– Nie. Dawno nie czulem sie tak swietnie.
– Slucham?
Polozyl rece na jej ramionach.
– „Pol roku temu zabito czlowieka”… pamietasz? W oczach Marie zgasl blysk radosci.
– Tak.
– Ja go nie zabilem. Wiem to na pewno.
Znalezli maly hotel w zatloczonym centrum Montparnasse’u. Recepcja i pokoje przedstawialy dosc oplakany widok, jednakze nastroj niegdysiejszej elegancji nadawal wnetrzu ponadczasowy urok. Bylo to ciche, spokojne miejsce w samym sercu tetniacego zyciem miasta; wlasnie dzieki temu, ze wlasciciele akceptowali postep, jaki dokonywal sie na zewnatrz, lecz nie ulegali jego wplywom, hotel mial niepowtarzalny klimat.
Jason skinal glowa siwemu portierowi, ktorego obojetnosc przeszla w poblazliwosc z chwila, gdy otrzymal dwudziestofrankowy napiwek, i zamknal za nim drzwi.
– Pewnie bierze cie za diakona z prowincji, ktoremu slinka cieknie na mysl o nocnych igraszkach – powiedziala Marie. – Zauwazyles, ze od razu poszlam w strone lozka?
– Nic sie nie martw, portier Herve bedzie bardzo ochoczo spelnial wszystkie nasze zyczenia. Nie dopusci nikogo do gosci, ktorzy daja tak sute napiwki. – Zblizyl sie do kobiety i wzial ja w ramiona. – Dzieki za uratowanie mi zycia.
– Drobnostka, kochany. – Podniosla rece ujmujac jego twarz w swoje dlonie. – Ale wiecej nie kaz mi na siebie tyle czekac. O malo nie zwariowalam ze strachu, ze ktos cie rozpoznal… i ze stalo sie cos zlego.
– Zapominasz o jednym: nikt nie wie, jak wygladam.
– Nie licz na to; zreszta to nieprawda. Na Steppdeckstrasse bylo ich wtedy czterech, dochodzi jeszcze ten dran z parku. Oni zyja, Jasonie. I wszyscy cie widzieli.
– Niezupelnie. Widzieli ciemnowlosego, kulejacego mezczyzne z obandazowana glowa. Tylko dwoch mialo okazje przyjrzec mi sie z bliska: ten facet z pierwszego pietra i tamten typ z parku. Pierwszy przez jakis czas nie wyjedzie z Zurychu… nie moze chodzic i ma strzaskana reke. A drugi byl oslepiony blaskiem latarki, wiec niewiele zobaczyl.
Opuscila rece i zmarszczyla czolo; jej bystry umysl analizowal to, co uslyszala.
– Nigdy nic nie wiadomo. Moga cie rozpoznac.
– Powtarzam ci, ze widzieli ciemnowlosego mezczyzne, a w dodatku byla noc. Sluchaj, umiesz sie poslugiwac woda utleniona?
– Nigdy nie rozjasnialam sobie wlosow.
– W takim razie rano poszukam jakiegos zakladu. Tu na Montparnassie powinno ich byc pelno. Powiada sie, ze blondyni maja wieksze powodzenie…
Badala wzrokiem jego twarz.
– Probuje sobie wyobrazic, jak bedziesz wygladal.
– Inaczej. Drobna roznica, ale powinna wystarczyc.
– Moze masz racje. Obys sie tylko nie mylil. – Pocalowala go w policzek: oznaczalo to zmiane tematu. – A teraz wyjasnij, co sie stalo? Gdzie byles? Czego dowiedziales sie o tym… o tym wypadku sprzed pol roku?
– Ze wydarzyl sie niecale szesc miesiecy temu i wlasnie dlatego nie jestem morderca.
Opowiedzial jej wszystko, pomijajac jedynie decyzje, ktora podjal, ze wiecej sie juz nie zobacza. Jednakze to, co przemilczal, Marie sama odgadla.
– Gdyby ta data, dwudziestego czwartego sierpnia, nie wbita ci sie tak mocno w pamiec, nie przyszedlbys na spotkanie, prawda?
Skinal glowa.
– Masz racje.
– Wiedzialam. Czulam to. W drodze z kawiarni do muzeum przez chwile ledwo moglam oddychac. Mialam wrazenie, ze sie dusze. Wierzysz mi?
– Wolalbym nie wierzyc.
– Ale tak bylo.
Siedzieli blisko siebie, ona na lozku, on na stojacym obok fotelu. Wyciagnal reke po jej dlon.
– Wciaz mam watpliwosci, czy slusznie zrobilem, ze tu przyszedlem… ja znalem tego czlowieka, widzialem jego twarz, bylem w Marsylii jeszcze czterdziesci osiem godzin przed zabojstwem!
– Ale go nie zabiles.
– Wiec po co tam pojechalem? I dlaczego inni mysla, ze to ja strzelalem? Istne szalenstwo! – Zerwal sie z krzesla; w jego oczach znow odmalowal sie bol. – Ale zapominam, ze nie jestem calkiem normalny… jestem czlowiekiem, ktory nic nie pamieta, nie pamieta calego swojego zycia.
– Z czasem znajdziesz odpowiedzi. – Marie mowila tonem rzeczowym, pozbawionym wspolczucia. – Jak nie tu, to gdzie indziej, moze w samym sobie.
– Oj, chyba nie. Washburn powiedzial, ze przy amnezji wszystko sie przestawia, miesza… otwieraja sie inne tunele, inne okna… – Podszedl do parapetu, oparl sie o niego i spojrzal w dol na swiatla Montparnasse’u. – Nawet widoki sa inne i nigdy nie beda takie jak dawniej. Gdzies tam na zewnatrz zyja ludzie, ktorych znam i ktorzy mnie znaja. Tysiace kilometrow stad zyja rozni moi znajomi, tacy, ktorych lubie, i tacy, ktorych nie cierpie. Moze mam zone, dzieci, nie wiem. Czuje sie tak, jakbym unosil sie na wietrze, ktory targa mna we wszystkie strony; ilekroc probuje opasc na ziemie, znow porywa mnie do gory.
– Wysoko?
– Tak.
– Skakales z samolotu. – Nie bylo to pytanie, lecz stwierdzenie faktu.
Odwrocil sie.
– Skad wiesz?
– Wczoraj mowiles o tym przez sen. Byles zlany potem, twarz miales rozgrzana, czerwona, musialam ja przecierac zwilzonym recznikiem.
– Dlaczego rano nic nie wspomnialas?
– Wspomnialam; spytalam, czy byles pilotem albo czy boisz sie latania, zwlaszcza noca.
– Nie wiedzialem, o co ci chodzi. Trzeba bylo mnie mocniej przycisnac.
– Balam sie. Byles bliski histerii, a ja nie mam w tych sprawach doswiadczenia. Staram ci sie pomoc w odzyskaniu pamieci, ale nie moge badac twojej podswiadomosci. To moze tylko lekarz.
– Lekarz? Spedzilem z lekarzem prawie szesc miesiecy.
– Po tym, co o nim opowiadales, jestem zdania, ze warto zasiegnac drugiej opinii.
– Nie! – krzyknal gniewnie, zdziwiony zloscia, jaka go ogarnela. – Nie chce!
– Dlaczego nie? – Marie podniosla sie z lozka. – Potrzebujesz pomocy, Jasonie. Moze psychiatra…
– Nie! – krzyknal ponownie, nie potrafiac sie opanowac, wsciekly sam na siebie. – Nie pojde do zadnego psychiatry. Nie moge.
– Ale dlaczego? Wyjasnij mi – poprosila stajac naprzeciw niego.
– Bo… bo po prostu nie moge.
– Powiedz mi tylko dlaczego.
Popatrzyl na nia, a potem odwrocil sie i oparlszy rece o parapet, znow spojrzal w dol:
– Dlatego, ze sie boje. Ktos mnie oklamal i nawet sobie nie wyobrazasz, jak bardzo jestem wdzieczny losowi za to, ze prawda okazala sie inna. Ale moze to jedyne klamstwo, moze wszystko poza tym sie zgadza? Co wtedy?
– A wiec nie chcesz poznac prawdy?
– Chce, ale bez pomocy psychiatry. – Wyprostowal sie i oparl o framuge, wciaz nie odrywajac wzroku od swiatel w dole. – Zrozum, musze dowiedziec sie o sobie kilku rzeczy… moze nie wszystkiego, ale dostatecznie duzo, zeby podjac decyzje. Nie moge wykluczyc ewentualnosci, ze postanowie nie wracac do tego, co minelo. Mozliwe, ze bede musial spojrzec sobie w oczy i powiedziec: to, co bylo, juz nie istnieje, a poniewaz nic nie pamietasz, moze nigdy nie istnialo. To, czego czlowiek nie pamieta, nie zdarzylo sie… przynajmniej dla niego. – Odwrocil sie. – Usiluje ci wytlumaczyc, ze moze tak bedzie lepiej.