

Bourne podniosl reke.

– Pani wybaczy, ale mam wrazenie, ze pani ocena sytuacji wynika z nieuzasadnionego poczucia wdziecznosci. Twierdzi pani, ze szanuje fakty. W porzadku, spojrzmy na fakty. Slyszala pani, co o mnie mowili; bez wzgledu na to, co pani sadzi i czuje, licza sie tamte slowa. Jedno jest pewne: otrzymywalem wypchane pieniedzmi koperty, zeby wykonac konkretne zlecenia, i chyba jest to dosc oczywiste, o jakiego typu zlecenia moglo chodzic. Mam konto z szyfrem numerycznym w Gemeinschaft Bank, a na nim ponad cztery miliony dolarow. Skad sie wzielo tyle forsy? W jaki sposob taki czlowiek jak ja, umiejacy poslugiwac sie bronia, dochodzi do tak wielkiej fortuny? – Wpatrywal sie w sufit; bol powracal, a wraz z nim uczucie beznadziejnosci. – To sa fakty, droga pani. Pora sie pozegnac.

Marie wstala z fotela i zgasila papierosa, nastepnie podniosla ze stolika pistolet i podeszla do lozka.

– Czy nie sadzi pan, ze zbyt pochopnie pan sie potepia?

– Szanuje fakty.

– A zatem jesli to, co pan mowi, jest prawda, rowniez i mnie czeka pewne konkretne zadanie do spelnienia… jako praworzadny i prawomyslny obywatel powinnam zadzwonic na policje i doniesc, gdzie sie pan ukrywa.

Uniosla wyzej pistolet. Bourne odwrocil glowe.

– Myslalem, ze…

– Ze co? – przerwala mu. – Przeciez uwaza sie pan za zbira, z ktorym jak najszybciej nalezaloby skonczyc, nieprawdaz? Lezy pan tu, mowiac o sobie z taka ostatecznoscia, a jednoczesnie chyba rozczulajac sie nad soba i liczac na moje… – jak to pan okreslil? – nieuzasadnione poczucie wdziecznosci, tak? Powiem panu cos. Nie jestem idiotka. Gdybym choc przez chwile wierzyla w to, co o panu mowia inni, nie byloby mnie tu; pana tez nie. Fakty nie poparte dowodami nie sa faktami. Pan nie przedstawil mi zadnych faktow, tylko konkluzje, wnioski, jakie pan

Вы читаете Tozsamosc Bourne’a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату