desze? nie stanowil problemu, przeciwnie, byl czynnikiem sprzyjajacym, poniewaz dawal dodatkowa oslone. Bourne sprawdzil w promieniu kilkunastu metrow kazdy skrawek miejsca spotkania, z ktorego widac bylo posag bozka, i robil to nadal, gdy minela wyznaczona pora, obserwujac prowadzaca do posagu sciezke. Jak dotad wszystko bylo w porzadku. Nikt nie zastawil pulapki.
W polu widzenia pojawil sie Zhongguo ren. Zbiegal po stopniach przygarbiony, jakby ksztalt jego ciala mogl stanowic najlepsza oslone przed deszczem. Ruszyl sciezka w strone posagu i zatrzymal sie przy ogromnej, szczerzacej zeby postaci. Kiedy znalazl sie na chwile w swietle reflektorow, mozna bylo dostrzec tylko jego wykrzywiona gniewem twarz – nikogo nie zobaczyl.
– Francuzie! Francuzie!
Bourne ruszyl z powrotem przez zarosla w strone schodow. Ponownie sprawdzal teren, chcac zminimalizowac zagrozenie. Okrazyl gruby, ustawiony przy koncu schodow kamienny slupek i wpatrywal sie poprzez sciane deszczu w sciezke na gorze. Zobaczyl to, czego mial nadzieje nie ujrzec. Z podupadlego hotelu Colonial wyszedl szybkim krokiem mezczyzna w plaszczu przeciwdeszczowym i kapeluszu. W polowie drogi do schodow zatrzymal sie i wyciagnal cos z kieszeni. Obrocil sie i w jego dloni zamigotalo swiatelko. W odpowiedzi na nie natychmiast pojawil sie slaby blysk w jednym z okien zatloczonego hallu. Kieszonkowe latarki. Sygnaly. Zwiadowca wyruszyl na wysuniety posterunek, a jego lacznik albo pomocnik potwierdzal lacznosc. Jason obrocil sie i wrocil ta sama sciezka, ktora przedarl sie tutaj przez mokre zarosla.
– Francuzie, gdzie jestes?
– Tutaj!
– Dlaczego nie odpowiadales? Gdzie?
– Dokladnie przed toba. W krzakach naprzeciwko. Pospiesz sie! Lacznik zblizyl sie do zarosli; znajdowal sie teraz na wyciagniecie reki. Bourne skoczyl, zlapal go, wykrecil mu ramie do tylu i popchnal dalej w mokre krzaki, lewa dlonia zatykajac mu jednoczesnie usta.
– Ani slowa, jesli chcesz zyc!
Dziesiec metrow dalej, w nadmorskim zagajniku, Jason rozplaszczyl lacznika na pniu drzewa.
– Kto jest z toba? – zapytal chrapliwie, odslaniajac mu powoli usta.
– Ze mna? Nikogo ze mna nie ma!
– Nie klam! – Bourne wyciagnal pistolet i przylozyl go lacznikowi do gardla. Chinczyk walnal glowa o pien, oczy mial rozszerzone, usta rozwarte.
– Nie mam czasu na podchody! – mowil dalej Jason. – Nie mam czasu!
– Nikogo ze mna nie ma! W tych sprawach od mojego slowa zalezy moje zycie! Na tym polega moj fach!
Bourne przypatrzyl sie Chinczykowi. Schowal bron za pasek, zlapal lacznika za ramie i pchnal go w prawo.
– Zachowuj sie cicho. Chodz ze mna.
Dziewiecdziesiat sekund pozniej Jason razem z lacznikiem wynurzyli glowy z ociekajacych woda zarosli mniej wiecej szesc metrow na zachod od poteznego bozka. Ulewa tlumila wszystkie halasy, ktore bylyby slyszalne podczas suchej nocy. Nagle Bourne zlapal Chipczyka za ramie zatrzymujac go w miejscu. Przed nimi widac bylo trzymajacego sie skraju sciezki, zgietego wpol zwiadowce z pistoletem w dloni. Na moment zalalo go swiatlo skierowanego na posag reflektora; trwalo to tylko chwile, ale wystarczylo.
Chinczyk zbaranial. Nie mogl oderwac wzroku od tego miejsca, w ktorym w snopie swiatla pojawil sie przed chwila zwiadowca. Nagle opadly go zle mysli i ogarnelo przerazenie; widac to bylo po jego oczach.
– Shi – szepnal. – Jiagian
– Mowiac krotko i dosadnie po angielsku – stwierdzil Jason – ten czlowiek to kat?
– Shi Tak.
– Powiedz, cos mi przyniosl.
– Wszystko – odparl lacznik, wciaz w szoku. – Zaliczke, instrukcje… wszystko.
– Klient nie przysyla pieniedzy, jesli ma zamiar zabic czlowieka, ktorego wynajmuje.
– Wiem – powiedzial cicho lacznik, kiwajac glowa i zamykajac oczy. – To ja jestem tym, ktorego chca zabic.
Prorocze okazalo sie to, co powiedzialem Liangowi na portowej estakadzie, pomyslal Bourne. To nie na mnie zastawili pulapke… To na ciebie. Wykonales swoja robote, a im nie wolno zostawiac za soba zadnych siadow… Juz im jestes niepotrzebny.
– Jest jeszcze jeden, w hotelu. Widzialem, jak dawali sobie sygnaly latarkami. Dlatego wlasnie nie moglem przez kilka minut ci odpowiedziec.
Czlowiek Wschodu obrocil sie i spojrzal na Jasona; w jego oczach nie bylo uzalania sie nad soba.
– Ryzyko zawodowe – powiedzial po prostu. – Jak powiadaja moi glupi ziomkowie, kiedys dolacze do swoich przodkow i mam nadzieje, ze oni nie okaza sie tacy glupi. Prosze – siegnal do kieszeni i wyciagnal koperte. – Tu jest wszystko.
– Sprawdziles?
– Tylko pieniadze. Nie spotkalbym sie z Francuzem nie majac pewnosci, ze przynosze tyle, ile zazadal. Reszta mnie nie obchodzi. – Nagle Chinczyk spojrzal ostro na Bourne'a i zamrugal oczami w deszczu.
– Ale ty nie jestes Francuzem!
– Spokojnie – odparl Jason. – Spotyka cie dzisiaj duzo niespodzianek.
– Kim jestes?
– Kims, kto wynurzyl sie z krzakow tam, gdzie stales. Ile pieniedzy mi przyniosles?
– Trzydziesci tysiecy amerykanskich dolarow.
– Jesli to tylko zaliczka, ofiara musi byc ktos wazny.
– Domyslam sie.
– Zatrzymaj je.
– Co? Co powiedziales?
– Nie jestem Francuzem, pamietasz?
– Nie rozumiem.
– Nie chce nawet instrukcji. Jestem pewien, ze ktos, kto jest takim profesjonalista jak ty, potrafi z nich skorzystac. Czlowiek placi duzo za informacje, ktore moga mu sie przydac; o wiele wiecej placi za swoje zycie.
– Dlaczego to robisz?
– Poniewaz zadna z tych rzeczy mnie nie obchodzi. Interesuje mnie tylko jedno. Chce czlowieka, ktory nazywa siebie Bourne'em, i nie moge marnowac czasu. Dostaniesz to, co wlasnie ci zaproponowalem, oraz dywidende – wydostane cie stad zywego, nawet jesli bede musial zostawic tutaj w zatoce dwa trupy. Ale musisz mi odpowiedziec na pytanie, ktore zadalem ci przez telefon. Mowiles, ze twoj klient ci powiedzial, iz morderca dziala gdzies indziej. Gdzie? Gdzie jest Bourne?
– Mowisz tak szybko…
– Jak juz powiedzialem, nie mam czasu. Powiedz! Jesli odmowisz, zostawie cie tutaj i twoj klient cie zabije. Wybieraj.
– Shenzhen – szepnal lacznik, jakby wystraszyla go sama nazwa.
– W Chinach? Kontrakt dotyczy kogos w Shenzhen?
– Mozna sie tego tylko domyslac. Moj bogaty klient ma informatorow przy Queen's Road.
– Co sie tam miesci?
– Konsulat Chinskiej Republiki Ludowej. Wydano tam ostatnio bardzo nietypowa wize. Sprawa zostala najwyrazniej zalatwiona na najwyzszym szczeblu w Pekinie. Informator nie wiedzial dlaczego, a kiedy zakwestionowal te decyzje, zostal szybko przeniesiony do innej sekcji. Doniosl o tym memu klientowi. Za pieniadze, oczywiscie.
– Dlaczego wiza byla taka nietypowa?
– Poniewaz klient nie musial w ogole czekac. Nie musial nawet zjawic sie w konsulacie. O czyms takim nigdy tam nie slyszano.
– A jednak to tylko wiza.
– W Republice Ludowej nie ma takiej rzeczy jak „tylko wiza”. Zwlaszcza dla bialego mezczyzny podrozujacego samotnie i legitymujacego sie podejrzanym, wydanym w Makau paszportem.
– Makau?