– To zalezy, na ile pan wycenia swoje zycie.
– Dlaczego ja?
– Jestes na liscie – odparl szczerze Bourne.
– Do egzekucji? – wyszeptal Chinczyk i otworzyl usta. Zmienil sie na twarzy.
– To zalezy od ciebie.
– Musze panu zaplacic, zeby mnie pan nie zabil?
– Tak, w pewnym sensie.
– Nie nosze pol miliona dolarow w kieszeni! Ani nie mam tyle tutaj, w restauracji!
– Wiec zaplac mi czym innym.
– Czym? Ile? Trace przez pana glowe!
Informacje zamiast pieniedzy.
– Jakie informacje? – dopytywal sie Chinczyk. Jego strach przechodzil w panike. – Jakie ja moge miec informacje? Dlaczego przychodzi pan z tym do mnie?
– Poniewaz prowadzisz interesy z czlowiekiem, ktorego chce odnalezc. Najemnikiem, ktory nazywa siebie Jasonem Bourne'em.
– Nie! Nic takiego nigdy nie mialo miejsca!
Czlowiek Wschodu zaczal sie trzasc. Zyly na jego szyi nabrzmialy, a oczy po raz pierwszy umknely przed spojrzeniem Jasona. Facet klamal.
– Jestes klamca – powiedzial cicho Bourne. Pochylil sie do przodu i wetknal prawa reke glebiej pod stol. – Skontaktowales sie z nim w Makau.
– W Makau, tak! Ale nie doszlo do tego. Przysiegam na groby moich przodkow!
– Za chwile odstrzele ci brzuch i bedzie po tobie. Wyslano cie do Makau, zebys sie z nim skontaktowal!
– Wyslano mnie, ale do niego nie dotarlem.
– Udowodnij to. Jak miales nawiazac kontakt?
– Przez Francuza. Mialem stac z zawiazana na szyi czarna chustka u szczytu schodow prowadzacych do spalonej bazyliki swietego Pawla na Calcadzie. Czekalem, az podejdzie do mnie lacznik – Francuz – i powie cos na temat piekna tych ruin. Mialem wowczas powiedziec: „Kain to Delta”. Gdyby odpowiedzial: „A Carlos to Kain”, oznaczaloby to, ze jest lacznikiem Jasona Bourne'a. Ale przysiegam, on nigdy…
Bourne nie slyszal dalszych zaklec swego rozmowcy. W glowie mial loskot wybuchow; jego umysl cofnal sie w przeszlosc. Oslepilo go biale swiatlo, nie mogl zniesc huku eksplozji. Kain to Delta, a Carlos to Kain… Kain to Delta! Delta Jeden to Kain! Meduza przystepuje do akcji; waz zrzuca skore. Kain jest w Paryzu i schwyta Carlosa! Tak brzmialy slowa, szyfr, wyzwanie rzucone Szakalowi. Jestem Kainem, jestem lepszy i jestem tutaj. Chodz, znajdz mnie, Szakalu! Pozwalam ci odnalezc Kaina, bo on zabija lepszych od ciebie. Lepiej znajdz mnie, zanim ja znajde ciebie, Carlosie. Nie mozesz sie rownac z Kainem!
Dobry Boze! Ktoz po drugiej stronie swiata znal te slowa? Ktoz mogl je znac? Byly zamkniete w niedostepnych archiwach tajnych operacji. Mialy bezposredni zwiazek z „Meduza”.
Bourne o malo nie nacisnal spustu ukrytego pod stolem pistoletu, tak nagly byl wstrzas, ktorego doznal, kiedy uslyszal te niewiarygodna rewelacje. Zwolnil spust i umiescil palec wskazujacy za kablakiem;
omal nie zabil czlowieka, ktory przekazal mu niezwykla wiadomosc. Ale jak? Jak to mozliwe? Kim jest lacznik nowego „Jasona Bourne'a”, skoro wie o takich rzeczach?
Wiedzial, ze musi sie opanowac. Jego milczenie zdradzalo go, zdradzalo, ze jest wytracony z rownowagi. Chinczyk przygladal mu sie bacznie; jego reka skradala sie za skraj przepierzenia.
– Cofnij reke, bo odstrzele ci jaja!
Ramie Chinczyka podskoczylo do gory. Reka pojawila sie z powrotem na stole.
– Powiedzialem prawde – oznajmil. – Francuz nigdy do mnie nie przyszedl. Gdyby to zrobil, wyznalbym panu wszystko. Pan postapilby tak samo na moim miejscu. Chronie wylacznie siebie.
– Kto cie wyslal, zebys nawiazal kontakt? Kto podal ci haslo?
– To naprawde odbywa sie za moimi plecami, musi mi pan wierzyc. Wszystko zalatwiaja przez telefon osoby drugie i trzecie, ktore znaja tylko tresc przekazywanej informacji. Dowodem sfinalizowania kontraktu jest nadejscie funduszy, ktore stanowia moje wynagrodzenie.
– W jaki sposob nadchodza? Ktos musi ci je przekazywac.
– Ktos, czyli nikt, osoba wynajeta. Jakis nie znany gosc, ktory po sutym obiedzie w licznym towarzystwie chce sie zobaczyc z kierownikiem. Ja przyjmuje jego podziekowania i w czasie rozmowy dostaje do reki koperte. Za skontaktowanie sie z Francuzem mialem dostac dziesiec tysiecy amerykanskich dolarow.
– Co dalej? Jak nawiazuje sie kontakt?
– Jedzie sie do Makau, do kasyna Kam Pek, w srodmiesciu. Przychodza tam glownie Chinczycy, ktorzy graja w Fantan i Dai Sui. Siada sie przy stoliku numer piec i zostawia numer telefonu jakiegos hotelu w Makau i nazwisko – dowolne – byle nie wlasne, oczywis
cie.
On dzwoni pod ten numer? Dzwoni albo i nie. Czeka sie dwadziescia cztery godziny w Makau. Jesli Francuz przez ten czas nie zadzwoni, oznacza to, ze odrzucil oferte i ze nie ma dla ciebie czasu.
– Takie sa zasady?
– Tak. Mnie odmowiono dwukrotnie, a kiedy w koncu oferta zostala przyjeta, Francuz nie pojawil sie na schodach Calcady.
– Dlaczego, twoim zdaniem, ci odmowiono? Jak sadzisz, dlaczego sie nie pokazal?
– Nie mam pojecia. Moze mial juz za duzo zlecen dla swojego mordercy. Moze powiedzialem cos nie tak za pierwszym czy za drugim razem. A za trzecim moze wydawalo mu sie, ze widzi na Calcadzie jakies podejrzane osoby, ludzi, ktorzy, jego zdaniem, byli ze mna i mogli oznaczac klopoty. Nie bylo tam oczywiscie nikogo, ale w takich sprawach nie ma odwolania.
– Stolik numer piec. Rozdajacy karty? – spytal Bourne.
– Rozdajacy ciagle sie zmieniaja. Chodzi o numer stolika. Oplate wnosi sie w ciemno, tak sadze. Do podzialu. Oczywiscie sam lacznik nie pojawia sie w Kam Pek; wynajmuje w tym celu jakas dziwke z ulicy. Jest bardzo ostrozny, prawdziwy z niego profesjonalista.
– Czy znasz jeszcze kogos, kto probowal skontaktowac sie z tym Bourne'em? – spytal Bourne. – Jesli sklamiesz, bede o tym wiedzial.
– Wierze. Jest pan opetany – choc to oczywiscie nie moja sprawa – i przylapal mnie pan na pierwszym klamstwie. Nie, nie znam nikogo. Mowie prawde, naprawde nie chce, zeby przy odglosie wyskakujacego korka od szampana wyszly ze mnie wnetrznosci.
– Utrafiles w samo sedno. Sadze, ze ci wierze, jak powiedzial kiedys ktos inny.
– Prosze mi wierzyc, sir. Jestem tylko kurierem, drogim byc moze, ale tylko kurierem.
– Powiedziano mi, ze twoi kelnerzy sa czyms wiecej.
– Nie okazali sie specjalnie spostrzegawczy.
– Mimo to i tak odprowadzisz mnie do drzwi.
A. teraz trzecie nazwisko, trzeci czlowiek z listy – w strumieniach ulewy, ktora rozszalala sie nad Repulse Bay.
Lacznik odpowiedzial na haslo: „Ecoutez, monsieur. Kain to Delta, a Carlos to Kain”.
– Mielismy sie spotkac w Makau – wrzasnal przez telefon. – Gdzie sie pan podziewal?
– Bylem zajety – odparl Jason.
– Byc moze jest juz za pozno. Moj klient ma bardzo malo czasu i duzo wie. Slyszal, ze panski czlowiek wyjechal na akcje. To go zaniepokoilo. Obiecal mu pan przeciez, Francuzie!
– Dokad, jego zdaniem, udal sie moj czlowiek?
– Wykonac inne zlecenie, oczywiscie. Moj klient zna szczegoly!
– Panski klient sie myli. Moj czlowiek jest do dyspozycji, jesli zgadzacie sie na cene.
– Niech pan zadzwoni do mnie za kilka minut. Porozmawiam z moim klientem i zobacze, czy sprawa jest nadal aktualna.
Bourne zadzwonil po pieciu minutach. Porozumienie zostalo zawarte, ustalono warunki spotkania. Repulse Bay. Za godzine. Posag boga wojny, w polowie drogi na plaze, po lewej stronie, patrzac w kierunku nabrzeza. Lacznik bedzie mial zawiazana wokol szyi czarna chustke; haslo pozostaje to samo.
Jason spojrzal na zegarek; od umowionej pory minelo dwanascie minut. Lacznik spoznial sie, a przeciez