pod sam nos.

– Merci. – D’Amacourt zaciagnal sie gleboko, po czym wyjal z ust papierosa i jednym haustem oproznil do polowy zawartosc niewielkiej szklanki. – To nie ze mna powinien pan rozmawiac.

– A z kim?

– Nie wiem, moze z jednym z wlascicieli banku, ale na pewno nie ze mna.

– Prosze wyjasnic, dlaczego nie z panem.

– Poczyniono pewne zastrzezenia. Banki prywatne maja nieco bardziej elastyczne przepisy niz banki akcyjne.

– To znaczy?

– Mamy, ze tak powiem, wieksza swobode dzialania, jesli chcemy isc na reke niektorym klientom lub zaprzyjaznionym bankom. Wobec bankow, ktorych akcje kazdy moze kupic na gieldzie, stosuje sie znacznie ostrzejsze zasady postepowania. Ale zuryski Gemeinschaft, podobnie jak Valois, jest bankiem prywatnym.

– A wiec Gemeinschaft przekazal wam jakies instrukcje?

– Instrukcje… zastrzezenia… tak.

– Kto jest wlascicielem Valois?

– Kto? Konsorcjum. Dziesieciu lub dwunastu ludzi i ich rodziny.

– W takim razie musze sie zadowolic rozmowa z panem, prawda? Trudno, zebym uganial sie za nimi wszystkimi po calym Paryzu.

– Alez ja jestem tylko pracownikiem!

D’Amacourt wypil do konca whisky, zgniotl niedopalek i siegnal po kolejnego papierosa, i po zapalki.

– Co to za zastrzezenia? – spytal Bourne.

– Monsieur, moglbym stracic prace!

– Moze pan stracic zycie – odparl Jason zdumiony latwoscia, z jaka przyszlo mu wymowic te slowa.

– Naprawde nie mam tak uprzywilejowanej pozycji, jak sie panu wydaje.

– Ani tak malego rozumku, jak usiluje mi pan wmowic. – Jason zmierzyl bankiera wzrokiem. – Wiem, co z pana za typ, panie d’Amacourt. Widac to po panskim ubiorze, fryzurze, nawet po panskim, jakze dumnym, chodzie. Nie wierze, ze taki czlowiek jak pan zostaje wiceprezesem Valois i nie zadaje pytan; pan sie zawsze dobrze zabezpiecza. Nie tyka sie pan zadnej smierdzacej sprawy, dopoki nie jest pan pewien, ze nic sie panu nie stanie. Ale mnie sie pan nie wymknie, jasne? Wiec mow pan, co to za zastrzezenia!

D’Amacourt zapalil zapalke i nie spuszczajac oczu z Jasona, przytknal ja do papierosa.

– Nie powinien mi pan grozic, Monsieur Bourne. Jest pan bardzo bogatym czlowiekiem. Wystarczy mi zaplacic. – Usmiechnal sie nerwowo. – Swoja droga, nie myli sie pan. Rzeczywiscie zadalem kilka pytan. Paryz to nie Zurych. Tu czlowiek na moim stanowisku musi miec uszy otwarte… nawet jesli nie otrzymuje odpowiedzi.

Bourne odsunal sie nieco, obracajac szklanke w dloni; odglos brzeczacych kostek lodu wyraznie irytowal bankiera.

– Niech pan poda rozsadna cene, to pogadamy – oznajmil wreszcie.

– Jestem rozsadnym czlowiekiem, Monsieur Bourne. Umowmy sie, ze to pan ustali cene w zaleznosci do wagi informacji. Na calym swiecie istnieje zwyczaj, ze klienci odwdzieczaja sie bankierom za udzielanie porad. Chcialbym widziec w panu swojego klienta.

– Nie watpie. – Bourne usmiechnal sie i pokrecil glowa, zdumiony tupetem rozmowcy. – I w ten sposob przeszlismy od lapowki do milego upominku za porade i inne uslugi.

D’Amacourt wzruszyl ramionami.

– Akceptuje panska definicje; gdyby ktos pytal, wlasnie tak odpowiem.

– Te zastrzezenia…

– Wraz z przekazem otrzymalismy z Zurychu une fiche plus confidentielle…

– Une fiche? – wtracil Jason; przypomnial sobie, ze kiedy Koenig wszedl do gabinetu Apfela w banku Gemeinschaft, uzyl tego samego slowa. – Juz kiedys slyszalem to okreslenie…

– Wlasciwie jest ono mocno przestarzale. Wywodzi sie z polowy dziewietnastego wieku, kiedy to wielkie banki, zwlaszcza Rothschildow, staraly sie panowac nad miedzynarodowym przeplywem pieniadza.

– No swietnie. A co to oznacza w tym wypadku?

– Oddzielne, zapieczetowane instrukcje, ktore nalezy otworzyc i wykonac, kiedy ma miejsce jakas operacja.

– Operacja?

– Wplata lub wyplata.

– A gdybym podszedl do okienka, podal blankiet i poprosil o pieniadze?

– Na komputerze pojawilyby sie dwie gwiazdki i skierowano by pana do mnie.

– I tak skierowano mnie do pana. Telefonistka z centrali polaczyla mnie z panska sekretarka.

– Ot, zwykly zbieg okolicznosci. W dziale zagranicznym poza mna jest dwoch wyzszych urzednikow. Rownie dobrze moglaby polaczyc pana z nimi, ale oni, zerknawszy na fiche, skierowaliby pana do mnie jako do wiceprezesa.

– Rozumiem – odparl Jason, choc wcale nie byl pewien, czy rzeczywiscie wszystko rozumie; istniala drobna luka, ktora bankier musial uzupelnic. – Chwileczke. Przeciez kiedy kazal pan przyniesc sobie do gabinetu papiery dotyczace przekazu, nie wiedzial pan o istnieniu zadnych instrukcji, prawda?

– Dlaczego kazalem je przyniesc, tak? – D’Amacourt najwyrazniej spodziewal sie tego pytania. – Niech pan bedzie rozsadny, monsieur, i postawi sie w mojej sytuacji. Dzwoni czlowiek, przedstawia sie, mowi, ze chodzi o miliony frankow. O miliony, monsieur. Czy na moim miejscu nie chcialby mu pan wyswiadczyc przyslugi? Ominac tego czy tamtego przepisu?

Patrzac na podstarzalego eleganta, Jason zdal sobie sprawe, ze takie wytlumaczenie absolutnie nie powinno go dziwic.

– No dobrze – rzekl. – A te instrukcje. Jak brzmialy?

– Nalezalo zadzwonic pod podany numer telefonu, oczywiscie zastrzezony, i wykonac otrzymane ta droga polecenia.

– Pamieta go pan?

– Staram sie nie zapominac takich rzeczy, monsieur.

– Jasne. A wiec?

– Najpierw musze sie zabezpieczyc, monsieur. Co pan powie, gdyby ktos sie interesowal, skad pan ma ten numer? Moje pytanie jest jak to sie mowi, czysto retoryczne.

– Czyli ze zna pan odpowiedz, tak? No dobrze, co mam mowic, gdyby sie ktos interesowal?

– Ze pewna osoba w Zurychu, za bardzo duza oplata, zlamala nie tylko surowy regulamin banku na Bahnhofstrasse, ale rowniez prawo szwajcarskie.

– Nawet znam takiego czlowieka – powiedzial Bourne, ktoremu znow stanela przed oczami twarz Koeniga. – Istotnie zlamal regulamin.

– Pracownik banku Gemeinschaft? Pan chyba zartuje!

– Bynajmniej. Nazywa sie Koenig. Urzeduje na pierwszym pietrze.

– Zapamietam to sobie.

– Nie watpie. A teraz numer…

D’Amacourt podyktowal numer telefonu, ktory Jason zapisal na serwetce.

– Skad moge miec pewnosc, ze sie zgadza?

– Jeszcze mi pan nie zaplacil. To chyba wystarczajaca gwarancja – odparl bankier.

– W porzadku.

– Skoro jednak cena zalezy od wagi informacji, zdradze panu, ze jest to drugi numer; pierwszy zostal usuniety.

– Nie rozumiem. D’Amacourt pochylil sie.

– Kurier przywiozl fotostat oryginalnej fiche. Zamkniety w czarnej, zapieczetowanej kasetce. Starszy ranga pracownik banku, ktoremu podlega archiwum, poswiadczyl jej otrzymanie. Znajdujace sie w srodku instrukcje zaopatrzone sa w podpis jednego z wlascicieli banku Gemeinschaft uwierzytelniony przez szwajcarskiego notariusza. Ich tresc jest jasna i prosta. We wszystkich sprawach dotyczacych konta Jasona C. Bourne’a nalezy bezzwlocznie dzwonic do Stanow Zjednoczonych po dalsze szczegolowe polecenia… W tym

Вы читаете Tozsamosc Bourne’a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату