pewno pan, a potem odstawic pana z punktu B do punktu C.
– Wyglada mi to na marnowanie panskiej rangi, generale.
– Chyba tak nie jest – ucial oficer. – Czekaja na mnie inne obowiazki. Do widzenia.
McAllister znalazl sie w dlugim korytarzu; jego eskorte stanowil teraz dobrze ubrany, krzepki mezczyzna o sympatycznej twarzy, ktory stanowil idealny wzor ochroniarza: sprawny fizycznie, szybki i potrafiacy znakomicie wtopic sie w tlum.
– Czy mial pan przyjemna podroz, sir? – zapytal.
– W tej cholernej maszynie? Straznik rozesmial sie.
– Prosze tedy, sir.
Ruszyli korytarzem, mijajac liczne, usytuowane po obu stronach drzwi, az wreszcie dotarli do jego konca, gdzie znajdowaly sie drzwi dwukrotnie wieksze od pozostalych i zaopatrzone w tkwiace w gornych rogach czerwone swiatelka. Byly to podlaczone do niezaleznych obwodow kamery. Edward McAllister nie widzial podobnych urzadzen od dwoch lat, odkad opuscil Hongkong, a i wtedy zapoznal sie z nimi blizej wylacznie dlatego, ze zostal na krotko przydzielony w charakterze konsultanta do Wydzialu Specjalnego brytyjskiego wywiadu, znanego pod nazwa MI 6. Odniosl wowczas wrazenie, ze Anglicy maja kompletnego swira na punkcie bezpieczenstwa i ochrony. Nigdy nie udalo mu sie zrozumiec tych ludzi, szczegolnie po tym, jak przyznali mu pochwale za minimalna pomoc w rozwiazaniu spraw, z ktorymi sami doskonale daliby sobie rade. Straznik zapukal do dwuskrzydlowych drzwi; rozleglo sie stukniecie odskakujacego zatrzasku i prawa polowa stanela otworem.
– Panski kolejny gosc, sir – zaanonsowal mocno zbudowany mezczyzna.
– Bardzo dziekuje – odpowiedzial glos, ktory McAllister natychmiast rozpoznal, w ciagu ostatnich lat slyszal go bowiem wielokrotnie w radiu i telewizji; charakterystyczny akcent byl efektem nauki w najlepszych szkolach i uniwersytetach, a nastepnie dlugotrwalego pobytu w.Wielkiej Brytanii. McAllister nie mial jednak czasu, zeby sie zdziwic lub zastanowic, gdyz siwowlosy, nienagannie ubrany mezczyzna o pociaglej, pooranej glebokimi bruzdami twarzy, ktora bezlitosnie zdradzala jego siedemdziesiat kilka lat, wstal zza duzego biurka i podszedl do niego energicznie z wyciagnieta reka.
– Ciesze sie, ze mogl pan przybyc, panie podsekretarzu. Pozwoli pan, ze sie przedstawie: Raymond Havilland.
– Wiem doskonale, kim pan jest, panie ambasadorze. To dla mnie zaszczyt, sir.
– Ambasador bez przydzialu, McAllister, a to oznacza, ze zaszczyt zdecydowanie sie zmniejszyl, natomiast pozostala jeszcze praca.
– Nie wyobrazam sobie, zeby ktorykolwiek z prezydentow, jakich mielismy przez ostatnie dwadziescia lat, zdolal przetrwac bez panskiej pomocy.
– Niektorym sie to jakos udalo, panie podsekretarzu, ale jako wysoki urzednik w Departamencie Stanu wie pan o tym z pewnoscia lepiej ode mnie. – Stary dyplomata odwrocil glowe. – Chcialbym, zeby pan poznal Johna Reilly'ego. Jest on jednym z tych naszych przyjaciol, ktorzy dysponuja nieoceniona wiedza i o ktorych nie wolno nam pisnac ani slowa podczas przesluchan w Radzie Bezpieczenstwa Narodowego. Nie wyglada wcale przerazajaco, nieprawdaz?
– Istotnie – odparl McAllister, wymieniajac uscisk dloni z Reil-lym, ktory podniosl sie z jednego z dwoch skorzanych foteli stojacych przed biurkiem. – Milo mi pana poznac, panie Reilly.
– Mnie rowniez, panie podsekretarzu – powiedzial otyly mezczyzna o rudych wlosach i pokrytym piegami czole. Spojrzenie oczu ukrytych za okularami w metalowych oprawkach bylo zimne i ostre.
– Pan Reilly jest tutaj po to – ciagnal Havilland, wskazujac zza biurka stojacy po prawej stronie McAllistera fotel – zebym scisle trzymal sie tematu. Oznacza to chyba, ze o niektorych sprawach wolno mi mowic, a o niektorych nie, oraz ze sa takie sprawy, o ktorych moze pan uslyszec wylacznie od niego. – Ambasador usiadl na swoim poprzednim miejscu. – Przykro mi, jesli brzmi to dla pana niejasno, panie podsekretarzu, ale nic wiecej nie moge w tej chwili powiedziec.
– Wszystko, co przydarzylo mi sie w ciagu ostatnich pieciu godzin, odkad zostalem wezwany do bazy Andrews, jest dla mnie niejasne, panie ambasadorze. Nie mam najmniejszego pojecia, dlaczego sie tutaj znalazlem.
– W takim razie postaram sie to panu w ogolnym zarysie wyjasnic – odparl Havilland. Zerknal przelotnie na Reilly'ego i oparl sie lokciami na biurku. – Otoz nie jest wykluczone, iz moze pan oddac nieocenione uslugi swojemu krajowi, a takze spolecznosci miedzynarodowej, przewyzszajace swoim znaczeniem wszystko, czego dokonal pan do tej pory podczas swojej dlugiej i godnej najwyzszego uznania kariery.
McAllister przygladal sie surowej twarzy ambasadora, nie bardzo wiedzac, co odpowiedziec.
– Moja dotychczasowa kariera w Departamencie Stanu byla dla mnie bardzo satysfakcjonujaca i, mam nadzieje, nienaganna, ale nie jestem pewien, czy mozna ja okreslic jako godna najwyzszego uznania. Po prostu nie nadarzyly mi sie sprzyjajace okolicznosci, jesli mam byc szczery.
– Jedna nadarza sie panu wlasnie teraz – przerwal mu Havilland. – Tylko pan posiada jedyne w swoim rodzaju kwalifikacje, zeby ja wykorzystac.
– Jak mam to rozumiec?
– Daleki Wschod – powiedzial dyplomata takim tonem, jakby mialo to byc jednoczesnie pytanie. – Dwadziescia lat temu, zanim podjal pan prace w Departamencie Stanu, uzyskal pan w Harvardzie doktorat w zakresie badan nad Dalekim Wschodem. Podczas dlugich lat sluzby w Azji oddal pan swemu rzadowi ogromne przyslugi, a od chwili powrotu z ostatniej placowki wspomaga pan skutecznie swymi radami i opiniami tworzenie naszej polityki w tym niespokojnym rejonie swiata. Jest pan uwazany za znakomitego analityka.
– Milo mi to slyszec, ale prosze nie zapominac, ze dokladnie to samo robilo i robi takze wielu innych, osiagajac takie same, a czasem nawet lepsze rezultaty.
– Zaleznie od koniunktury i miejsca, panie podsekretarzu. Badzmy szczerzy: pan byl najlepszy. Poza tym, nikt nie moze sie z panem rownac, jesli chodzi o znajomosc wewnetrznych problemow Chinskiej Republiki Ludowej. O ile sie nie myle, odegral pan kluczowa role w negocjacjach handlowych miedzy Pekinem a Waszyngtonem. Oprocz tego, zaden z tych „innych”, o ktorych pan wspomnial, nie spedzil siedmiu lat w Hongkongu. – Raymond Havilland umilkl, by po chwili dodac: – Wreszcie, nikt poza panem nie zostal zaakceptowany jako wspolpracownik na tym terenie przez Wydzial Specjalny brytyjskiego MI 6.
– Rozumiem – odparl McAllister, zdajac sobie doskonale sprawe, iz ta ostatnia uwaga, dla niego wlasciwie bez znaczenia, byla dla ambasadora najwazniejsza. – Moj wklad w dzialalnosc wywiadowcza byl minimalny, panie ambasadorze. Przypuszczam, ze do zaakceptowania mnie przez Brytyjczykow przyczynil sie raczej ich brak zorientowania w sytuacji niz jakies moje specjalne talenty. Przyjeli niewlasciwe zalozenia i nie zgadzal im sie ostateczny wynik dzialan. Nie trzeba bylo wiele czasu, zeby ustalic „prawidlowa postac rownania”, jak sami to okreslili.
– Zaufali panu, McAllister. I nadal panu ufaja.
– Mam wrazenie, ze zaufanie nie ma nic wspolnego z okolicznoscia, o ktorej teraz rozmawiamy?
– Ma, i to bardzo duzo. Stanowi jej nieodlaczna czesc.
– W takim razie, czy moge sie dowiedziec, na czym ona polega?
– Tak. – Havilland spojrzal na milczacego do tej pory uczestnika spotkania, czlonka Rady Bezpieczenstwa Narodowego. – Jesli pan laskaw…
– Rzeczywiscie, teraz moja kolej – odezwal sie Reilly uprzejmym glosem. Poprawil sie w fotelu, po czym skierowal na McAllistera uwazne spojrzenie, pozbawione jednak obecnego tam jeszcze niedawno chlodu, jakby staral sie w ten sposob prosic o zrozumienie. – Od tej pory nasza rozmowa jest rejestrowana na tasmie magnetofonowej. Ma pan prawo o tym wiedziec, lecz jest to prawo dzialajace w obie strony. Musi pan przysiac, ze zachowa pan w calkowitej tajemnicy informacje, ktore pan tutaj uslyszy, co jest spowodowane nie tylko koniecznoscia zachowania bezpieczenstwa panstwa, lecz takze waznymi okolicznosciami zwiazanymi z zapewnieniem nienaruszalnosci rownowagi miedzynarodowej. Wiem, ze to brzmi tak, jakbym chcial celowo zaostrzyc panski apetyt, lecz moge pana zapewnic, ze nie mam takich intencji. Czy zgadza sie pan na ten warunek? W razie zlamania przysiegi moze pan byc sadzony podczas zamknietego przewodu sadowego przez trybunal wyloniony przez Rade i odpowiedzialny jedynie przed nia.
– Jak moge sie zgodzic, skoro nie mam najmniejszego pojecia, czego moga dotyczyc te informacje?
– Poniewaz przedstawie panu najpierw sprawe w ogolnym zarysie, a to panu wystarczy, by powiedziec tak lub nie. Jezeli odpowiedz bedzie brzmiala nie, zostanie pan odwieziony do Waszyngtonu i nikt nic na tym nie