nic nie nadjezdza z przeciwka.
– Droga wolna! – wrzasnal do kierowcy przekrzykujac porywisty wiatr. – Dalej! Mozesz wyprzedzac! Teraz!
Kierowca usluchal go, wyciskajac ze starej taksowki ostatnie sily. Opony slizgaly sie po pokrytej stwardniala glina nawierzchni. Tuz przed ciezarowka taksowke niebezpiecznie zarzucilo. Kolejny zakret, tym razem ostro w lewo i coraz bardziej stromo pod gore. Mieli przed soba dluzszy odcinek wznoszacej sie, prostej drogi. Mikrobusu nie bylo nigdzie w zasiegu wzroku; zniknal za szczytem wzgorza.
– Kuai! – krzyknal Bourne. – Nie mozesz zmusic tego przekletego gruchota, zeby jechal szybciej?
– Nigdy nie jechal tak szybko! Obawiam sie, ze diablo-diablo zle duchy wysadza w powietrze silnik! I co ja wtedy poczne? Piec lat oszczedzalem, zeby kupic te przekleta maszyne. Wiele przekletych lapowek kosztowalo mnie, zeby jezdzic w strefie.
Jason rzucil garsc banknotow na podloge tuz przy nodze kierowcy.
– Dostaniesz dziesiec razy tyle, jesli zlapiemy ten mikrobus. Teraz jedz!
Taksowka wspiela sie triumfalnie na szczyt wzgorza i pognala w dol skrajem olbrzymiej gorskiej doliny, na dnie ktorej znajdowalo sie wielkie, majace kilka kilometrow dlugosci jezioro. Na horyzoncie Bourne widzial pokryte sniegiem szczyty gor. Z lazurowych rozciagajacych sie gdzie okiem siegnac wod jeziora wynurzaly sie zielone wyspy. Taksowka zatrzymala sie przy duzej czerwonozlotej pagodzie, do ktorej prowadzily dlugie betonowe schody. Jej tarasy przegladaly sie w tafli jeziora. Na skraju parkingu stloczone byly stragany z napojami i sklepy z pamiatkami. Staly tam cztery autokary; dublujacy sie przewodnicy wykrzykiwali informacje i blagali swoich podopiecznych, zeby nie pomylili autokarow po powrocie ze spaceru.
Nigdzie nie bylo widac mikrobusu z ciemnymi szybami. Bourne rozgladal sie goraczkowo na wszystkie strony. Gdzie on sie podzial?
– Dokad prowadzi ta droga? – spytal kierowce.
– Do stacji pomp. Nie wolno tamtedy jezdzic, patroluje ja wojsko. Za zakretem jest wysokie ogrodzenie i budka straznika.
– Zaczekaj tutaj.
Jason wyskoczyl z taksowki i ruszyl w strone zakazanej drogi, zalujac, ze nie ma przy sobie aparatu fotograficznego albo przewodnika – czegos, z czym wygladalby jak turysta. A tak mogl co najwyzej udawac niepewny chod wycieczkowicza, ktory gapi sie na wszystko z zachwytem. Przygladal sie bacznie otoczeniu, poniewaz kazda rzecz mogla okazac sie wazna. Zblizyl sie do zakretu kiepsko wyasfaltowanej drogi, skad zobaczyl wysokie ogrodzenie i fragment budki strazniczej, a potem cala budke. Droge zagradzal dlugi metalowy szlaban; dwaj odwroceni do Jasona plecami zolnierze rozmawiali ze soba, patrzac w przeciwna strone – tam gdzie przed kwadratowym, pomalowanym na brazowo betonowym budynkiem staly dwa zaparkowane obok siebie pojazdy. Jednym z nich byl mikrobus z przyciemnionymi szybami, drugim – brazowy samochod osobowy. Mikrobus wlasnie ruszal. Kierowal sie z powrotem ku bramie!
Bourne blyskawicznie rozwazyl sytuacje. Nie mial broni; bez sensu bylo nawet myslec o przemycaniu jej przez granice. Jesli sprobuje zatrzymac mikrobus i wywlec z niego zabojce, halas zaalarmuje straznikow, ktorzy dysponowali szybkostrzelnymi i celnymi karabinami. Dlatego musial sprawic, zeby czlowiek z Makau opuscil mikrobus z wlasnej woli. Z reszta Jason sobie poradzi; w ten czy inny sposob dopadnie swego sobowtora. W ten czy inny sposob doprowadzi go do granicy – i przemyci na druga strone. Nie mial godnego siebie przeciwnika; niczyje oczy, gardlo ani pachwina nie byly bezpieczne od jego szybkich, zadajacych potworny bol uderzen. Dawid Webb nigdy nie zmierzyl sie z rzeczywistoscia. Bourne nigdy nie robil nic innego.
Byl pewien sposob!
Jason pobiegl z powrotem na poczatek zakretu, tam skad nie bylo widac zolnierzy i budki strazniczej. Ponownie przybral poze oczarowanego widokami turysty i nasluchiwal. Silnik mikrobusu pracowal na wolnym biegu; zgrzyt oznaczal, ze zolnierze podnosza do gory szlaban. Teraz juz tylko kilka chwil. Bourne zajal pozycje w zaroslach na skraju szosy. Kiedy mikrobus wjechal w zakret, Jason zaczal odliczac sekundy, jakie pozostaly mu do rozpoczecia akcji.
Nagle znalazl sie tuz przed nadjezdzajacym pojazdem. Z wyrazem przerazenia na twarzy uskoczyl w bok, ponizej przedniej szyby, po czym walnal otwarta dlonia w drzwi, wydajac przy tym okrzyk bolu, tak jakby zostal uderzony, a byc moze nawet zabity. Legl na wznak na ziemi. Mikrobus zatrzymal sie. Wyskoczyl z niego kierowca przekonany o swojej niewinnosci i gotow jej dowodzic. Nie mial jednak sposobnosci, by to uczynic. Jason wyciagnal reke, chwycil go za przegub i szarpnal tak mocno, ze kierowca walnal glowa prosto w boczna sciane mikrobusu. Nieprzytomnego mezczyzne Bourne powlokl za mikrobus, ponizej przyciemnionych okien. W jego kurtce zobaczyl wybrzuszenie; pod spodem byl pistolet – zrozumiale, skoro wiozl takiego pasazera. Jason zabral bron i czekal na czlowieka z Makau.
Tamten nie pojawial sie. To nie bylo logiczne.
Bourne przekradl sie na czworakach pod drzwi po stronie kierowcy. Zlapal za wylozony guma stopien i wyprostowal sie z bronia gotowa do strzalu, wodzac lufa po tylnych siedzeniach.
Nikogo. Mikrobus byl pusty.
Zeskoczyl ze stopnia i wrocil do kierowcy. Naplul mu na twarz i klepiac po policzkach pomogl odzyskac przytomnosc.
– Nali? – spytal ostrym szeptem. – Gdzie jest czlowiek, ktorego wiozles?
– Zostal tam! – odparl kierowca w dialekcie kantonskim i potrzasnal glowa. – W sluzbowym samochodzie, z kims, kogo nikt nie zna. Oszczedz moje nieszczesne zycie. Mam siedmioro dzieci.
– Siadaj za kierownica – powiedzial Bourne podnoszac go na nogi i wpychajac w otwarte drzwi. – Zjezdzaj stad najszybciej, jak tylko potrafisz.
Nie musial mowic nic wiecej. Mikrobus przemknal obok parkingu zarzucajac na zakrecie z taka szybkoscia, ze obserwujacemu go Bourne'owi wydawalo sie, ze wylamie barierke i wpadnie do jeziora. Ktos, kogo nikt nie zna. Co to oznaczalo? Niewazne, czlowiek z Makau znajdowal sie w potrzasku. Siedzial w brazowym samochodzie, za brama, do ktorej wiodla zakazana droga. Bourne pognal z powrotem do taksowki i wskoczyl na przednie siedzenie; z podlogi zniknely rozrzucone pieniadze.
– Jest pan zadowolony? – zapytal kierowca. – Czy dostane dziesiec razy tyle, ile upuscil pan na moje niegodne stopy?
– Skoncz z tym, Charlie Chan! Z drogi prowadzacej do stacji pomp wyjedzie samochod. Bedziesz robil dokladnie to, co ci powiem. Rozumiesz?
– Czy pan zdaje sobie sprawe, ile to bedzie dziesiec razy tyle, ile zostawil pan w mojej starej, niepozornej taksowce?
– Zdaje sobie sprawe. Moze byc i pietnascie razy tyle, jesli zrobisz to, co do ciebie nalezy. A teraz ruszaj. Stan na skraju parkingu. Nie wiem, jak dlugo bedziemy musieli czekac.
– Czas to pieniadz, sir.
– Och, zamknij sie!
Czekali raptem dwadziescia minut. Brazowy samochod pojawil sie u wylotu drogi i Bourne ujrzal to, czego nie dostrzegl wczesniej; jego szyby byly jeszcze bardziej przyciemnione niz te w mikrobusie;
ktokolwiek znajdowal sie w srodku, byl niewidoczny. A potem Jason uslyszal slowa, ktorych najmniej sie spodziewal.
– Niech pan zabierze swoje pieniadze – odezwal sie cicho kierowca. – Zawioze pana z powrotem do Luohu. Nigdy pana nie widzialem.
– Dlaczego?
– To samochod rzadowy, oficjalna rzadowa limuzyna. Nie odwaze sie jej sledzic.
– Poczekaj chwile! Tylko chwile. Dam ci dwadziescia razy tyle, ile juz dostales, plus dodatkowa premia, jesli wszystko pojdzie dobrze. Dopoki nie powiem inaczej, mozesz trzymac sie na duza odleglosc. Jestem tylko turysta, ktory chce sie troche rozejrzec. Nie, zaczekaj. Zobacz tutaj, moge ci pokazac! W mojej wizie jest napisane, ze inwestuje tu pieniadze. Inwestorom wolno sie troche rozejrzec.
– Dwadziescia razy? – upewnil sie kierowca wlepiajac oczy w Jasona. – Jaka mam gwarancje, ze dotrzyma pan obietnicy?
– Poloze pieniadze na siedzeniu miedzy nami. Ty prowadzisz; mozesz zrobic duzo rzeczy z samochodem, duzo rzeczy, na ktore nie jestem przygotowany. Nie bede probowal ich odzyskac.
– Dobrze. Ale bede sie trzymal z daleka. Znam tutejsze drogi. Nie wszedzie mozna tutaj jezdzic.
