– Zostawil to w kawiarni. – Jason podal jej plakietke identyfikacyjna francuskiego biznesmena. – Nie mam nawet pojecia, w jaki sposob dostal sie na te swoja wycieczke.
Kobieta rozesmiala sie beztrosko siegajac do dolnej szuflady biurka po rejestr ze spisem wycieczek na biezacy dzien.
– Powiedziano mu, skad odjezdzaja autobusy, a przewodniczka nie robila trudnosci, poniewaz kazda z nich ma imienna liste. Te plakietki ciagle sie odczepiaja, wiec z cala pewnoscia dostal tymczasowa karte uczestnika. – Urzedniczka wziela plakietke i przewracajac kartki rejestru ciagnela dalej: – Mowie panu, ci idioci, ktorzy produkuja te plakietki, nie powinni dostawac zlamanego juana za swoje wyroby. Mamy wszystkie te szczegolowe przepisy, surowy regulamin i od samego poczatku wychodzimy na durniow. Kto taki?
– Kobieta przerwala trzymajac palec na zapisie w rejestrze. – Och, niech to zle duchy – powiedziala cicho i spojrzala w gore na Bourne'a. – Nie wiem, czy panska owieczka jest rzeczywiscie oszolomiona, ale musze pana uprzedzic, ze bardzo glosno beczy. Ten czlowiek uwaza sie za kogos niezwykle wielkiego i jest bardzo nieprzyjemny. Kiedy uslyszal, ze nie mamy szofera, ktory mowi po francusku, uznal to za obraze godnosci narodowej oraz jego wlasnej – i to drugie bylo dla niego zdecydowanie wazniejsze. Prosze, niech pan sam przeczyta jego nazwisko. Nie jestem w stanie go wymowic.
– Bardzo pani dziekuje – rzekl Jason, zagladajac do ksiegi. Nastepnie podszedl do opatrzonej napisem,,Angielski” budki
z wewnetrznym telefonem i poprosil o polaczenie go z pokojem pana
Ardissona.
– Moze pan sam nakrecic numer – odparl operator centrali telefonicznej. W jego glosie brzmiala duma z osiagniec technologii, jakie mial do dyspozycji. – To pokoj tysiac siedemset czterdziesci trzy. Bardzo dobry pokoj. Doskonaly widok na Zakazane Miasto.
– Dziekuje. – Bourne polaczyl sie z podanym numerem pokoju. Nikt nie odpowiadal. Monsieur Ardisson jeszcze nie wrocil i w zaistnialej sytuacji mogl sie nie pojawic jeszcze dosc dlugo. Z drugiej jednak strony, owieczka, ktora znana jest ze swoich sklonnosci do beczenia, na pewno nie bedzie siedziala cicho, gdy wystawiono na szwank jej godnosc lub jej dochody. Jason postanowil, ze poczeka na Francuza. W jego myslach zaczal powstawac zarys planu. Byla to strategia rozpaczy oparta wylacznie na przypuszczeniach, ale nie mial wyboru. Kupil w kiosku francuskie czasopismo sprzed miesiaca i usiadl. Nagle poczul sie zupelnie bezradny i bezsilny.
Na ekranie wyobrazni Dawid Webb ujrzal twarz Marie i przestrzen wokol niego wypelnil jej glos. Rozbrzmiewal echem w jego uszach, blokujac mysli i wywolujac straszliwy bol w samym srodku czola. Jason Bourne z trudem uwolnil sie od tych natretnych wrazen. Ekran zgasl. Ostatni promyk migocacego na nim swiatla zniknal, zgaszony lodowatym wladczym tonem polecenia. Przestan! Nie ma na to czasu. Skoncentruj sie na tym, na czym powinienes. Na niczym innym!
Wzrok Jasona bladzil po sali i co chwila powracal do drzwi wejsciowych. Klientela wypelniajaca hol wschodniego skrzydla byla miedzynarodowa. Tworzyla mieszanine jezykow i strojow z Fifth Avenue, Madison Avenue, Savile Row, St. Honore i Via Condotti. Widac tu bylo rowniez utrzymane w bardziej szarych tonacjach ubiory z obu czesci Niemiec i z krajow skandynawskich. Goscie hotelowi wchodzili i wychodzili z jaskrawo oswietlonych sklepow. Byli wyraznie rozbawieni i zaintrygowani apteka, gdzie sprzedawano wylacznie chinskie lekarstwa, tloczyli sie w sklepie z ludowym rekodzielem, ktory znajdowal sie tuz obok wielkiej plastycznej mapy swiata umieszczonej na scianie. Co chwila przez drzwi przechodzil ktos wazny w otoczeniu swojej swity albo pojawiali sie w nich usluzni tlumacze, ktorzy klaniajac sie posredniczyli w rozmowach miedzy umundurowanymi reprezentantami rzadu, starajacymi sie zachowac beznamietny wyraz twarzy, a przybylymi z calego swiata handlowymi przedstawicielami o'oczach zamglonych roznica czasu, potrzeba snu poprzedzonego byc moze szklaneczka whisky. Moga to byc Czerwone Chiny, ale pertraktacje handlowe sa starsze niz kapitalizm i swiadomi swego zmeczenia kapitalisci nie chcieli rozmawiac o interesach, dopoki nie beda w stanie trzezwo myslec. Niech zyja Adam Smith i Dawid Hume.
I wreszcie zjawil sie! Jean Louis Ardisson wkroczyl przez drzwi w otoczeniu co najmniej czterech chinskich wyzszych urzednikow, ktorzy ze wszystkich sil starali sie go udobruchac. Jeden z nich popedzil przodem do znajdujacego sie,w holu sklepu z alkoholami, podczas gdy pozostali zatrzymali Francuza przy drzwiach windy, zagadujac go bez przerwy za posrednictwem tlumacza. Chinski urzednik, ktory poszedl do sklepu, wrocil po chwili trzymajac w reku plastikowa torbe, ktorej dno wyraznie obwislo pod ciezarem kilku butelek. Gdy drzwi windy otworzyly sie. Chinczycy zaczeli sie klaniac i usmiechac. Jean Louis Ardisson przyjal swa rekompensate za straty moralne i wszedl do windy. Dopiero gdy drzwi sie zamykaly, skinal glowa na pozegnanie.
Bourne siedzial w dalszym ciagu obserwujac zapalajace sie kolejno swiatelka z numerami pieter. Pietnaste, szesnaste, siedemnaste. Winda dotarla na najwyzsze pietro, na ktorym mieszkal Ardisson. Jason wstal i ponownie podszedl do telefonow. Patrzyl na sekundnik swojego zegarka. Jego obliczenia byly wylacznie teoretyczne, ale przeciez podniecony czlowiek nie bedzie po wyjsciu z windy wracal do swego pokoju wolnym krokiem. Pokoj byl dla niego czyms, co oznaczalo odprezenie, ulge, jaka po paru godzinach napiecia i przerazenia moze dac samotnosc. Zatrzymanie i przesluchanie przez policje w obcym panstwie moglo przestraszyc kazdego, ale stawalo sie koszmarem, gdy widokowi calkowicie obcych twarzy i brzmieniu niezrozumialego jezyka towarzyszyla swiadomosc, ze jest sie uwiezionym w kraju, w ktorym ludzie czesto w nie wyjasniony sposob znikaja bez sladu. Po takich przezyciach po wejsciu do pokoju czlowiek przestaje panowac nad nerwami. Zaczyna drzec ze strachu i wyczerpania, zapala papierosa za papierosem, zapominajac, gdzie zostawil poprzedniego; wypija kilka kieliszkow czegos mocniejszego, jeden po drugim, zeby szybciej zaczely dzialac. I wreszcie chwyta za telefon, by podzielic sie wiadomosciami o swych koszmarnych przejsciach, kierujac sie podswiadoma nadzieja, ze jezeli komus o nich opowie, to stana sie one mniej przerazajace. Bourne mogl pozwolic Ardissonowi na zalamanie nerwowe i tyle wina czy wodki, ile bedzie w stanie wypic, ale nie moze mu pozwolic na telefonowanie. Francuz nie moze sie z nikim podzielic swym przerazeniem; ono nie moze oslabnac. Wrecz przeciwnie, strach Ardissona powinien byc jeszcze bardziej rozbudzony, spotegowany do takiego stanu, ze sparalizuje go calkowicie, ugruntuje w nim przekonanie, ze jego zycie bedzie zagrozone w chwili, gdy opusci swoj pokoj. Minelo czterdziesci siedem sekund, czas dzwonic.
– Aliol – glos byl pelen napiecia, zadyszany.
– Bede sie streszczal – powiedzial Jason cicho po francusku. -
Prosze zostac tam, gdzie pan jest i nie uzywac telefonu. Dokladnie za osiem minut zapukam do panskiego pokoju dwa razy szybko i po przerwie jeszcze raz. Prosze mnie wpuscic, ale nikogo poza tym. Zwlaszcza pokojowki czy sprzataczki.
– Kim pan jest?
– Panskim rodakiem, ktory musi z panem porozmawiac. Dla panskiego wlasnego bezpieczenstwa. Za piec minut. – Bourne odwiesil sluchawke i wrocil na swoj fotel. Odmierzal mijajace minuty i obliczal, w jakim czasie winda z normalna liczba pasazerow moze przejechac z jednego pietra na drugie. Po wyjsciu z windy wystarczy trzydziesci sekund, by dotrzec do dowolnego pokoju na tym pietrze. Szesc minut minelo i Jason wstal. Uklonil sie zdziwionemu nieznajomemu, ktory siedzial obok, po czym podszedl do windy; swiecaca nad nia cyfra wskazywala, ze to wlasnie ona pierwsza zjedzie na dol do holu. Osiem minut to bylo w sam raz tyle, ile trzeba, by odpowiednio przygotowac obiekt. Piec to zbyt malo, zeby wytworzyc odpowiedni stan napiecia. Szesc – to juz lepiej, ale mijaly zbyt szybko. Natomiast osiem wciaz stwarzalo wrazenie naglosci sprawy, a przy tym dostarczalo dodatkowych chwil niepokoju, oslabiajacych zdolnosc oporu obiektu. Bourne nie mial jeszcze skrystalizowanego planu. Cel jednak byl wyraznie okreslony, jedyny. Tylko to mu pozostalo i wszelkie instynkty kryjace sie w jego meduzyjskim ciele nakazywaly mu do niego dazyc. Delta Jeden znal orientalny sposob myslenia. Pod jednym wzgledem nie zmienil sie on od stuleci. Zachowanie tajemnicy warte jest dziesiec tysiecy tygrysow albo nawet krolestwo.
Stanal przed drzwiami z numerem 1743 i spojrzal na zegarek. Dokladnie osiem minut. Zastukal dwa razy, odczekal i stuknal jeszcze raz. Drzwi otworzyly sie i wstrzasniety Ardisson wytrzeszczyl na niego oczy.
– C'est vous – zawolal Francuz podnoszac reke do ust.
– Spokojnie – powiedzial Jason po francusku. Wszedl do srodka i zamknal za soba drzwi. – Musimy porozmawiac – ciagnal dalej, – Musze sie od pana dowiedziec, co sie zdarzylo.
– To pan! To pan stal kolo mnie w tym koszmarnym miejscu. Rozmawialismy. Wzial pan moja plakietke identyfikacyjna! To pan byl przyczyna wszystkiego!
– Czy wspomnial pan o mnie?
– Nie osmielilem sie. Przeciez sprawiloby to wrazenie, ze zrobilem cos nielegalnego – oddajac moja
