– Tak, oczywiscie – wyszeptala.
Zjechali na dol winda. Kiedy przed oczami pojawila mu sie zadeptana marmurowa posadzka, Bourne poczul sie jak w klatce, calkowicie na widoku, niemal w zasiegu reki – zupelnie jakby w momencie zatrzymania sie windy miano ich aresztowac. Po chwili zrozumial, dlaczego tak zareagowal. Na lewo za lada siedzial portier, a przed nim pietrzyly sie gazety. Byly to te same gazety. Jason przed chwila wlozyl jedna do nesesera, ktory teraz niosla Marie. Portier wlasnie ja czytal, dlubiac jednoczesnie wykalaczka w zebach, calkowicie pochloniety nowinkami o najswiezszych skandalach.
– Idz prosto przed siebie – polecil Marie. – Nie zatrzymuj sie, tylko idz do drzwi. Spotkamy sie na zewnatrz.
– O Jezu – szepnela widzac portiera.
– Postaram sie zaplacic blyskawicznie.
Jason za wszelka cene nie chcial dopuscic, aby portier zwrocil uwage na stukot obcasow Marie o marmurowa posadzke. Ale ten podniosl wzrok dopiero wtedy, gdy Jason pojawil sie przed nim, calkowicie zaslaniajac mu widok.
– Bylo nam niezwykle milo – odezwal sie po francusku – ale bardzo sie spiesze. Jeszcze dzisiaj musze byc w Lyonie. Prosze zaokraglic rachunek do pieciuset frankow. Nie mialem czasu zostawic napiwkow.
Zamieszanie z pieniedzmi odnioslo spodziewany skutek. Portier szybko sporzadzil rachunek. Jason zaplacil i wlasnie schylal sie po walizki, gdy uslyszal jek zdziwienia wydobywajacy sie z oslupialego mezczyzny. Wpatrywal sie w plik gazet lezacych po prawej stronie i w zdjecie Marie St. Jacques. Nastepnie spojrzal na szklane drzwi wejsciowe: Marie stala na chodniku. Portier przeniosl zdziwione spojrzenie na Bourne’a; nagle olsnienie wystarczylo, by napelnic go przerazeniem.
Jason szybko skierowal sie do szklanych drzwi, lokciem wprawnie je otworzyl i lypnal okiem za siebie. Portier wlasnie siegal po telefon.
– Jazda! – zawolal do Marie. – Szybko do taksowki.
Piec przecznic od hotelu, na rue Lecourbe zlapali taksowke. Bourne udawal naiwnego Amerykanina i uzywal lamanej francuszczyzny, ktora tak mu pomogla w banku Valois. Wytlumaczyl kierowcy, ze chce ze swoja
– Kolo Les Moulineux Billancourt jest maly pensjonat zwany „Maison Quadrillage” – polecil. – Jest jeszcze jeden w Ivry-sur-Seine, ktory moze sie panstwu spodobac. Bardzo tam intymnie, prosze pana. A moze tak „Auberge du Coin” w Montrouge; lezy miedzy tymi dwoma i nie ma tam prawie wcale ruchu.
– Pojedzmy do tego pierwszego – wybral Jason. – On pierwszy przyszedl panu na mysl. Jak dlugo tam sie jedzie?
– Nie wiecej niz pietnascie, dwadziescia minut, prosze pana.
– Dobrze. – Bourne zwrocil sie do Marie i odezwal sie lagodnie: – Zmien fryzure.
– Co?
– Zmien fryzure. Odslon czolo albo zwiaz wlosy, po prostu cos zrob. Przesun sie, zeby cie nie widzial w lusterku. Tylko szybko!
W chwile potem Marie za pomoca lusterka i spinek upiela swoje dlugie kasztanowe wlosy w scisly kok, odslaniajac twarz i szyje. Jason przygladal jej sie w slabym swietle.
– Zetrzyj szminke, dokladnie. Wyciagnela chusteczke i spelnila polecenie.
– W porzadku?
– Tak. Masz kredke do brwi?
– Oczywiscie.
– Pogrub brwi, ale tylko troche. Przedluz je tak o pol centymetra i skieruj ku dolowi.
Ponownie wypelnila jego polecenie.
– A teraz?
– Juz lepiej – odparl przypatrujac sie jej. Zmiany niby nieznaczne, a efekt widoczny. W subtelny sposob przeistoczyla sie z wytwornej, eleganckiej i uderzajaco pieknej kobiety w osobe nieco wulgarna. Ale najwazniejsze, ze na pierwszy rzut oka nie byla juz kobieta z tego gazetowego zdjecia i tylko to sie liczylo.
– Kiedy dojedziemy do Billancourt – wyszeptal – to wysiadz szybko i odwroc sie piecami do kierowcy. Nie pokazuj mu sie.
– Chyba juz troche na to za pozno.
– Rob, co kaze.
– Kochanie, czy cos sie stalo?
– Co?
– Patrzysz na mnie i nie oddychasz. Dobrze sie czujesz?
– Przepraszam – powiedzial patrzac w bok i wciagajac ponownie powietrze. – Rozpracowuje nasze kroki. Jak juz dojedziemy na miejsce, to bedzie mi latwiej cos wymyslic.
Dojechali do gospody. Po prawej stronie rozposcieral sie parking ogrodzony lancuchami; kilku ostatnich gosci wyszlo z ozdobnych drzwi od frontu. Bourne nachylil sie do kierowcy.
– Prosze nas wysadzic posrodku parkingu, jezeli to panu nie robi roznicy – polecil mu, nie tlumaczac sie ze swojego dziwnego zyczenia.
– Oczywiscie, prosze pana – odpowiedzial taksowkarz przytakujac glowa i wzruszajac ramionami na znak, ze rozumie powod ostroznosci.
Deszcz nieco ustal, przechodzac w lekka mzawke. Taksowka odjechala. Bourne i Marie nie ruszyli sie z zaciemnionego miejsca kolo krzakow, dopoki nie zniknela. Jason postawil walizki na mokrej ziemi.
– Zaczekaj tutaj.
– Dokad idziesz?
– Wezwac taksowke.
Druga taksowka zawiozla ich do Montrouge. Kierowca zupelnie nie zwrocil uwagi na ponura pare, ktora najwyrazniej przyjechala z prowincji i szuka taniego hotelu. Jezeli nawet wezmie do reki gazete i zobaczy zdjecie kobiety obywatelstwa kanadyjskiego, zamieszanej w morderstwo i kradziez w Zurychu, nie skojarzy jej z niewiasta, ktora wlasnie wiezie.
„Auberge du Coin” mogla niejednemu sprawic zawod. Nie byla to ustronna wiejska gospoda usytuowana w jakims zapadlym zakatku. Zamiast tego stal duzy, plaski, dwupietrowy budynek polozony o jakies czterysta metrow od glownej drogi. Podobny byl raczej do tych paskudnych moteli, ktore jak plaga otaczaja miasta, gwarantujac gosciom w reklamach calkowita anonimowosc. Nietrudno sobie wyobrazic, ile par meldowalo sie tutaj na weekendy pod falszywymi nazwiskami.
Zarejestrowali sie zatem pod innymi nazwiskami i otrzymali pokoj z plastiku, w ktorym kazdy przedmiot wart wiecej niz dwadziescia frankow przymocowano na stale do podlogi lub laminatu udajacego boazerie srubami bez nakretek. Znalezli jednakze jedna pozytywna rzecz, mianowicie w holu stala maszyna do lodu. Wiedzieli, ze dziala, bo slyszeli jej szum nawet przy zamknietych drzwiach.
– A wiec, kto przesyla nam wiadomosc? – spytal Bourne obracajac w rekach szklanke z whisky.
– Gdybym wiedziala, to bym sie z nim skontaktowala – odparla siedzac tylem do malego biurka z noga zalozona na noge, wpatrzona w niego z uwaga. – Moze ma to cos wspolnego z powodem twojej ucieczki?
– Jezeli nawet tak, to byla to pulapka.
– Na pewno nie. Taki facet jak Walther Apfel nie zrobil tego, co zrobil, po to, zeby zastawic pulapke.
– Nie bylbym tego taki pewny. – Bourne podszedl do jedynego plastikowego fotela i usiadl w nim. – Koenig tak wlasnie zrobil, namierzyl mnie juz w poczekalni.
– To przekupiony piechur, a nie oficer z banku. Dzialal w pojedynke. Apfel nie mogl.
Jason podniosl wzrok.