guziczki z masy perlowej falowala nad podloga, kiedy Marie boso zblizala sie do lozka. Stanela przy nim, patrzac w dol na Jasona i powoli zaczela rozpinac guziki; pozwolila, zeby koszula zsunela sie jej z ramion, po czym przysiadla obok mezczyzny. Widzial nad soba jej piersi. Po chwili schylila sie, delikatnie ujmujac w swoje dlonie jego twarz; spojrzenie miala nieruchome, oczy – tak jak czesto podczas ostatnich kilku dni – utkwione w jego oczach.
– Dziekuje za uratowanie mi zycia – szepnela.
– Ja tobie rowniez – odparl.
Pragnal jej i wiedzial, ze ona czuje to samo, i zastanawial sie tylko, czy jej pragnieniu rowniez towarzyszy bol. Nie mial wspomnien dotyczacych kobiet i moze dlatego, ze ich nie mial, Marie utozsamiala dla niego wszystko, co mogl sobie wymarzyc, a nawet o wiele wiecej. Rozproszyla mrok, ktory go otaczal. Odjela mu bol.
Bal sie powiedziec jej, co czuje. A teraz ona mowila mu, ze sie zgadza, chocby na bardzo krotko, ze gotowa jest poswiecic reszte nocy na przywracanie mu pamieci, bo sama rowniez laknie wytchnienia od wiejacej wokol grozy. Na godzine czy dwie moga zapomniec o napieciu i rozkoszowac sie blogim spokojem. Jason nie prosil o nic wiecej; Boze, jakze strasznie pragnal Marie!
Dotknal reka jej piersi i zblizyl usta do jej ust; ich wilgotnosc podniecila go, rozwiala wszelkie watpliwosci.
Kobieta uniosla koldre i wsunela sie w jego ramiona.
Lezala w objeciach Jasona, z glowa na jego piersi, uwazajac, by nie dotknac postrzelonego ramienia. Po chwili zsunela sie delikatnie i podparla na lokciu. Jason spojrzal na nia; ich oczy sie spotkaly i oboje sie usmiechneli. Podniosla reke i polozyla palec na jego ustach.
– Mam ci cos do powiedzenia – rzekla cicho – i nie chce, zebys mi przerywal. Nie wysle telegramu do Petera. Jeszcze nie teraz.
– Ale… – Zdjal jej reke ze swojej twarzy.
– Prosze cie, nie przerywaj. Powiedzialam: jeszcze nie teraz. To nie znaczy, ze wcale nie wysle; wysle, ale pozniej. Na razie zostaje z toba. Jade z toba do Paryza.
– A jesli nie chce twojego towarzystwa? – spytal wbrew sobie. Pochylila sie, calujac go lekko w policzek.
– Nie wierze. Moj komputer ma inne dane.
– Na twoim miejscu nie bylbym taki pewien.
– Ale nie jestes na moim miejscu… sluchaj, czulam, jak mnie tulisz, jak usilujesz powiedziec mi tyle roznych rzeczy, ktorych nie potrafisz ujac w slowa, a ktore od kilku dni obojgu nam leza na sercu. Nie umiem wytlumaczyc tego, co sie stalo. Pewnie istnieja jakies metne psychologiczne teorie objasniajace wiez, jaka powstaje miedzy dwojgiem w miare inteligentnych ludzi, ktorzy znalezli sie w piekle i razem probuja sie z niego wydostac. Moze nic wiecej sie za tym nie kryje. Ale w tej chwili ta wiez jest zbyt silna, zebym mogla ja zerwac i cie tak po prostu zostawic. Ocaliles mi zycie i chce ci pomoc.
– A moze ja wcale nie potrzebuje twojej pomocy?
– Sluchaj, jestem w stanie zajac sie paroma sprawami, z ktorymi sam sobie nie poradzisz. Myslalam o tym przez ostatnie dwie godziny. – Nie zakrywajac sie, przysiadla na lozku. – Sytuacja, w jaka jestes zamieszany, wiaze sie z wieksza suma pieniedzy, a cos mi sie wydaje, ze ty nawet nie wiesz, czym sie roznia aktywa i pasywa. Moze kiedys wiedziales, ale teraz nie masz o tym zielonego pojecia. W przeciwienstwie do mnie. I jeszcze jedno. Pracuje dla rzadu kanadyjskiego, mam dostep do tajnych akt oraz wielu zastrzezonych informacji. Posiadamy wlasny wywiad gospodarczy. Swiat finansow to jedno wielkie bagno, a poniewaz Kanada kilka razy zostala wykolowana, musielismy zorganizowac wywiad, ktory chronilby nasze interesy. Biore w tym udzial. Dlatego wlasnie przyjechalam do Zurychu. Nie po to, zeby dyskutowac na temat roznych abstrakcyjnych teorii, tylko po to, zeby obserwowac tworzace sie sojusze i powiadamiac o nich moj rzad.
– Czy to, ze masz dostep do tajnych informacji, moze byc mi w czymkolwiek przydatne?
– Chyba tak. Ale najwazniejsze jest to, ze mozemy liczyc na pomoc ambasady kanadyjskiej. Obiecuje ci jednak, ze jesli pojawi sie najmniejsze niebezpieczenstwo, natychmiast wysylam telegram i zmykam czym predzej. Juz pomijajac wlasny strach, nie chce byc dla ciebie dodatkowym ciezarem.
– Najmniejsze niebezpieczenstwo – powtorzyl za nia, przygladajac sie jej uwaznie. – W porzadku, ale to ja bede decydowal, co jest niebezpieczne.
– Dobrze. Pod tym wzgledem, mam ograniczone doswiadczenie, wiec nie bede sie spierac.
Wpatrywal sie jej gleboko w oczy; chwila wydluzala sie, a milczenie sprawialo, ze zdawala sie ciagnac w nieskonczonosc. Wreszcie spytal:
– Dlaczego to robisz? Sama powiedzialas, ze jestesmy dwojgiem w miare inteligentnych ludzi, ktorzy wydostali sie z piekla, i ze moze nic wiecej sie za tym nie kryje. Wiec czy warto?
Siedziala bez ruchu.
– Nie pamietasz? Powiedzialam rowniez cos innego: ze cztery dni temu pewien mezczyzna, ktory mogl bezpiecznie uciec, wrocil i uratowal mi zycie narazajac wlasne. Wierze w tego czlowieka. Chyba bardziej, niz on sam w siebie wierzy, i ta wiara to jedyne, co mu moge ofiarowac.
– Dziekuje – powiedzial i wyciagnal do niej rece. – Nie powinienem jej przyjac, ale przyjmuje. Jest mi bardzo potrzebna.
– A teraz mozesz mi wreszcie zamknac usta – szepnela wchodzac pod koldre i przytulajac sie do niego. – Kochaj mnie. Ja tez mam potrzeby.
Minely kolejne trzy dni i trzy noce, podczas ktorych cieszyli sie ze swojej bliskosci i radowali poznawaniem siebie. Zyli na podwyzszonych obrotach niczym dwoje ludzi swiadomych tego, ze zmiana musi nadejsc i ze nie nastanie powoli, lecz gwaltownie. Rozmawiali wiec o wszystkim, gdyz zadnych tematow nie mogli dluzej unikac ani odkladac na pozniej.
Dym z papierosa unosil sie nad stolikiem, laczac sie z para bijaca znad filizanki goracej, gorzkiej kawy. Kilka minut temu konsjerz, tryskajacy energia Szwajcar, ktory widzial wiecej, niz dawal po sobie poznac, przyniosl na gore
– Znalazlas cos ciekawego?
– Tylko to, ze wczoraj byl pogrzeb tego starca z parku. Policja nie znalazla jeszcze zadnych dowodow. Pisza, ze dochodzenie wciaz trwa.
– U mnie podaja troche wiecej – powiedzial, niezdarnie przekrecajac strone obandazowana reka.
– Jak reka? – spytala wskazujac na opatrunek.
– Lepiej. Moge juz sprawniej poruszac palcami.
– Zauwazylam.
– Jedno ci w glowie! – zazartowal, skladajac gazete. – O tutaj… te same informacje co wczoraj. Ze w laboratorium badaja krew i kule. – Podniosl wzrok. – Ale jest nowy szczegol. Znaleziono strzepy ubrania; wczesniej o tym nie pisali.
– Czy to nam cos komplikuje?
– Do mnie tym sladem nie dotra. Ubranie kupilem w Marsylii, na wieszaku wisialo pelno identycznych. A co z twoja sukienka? Mam nadzieje, ze nie byla od Diora.
– Nie pesz mnie. Wszystkie moje stroje szyje krawcowa w Ottawie.
– Czyli tez nie powinni dojsc.
– Wykluczone. Material nabylam od znajomego z pracy, ktory przywiozl cala bele z Hongkongu.
– A czy przypadkiem nie mialas na sobie czegos, co kupilas w jednym z tych sklepow na terenie hotelu? Jakiegos drobiazgu, chustki, broszki?
– Nie. Nie bawia mnie tego rodzaju sprawunki.
– W porzadku. A twoja przyjaciolka… nikt jej o nic nie pytal, kiedy oddawala klucze?
– W recepcji nikt. Zaczepili ja tylko ci dwaj faceci, z ktorymi jechalam winda.
– Ten Francuz i Belg?
– Tak. Wszystko poszlo gladko.
– Zastanowmy sie jeszcze raz.
– Nie ma nad czym. Paul, ten z Brukseli, na pewno nic nie widzial. Spadl z krzesla i lezal na podlodze, dopoki cale zamieszanie sie nie skonczylo. A Claude… to ten, ktory probowal nas zatrzymac, pamietasz?… wiec z