wyciagnal na podstawie slow ludzi, ktorych sam pan uwaza za smieci.
– I na podstawie tajemniczego konta z czterema milionami dolarow. Prosze o nim nie zapominac.
– Jakzebym mogla? Uchodze za geniusza od spraw finansowych. Nie wiem, czy ucieszy sie pan, kiedy pozna rzeczywisty powod, dla ktorego zalozono panu to konto, ale przynajmniej jest ono zaopatrzone w klauzule nadajaca wszystkiemu w miare normalny charakter. Zgodnie z nia kazdy upowazniony dyrektor korporacji Tread cos tam moze miec w nie wglad, a przypuszczalnie nawet naruszyc jego zawartosc. Platni mordercy nie miewaja takich kont.
– Co z tego, ze nazwa korporacji figuruje w klauzuli, skoro nie znalazlem jej w zadnej ksiazce telefonicznej?
– W ksiazce telefonicznej? Alez pan naiwny… Wracajmy jednak do przerwanego watku. To jak, mam dzwonic na policje czy nie?
– Zna pani moja odpowiedz. Wolalbym nie, ale nie moge pani powstrzymac.
Opuscila pistolet.
– W porzadku, nie zadzwonie. Z tego samego powodu, dla ktorego pan wolalby, zebym nie dzwonila. Oboje nie wierzymy, ze jest pan tym, za kogo tamci pana uwazaja.
– Wiec w co pani wierzy?
– Nie wiem, nie jestem pewna. Wiem tylko to, ze siedem godzin temu lezalo na mnie wstretne bydle; czulam na sobie jego usta, rece, i bylam przekonana, ze za chwile zgine, i ze przyszedl mi na ratunek czlowiek, ktory zamiast uciekac, wrocil po mnie, narazajac wlasne zycie. Chyba po prostu wierze w tego czlowieka.
– A jesli sie pani myli?
– Jesli sie myle, to znaczy, ze popelniam wielki blad.
– Dziekuje. Gdzie sa moje pieniadze?
– Na biurku. W portfelu, obok paszportu. Wsunelam tam rowniez kartke z nazwiskiem lekarza i oplacony rachunek za pokoj.
– Moglaby mi je pani podac? To sa franki szwajcarskie.
– Wiem. – Wreczyla mu portfel. – Konsjerz dostal trzysta za pokoj i dwiescie za nazwisko lekarza. Honorarium lekarza wynioslo czterysta piecdziesiat, dodalam mu sto piecdziesiat za zachowanie dyskrecji. W sumie wydalam tysiac sto frankow.
– Nie musi sie pani wyliczac.
– Ale chce. Co pan zamierza?
– Dac pani pieniadze na powrot do Kanady.
– Chodzilo mi o to, co pan pozniej zamierza.
– Zobacze, jak sie bede czul. Mysle, ze za odpowiednia zaplata konsjerz kupi mi jakies ubranie. Dam sobie rade.
Wyjal z portfela plik banknotow o wysokich nominalach i wreczyl je kobiecie.
– Alez to ponad piecdziesiat tysiecy frankow.
– Wiele pani wycierpiala.
Spojrzala na pieniadze, a potem na pistolet, ktory wciaz trzymala w lewej rece.
– Nie wezme ich – oswiadczyla, kladac bron na stoliku nocnym.
– Jak to?
Odwrocila sie w strone fotela; siadajac popatrzyla na mezczyzne.
– Chce panu pomoc.
– Ale pani nie…
– Prosze – przerwala mu -…prosze mnie o nic teraz nie pytac, i przez chwile nic do mnie nie mowic.
CZESC II
10
Nie wiedzieli, kiedy sie nawiazala, ani prawde rzeklszy, czy w ogole. A jesli tak, to do jakiego stopnia beda sie starali te wiez utrzymac lub poglebic. Przestalo dochodzic miedzy nimi do spiec, znikly konflikty, problemy. Nastapilo porozumienie wyrazajace sie w slowach, w spojrzeniach i – nie mniej od nich waznych – czestych wybuchach serdecznego smiechu.
Ich wzajemne stosunki byly jednak tak sterylne, jakby przebywali w szpitalu, a nie w malym wiejskim pensjonacie, gdzie wynajmowali pokoj. W ciagu dnia Marie zajmowala sie takimi przyziemnymi sprawami, jak kupowanie ubran, map, gazet, i dostarczanie posilkow. Od razu na samym poczatku wybrala sie do odleglego o szesnascie kilometrow miasteczka o nazwie Reinach; tam porzucila skradziony samochod i wrocila do Lenzburg taksowka. Bourne zas, kiedy zostawal sam, poswiecal czas na odpoczynek i gimnastyke. Cos z zapomnianej przeszlosci mowilo mu, ze szybki powrot do zdrowia zalezy od jednego i drugiego, wiec do obu rzeczy przykladal sie z zelazna dyscyplina. Juz kiedys to robil… jeszcze przed Port Noir.
Kiedy byli razem, na ogol rozmawiali; z poczatku szlo im to opornie, toczyli szermierke slowna jak dwoje obcych ludzi, ktorzy zetkneli sie na skutek okolicznosci i jeszcze nie calkiem wrocili do rownowagi po przezytym szoku. Starali sie zachowywac normalnie, choc o normalnosci nie moglo byc mowy, i dopiero kiedy zaakceptowali nienormalnosc sytuacji, ich kontakt stal sie latwiejszy. Prawie wszystko, o czym mowili, sila rzeczy obracalo sie wokol niedawnych wydarzen. Tematy neutralne zas pojawialy sie tylko wtedy, gdy wyczerpani roztrzasaniem tego, przez co przeszli, na moment milkli; cisza, jaka zapadala, stanowila odskocznie do nowych slow i innych mysli.
Wlasnie podczas jednej z takich przerw Jason dowiedzial sie kilku waznych faktow o kobiecie, ktorej zawdzieczal zycie. Pewnego dnia zaprotestowal, ze ona wie o nim tyle samo co on, a on o niej zupelnie nic. Skad pochodzi? Jak to sie stalo, ze taka atrakcyjna kobieta o kasztanowych wlosach, i cerze swiezej jakby cale zycie spedzila na farmie, zostala doktorem ekonomii?
– Bo znudzila sie jej farma.
– Serio? Naprawde mieszkalas na wsi?
– Tak, na malym ranczo, to znaczy malym w porownaniu z tymi wielkimi posiadlosciami, jakie widuje sie w Albercie. W czasach mlodosci mojego ojca, kiedy Kanadyjczyk francuskiego pochodzenia wyruszal na zachod, zeby kupic ziemie, ograniczaly go pewne niepisane prawa. Jedno z nich brzmialo: nie staraj sie byc lepszy od tych, co stoja w hierarchii wyzej od ciebie. Ojciec czesto mawial, ze gdyby mial na nazwisko St. James zamiast St. Jacques, bylby dzis znacznie bogatszym czlowiekiem.
– Byl ranczerem?
Marie rozesmiala sie.
– Zostal nim. Z ksiegowego przekwalifikowal sie na ranczera pod wplywem latania na bombowcach. W czasie wojny sluzyl w Krolewskim Lotnictwie Kanadyjskim. Podejrzewam, ze praca ksiegowego wydala mu sie tak nudna w porownaniu z lataniem w przestworzach, ze nie umial do niej wrocic.
– Taka decyzja wymagala wiele odwagi.
– Bardzo wiele. Zanim dorobil sie rancza, sprzedawal cudze bydlo na ziemi, ktora tez nie nalezala do niego. Francuz z krwi i kosci, mawiali o nim ludzie.
– Chybaby mi sie spodobal.
– Jestem tego pewna.
Marie mieszkala w Calgary z rodzicami i dwoma bracmi, dopoki nie skonczyla, osiemnastu lat, po czym dostala sie na McGill University w Montrealu i rozpoczela nowe zycie, o jakim nigdy nie snila. Przecietna uczennica, ktora wolala konne przejazdzki po rozleglych polach niz nudny lad w prowadzonej przez zakonnice szkole z internatem w Albercie, nagle odkryla przyjemnosc plynaca z wysilku umyslowego.
– To przyszlo samo z siebie. Zawsze traktowalam ksiazki z wrogoscia i nagle znalazlam sie wsrod ludzi, ktorzy byli nimi pochlonieci i cudownie sie tym bawili. Toczyly sie nieustanne dyskusje, dniami, nocami, w salach