– Skontaktowales sie z niewlasciwa osoba.

– Hojnie zaplace.

– Nie mam nic do sprzedania.

– Mysle, ze masz. – Bourne schowal pieniadze i wyciagnal bron, przysuwajac sie do swego rozmowcy. Na prom zaczeli wchodzic pasazerowie z Koulunu. – Albo powiesz mi to, co chce wiedziec za pieniadze, albo zrobisz to, zeby ratowac zycie.

– Wiem tylko jedno – protestowal Chinczyk. – Moi ludzie nie tkna go palcem!

– Dlaczego?

– Bo to nie ten sam czlowiek!

– Cos powiedzial? – Jason wstrzymal oddech i pilnie obserwowal swego rozmowce.

– Podejmuje ryzyko, na jakie nigdy przedtem sie nie wazyl. – Chinczyk znowu lustrowal teren za Bourne'em. Z czola splywal mu pot. – Powrocil po dwoch latach. Kto wie, co sie z nim w tym czasie dzialo? Alkohol, narkotyki, jakas franca, ktora zarazily go kurwy, kto wie?

– Co masz na mysli mowiac o ryzyku?

– Oto co mam na mysli! Facet odwiedza kabaret w Tsimshatsui. Akurat rozpetala sie tam awantura, policja jest w drodze. Mimo to on wchodzi i zabija piec osob. Mogli go wtedy zlapac i namierzyc jego klientow. Nie zrobilby czegos takiego dwa lata temu.

– Powinienes lepiej sobie przypomniec kolejnosc zdarzen – stwierdzil Bourne. – Mogl wejsc tam wczesniej, w przebraniu, i wszczac awanture. Zabija jako jedna osoba, a ucieka jako inna, korzystajac z zamieszania.

Chinczyk popatrzyl przez chwile w oczy Jasonowi i nagle z wiekszym przerazeniem niz przedtem spojrzal ponownie na jego obdarte, luzne ubranie.

– Tak, to calkiem mozliwe – powiedzial drzacym glosem i wyciagnal szyje najpierw w lewo, potem w prawo.

– Jak mozna dotrzec do tego Bourne'a?, – Nie wiem, przysiegam na duchy przodkow! Dlaczego zadajesz mi te pytania?

– Jak? – powtorzyl Jason pochylajac sie ku mezczyznie, az dotkneli sie czolami. Pistolet wcisnal mu w podbrzusze. – Jesli twoi ludzie nie maja zamiaru tknac go palcem, to chyba wiesz, gdzie mozna by to zrobic, wiesz, gdzie go mozna znalezc. No, gdzie?

– O chrzescijanski Jezu!

– Nie wzywaj Jego imienia! Chodzi o Bourne'a!

– Makau! Ludzie szepcza, ze ma swoja baze w Makau, to wszystko, co wiem, przysiegam. – Facet rozgladal sie w panice na wszystkie strony.

– Jesli wypatrujesz czlonkow swojej obstawy, mozesz to sobie darowac. Zaraz ci powiem, co sie z nimi stalo. Jednego otacza ten tlumek, a co sie tyczy drugiego, to mam nadzieje, ze umie plywac.

– Ci ludzie to… Kim jestes?

– Sadze, ze juz wiesz – odparl Bourne. – Idz na rufe i tam zostan. Jesli ruszysz sie stamtad chocby na krok, zanim przycumujemy, nigdy juz nie zrobisz nastepnego.

– O, Boze, to ty jestes…

– Na twoim miejscu nie mowilbym ani slowa wiecej.

Przy drugim nazwisku figurowal nietypowy adres. Miescila sie tam, przy Causeway Bay, restauracja specjalizujaca sie w klasycznej kuchni francuskiej. Wedle krotkich notatek Yao Minga drugi czlowiek z listy uchodzil za jej kierownika, ale w rzeczywistosci byl jej wlascicielem, a wielu sposrod jego kelnerow tak samo dobrze obchodzilo sie z rewolwerem, jak z taca. Jego adres domowy nie byl znany. Wszystkie swoje interesy zalatwial w restauracji i podejrzewano, ze nie ma stalego miejsca zamieszkania. Bourne wrocil do hotelu Peninsula, zdjal marynarke i kapelusz i szybko przeszedl przez zatloczony hali kierujac sie do windy; elegancko ubrana para starala sie ukryc szok, ktorego doznala na jego widok.

– Jestem poszukiwaczem skarbow. Troche glupio to wyglada, nieprawdaz? – mruknal przepraszajaco i szeroko sie do nich usmiechnal.

W pokoju pozwolil sobie na to, by na chwile wejsc z powrotem w skore Dawida Webba. To byl blad. Nie potrafil potem rozumowac tak jak Bourne. Znowu nim jestem. Musze byc. Tylko on wie, co robic. Ja nie!… Zmyl pod prysznicem brud Miasta za Murami i przykra wilgoc, ktora przesiaknal na promie, usunal charakteryzacje z twarzy i przebral sie do poznego francuskiego obiadu.

Znajde go, Marie! Przysiegam na Chrystusa, ze go znajde! Obietnice skladal Dawid Webb, ale to Jason Bourne wykrzyczal ja z siebie w furii.

Restauracja przypominala bardziej wytworny rokokowy salon na paryskim Boulevard Montaigne anizeli parterowa budowle w Hongkongu. Pod sufitem wisialy misterne zyrandole; z malych zaroweczek saczylo sie przycmione swiatlo. Na stolach nakrytych najdelikatniejszym plotnem i zastawionych najwytworniejszym srebrem i krysztalami migotaly swieczki w szklanych kloszach.

– Obawiam sie, ze nie mamy dzis wieczor wolnych stolikow, monsieur – oswiadczyl maitre, jedyny Francuz w zasiegu wzroku.

– Powiedziano mi, ze mam zapytac o Jianga Yu i zaznaczyc, ze to pilne – odparl Bourne pokazujac mu studolarowy banknot. – Byc moze uda mu sie cos dla mnie znalezc, jesli t o znajdzie droge do jego kieszeni.

– Moze i mnie uda sie cos znalezc, monsieur. – Maitre delikatnie uscisnal dlon Jasona przejmujac pieniadze. – Jiang Yu jest szanowanym czlonkiem naszej malej spolecznosci, ale to ja dokonuje wyboru. Comprenez- vous?

– Absolument.

– Bien! Ma pan pociagajaca twarz inteligentnego mezczyzny. Bardzo prosze tedy, monsieur.

Nie dane mu bylo zjesc obiadu; wypadki potoczyly sie zbyt szybko. Kilka minut po podaniu drinka do stolika zblizyl sie szczuply Chinczyk w czarnym garniturze. Jesli roznil sie czyms od innych, zauwazyl Dawid Webb, to ciemniejszym kolorem skory i bardziej skosnymi oczami. W zylach mial domieszke krwi malezyjskiej. Przestan! – rozkazal Bourne. Te sprawy sa teraz nieistotne!

– Pan o mnie pytal? – odezwal sie kierownik, lustrujac twarz przygladajacego mu sie Bourne'a. – Czym moge sluzyc?

– Przede wszystkim prosze usiasc.

– Siadanie razem z goscmi jest niezgodne z regulaminem.

– Nie calkiem. Zwlaszcza jesli jest pan wlascicielem. Prosze siadac.

– Czy to kolejna przykra wizyta z Urzedu Podatkowego? Jesli tak, to mam nadzieje, ze bedzie panu smakowal obiad, za ktory zaplaci pan pelny rachunek. Moje ksiegi sa w calkowitym porzadku.

– Jesli pan sadzi, ze jestem Brytyjczykiem, to nie sluchal pan uwaznie tego, co mowie. I jesli okreslenie „przykra wizyta” oznacza, ze nudzi pana suma pol miliona dolarow, to moze pan natychmiast sie stad zabierac, a ja zjem w spokoju swoj obiad. – Bourne oparl sie o scianke i lewa reka podniosl drinka do ust. Prawa dlon mial schowana pod stolem.

– Kto pana przyslal? – zapytal Chinczyk siadajac.

– Niech pan nie siada na samym skraju. Nie chce sie wydzierac na cale gardlo.

– Tak, oczywiscie. – Jiang Yu przysunal sie blizej i siedzial teraz dokladnie naprzeciwko Bourne'a. – Musze zadac panu jedno pytanie. Kto pana przyslal?

– Ja tez musze zadac panu jedno pytanie – odparl Jason. – Czy lubi pan amerykanskie filmy? Zwlaszcza westerny?

– Oczywiscie. Amerykanskie filmy sa piekne, a najbardziej podziwiam te z Dzikiego Zachodu. Tak poetycznie przedstawiaja watek zemsty i wymierzania sprawiedliwosci. Uzylem chyba wlasciwych slow?

– Owszem, wlasciwych. Bo wlasnie wystepuje pan w jednym z nich.

– Slucham?

– Mam tu pod stolem bardzo szczegolny pistolet. Jego lufa wycelowana jest miedzy panskie nogi. – Jason odchylil obrus, na sekunde wyciagnal bron pokazujac jej lufe i schowal ja z powrotem. – Ma tlumik, ktory redukuje huk wystrzalu z czterdziestki piatki do odglosu wyskakujacego korka szampana, ale mam na mysli tylko halas, nie sile razenia. Liaojie ma?

– Liaojie… – odparl Chinczyk, dyszac ciezko ze strachu. – Pracuje pan dla Wydzialu Specjalnego?

– Nie pracuje dla nikogo oprocz siebie samego.

– Nie istnieje zadne pol miliona dolarow, prawda?

Вы читаете Krucjata Bourne’a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату