– Jak to jak?

– Czym czesciej? Samolotem czy samochodem? Nie chodzi mi o taksowki, tylko pojazd wlasnorecznie prowadzony.

– Jednym i drugim. A dlaczego?

– Gdybys powiedzial, ze samolotem, oznaczaloby to, ze czesciej odbywales dalekie podroze. Czy w trakcie wyjazdow spotykales sie z ludzmi? Na lotnisku? Moze w hotelu?

– Na ulicy – odparl niemal odruchowo.

– Na ulicy? Dlaczego na ulicy?

– Nie wiem. Spotykalismy sie na ulicy… i w cichych, ciemnych pomieszczeniach.

– W restauracjach? Kawiarniach?

– Tak… i w pokojach.

– Hotelowych?

– Tak.

– Nie w biurach? Gabinetach?

– Moze czasem. Ale rzadko.

– W porzadku. Spotkania. Twarze. Czyje? Mezczyzn? Kobiet? Jednych i drugich?

– Na ogol mezczyzn. Niekiedy kobiet, ale przewazali mezczyzni.

– O czym mowili?

– Nie wiem.

– Postaraj sie sobie przypomniec.

– Nie moge. Nie pamietam zadnych glosow, slow.

– To nie byly przypadkowe spotkania, prawda? Spotykales sie z ludzmi, to znaczy, ze byles z nimi umowiony. Oczekiwali ciebie, a ty ich. Kto wyznaczal te spotkania? Bo ktos musial.

– Przysylano telegramy albo dzwoniono…

– Kto przysylal? I skad?

– Nie wiem. Wiadomosc zawsze do mnie docierala.

– Do hotelu?

– Nie pamietam. Chyba tak.

– Powiedziales, ze z tego, co mowil zastepca dyrektora hotelu „Carillon”, wynikalo, ze zostawiano ci wiadomosci w recepcji.

– Tak, rzeczywiscie.

– Kto zostawial? Ludzie z tego Tread cos tam?

– Treadstone-71.

– Treadstone-71. Czy to tam pracowales?

– Nazwa nic mi nie mowi. Nie figuruje w zadnym spisie.

– Skup sie!

– Jestem skupiony. Ale powtarzam: ta nazwa nigdzie nie figuruje. Specjalnie dzwonilem do Nowego Jorku.

– Dziwi cie to, a nie ma w tym nic dziwnego.

– Jak to?

– Treadstone moze byc samodzielnym wydzialem albo filia zajmujaca sie skupem towarow na rzecz macierzystego koncernu, ktorego nazwa nie pada podczas transakcji, gdyz mogloby to podbic cene. Takie praktyki stosowane sa na kazdym kroku.

– Kogo ty chcesz przekonac?

– Ciebie. Calkiem mozliwe, ze jestes pelnomocnikiem swojej firmy upowaznionym do prowadzenia samodzielnych negocjacji finansowych. Wskazuje na to wysokosc konta oraz klauzula, z ktorej nigdy dotad nie skorzystano, pozwalajaca upowaznionym osobom miec wglad w jego stan. Te dwa fakty oraz twoje rozeznanie w przetasowaniach politycznych swiadcza o tym, ze jestes zaufanym pracownikiem o szerokich kompetencjach, zapewne udzialowcem, a moze nawet i wspolwlascicielem macierzystego koncernu.

– Zbyt szybko wyciagasz wnioski.

– Ale wszystko, co powiedzialam, trzyma sie kupy.

– Z wyjatkiem jednej czy dwoch rzeczy.

– Jakich?

– Po pierwsze z konta nie podejmowano pieniedzy, tylko je wplacano. A zatem nic nie kupowalem, raczej cos sprzedawalem.

– Tego nie wiesz na pewno, bo nie pamietasz. A zreszta, placic mozna na rozne sposoby.

– To znaczy?

– Ktos dobrze obeznany w strategiach finansowych na pewno by wiedzial. Co ci sie jeszcze nie zgadza?

– Nie probuje sie zabic faceta tylko dlatego, ze kupuje cos po nizszej cenie. Demaskuje sie go, ale nie probuje zabic.

– Probuje, jesli sie popelnilo, jakis gigantyczny blad. Albo jesli sie wzielo tego faceta za kogos innego. Sluchaj, Jasonie, usiluje ci jedynie wytlumaczyc, ze nie jestes tym, kim myslisz. Bez wzgledu na to, co mowia inni.

– Jestes o tym przekonana?

– Najzupelniej. Spedzilam z toba trzy dni. Rozmawialismy, uwaznie ci sie przysluchiwalam. Zdarzyla sie jakas straszna pomylka… albo jest to spisek.

– Spisek? Przeciwko komu? Czemu?

– Tego wlasnie musisz sie dowiedziec.

– Wspaniale.

– Powiedz, co przychodzi ci do glowy, kiedy myslisz o pieniadzach?

Przestan. Mylisz sie. Nie drecz mnie. Czy nic nie rozumiesz? Kiedy mysle o pieniadzach, mysle o zabijaniu.

– Nie wiem. Jestem zmeczony. Chce mi sie spac. Jutro rano wyslij telegram.

Bylo juz sporo po polnocy; zaczynal sie czwarty dzien ich pobytu w pensjonacie, a sen wciaz nie nadchodzil. Bourne wpatrywal sie w sufit, w ciemne, drewniane belki, w ktorych odbijal sie blask lampy stojacej na stoliku w przeciwnym rogu pokoju. Marie nie gasila jej na noc; nie pytal o powod, a ona nie tlumaczyla dlaczego.

Rano miala wyjechac, on zas musial ustalic dalszy plan dzialania. Zamierzal pozostac w pensjonacie kilka dni dluzej i pod koniec tygodnia umowic sie z lekarzem z Wohlen na zdjecie szwow. A potem udac sie do Paryza. W Paryzu byly pieniadze… oraz cos jeszcze; czul, ze tam wlasnie znajdzie ostateczna odpowiedz.

Nie jestes bezradny. Poradzisz sobie.

Czego sie dowie? Czy spotka czlowieka zwanego Carlosem? Kim jest ow Carlos i co go laczy z Jasonem Bourne’em?

Uslyszal szelest poscieli na kanapie przy scianie. Odwrocil glowe i zdumiony spostrzegl, ze Marie nie spi. Lezala wpatrujac sie w niego intensywnie.

– Mylisz sie – powiedziala.

– W czym?

– To nie jest tak, jak myslisz.

– Skad wiesz, co mysle?

– Bo juz widzialam to spojrzenie w twoich oczach; myslisz o sprawach, ktorych nie jestes pewien, i boisz sie, ze te rozne przypuszczenia, ktore przychodza ci do glowy, moga okazac sie prawdziwe.

– Niektore sa prawdziwe. Inaczej skad bym wiedzial o Steppdeckstrasse? Albo o grubasie w „Drei Alpenhauser”?

– Nie mam pojecia, ale ty tez nie.

– Ta ulica istnieje, grubas rowniez. Nie wymyslilem ich.

– Musisz poznac prawde, Jasonie. Nie jestes taki, jak twierdza. Postaraj sie znalezc odpowiedz.

– W Paryzu.

– Tak, w Paryzu.

Podniosla sie z kanapy; jasnokremowa, niemal wpadajaca w biel koszula nocna zapinana pod szyja na

Вы читаете Tozsamosc Bourne’a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату