pokoju.

Mazemy go dopasc! Teraz! – Bourne chwycil d'Anjou za ramie, wyciagajac go z opuszczonego kata terminalu.

– Teraz? Tak latwo? Tak szybko? To niewiarygodne!

– Wrecz przeciwnie – oswiadczyl Jason, prowadzac go do obleganych przez tlum kilku szklanych drzwi, prowadzacych do hotelu. – To absolutnie wiarygodne. Twoj czlowiek w tej chwili ma na glowie tuzin roznych spraw. Musi byc niewidoczny. Nie moze zatelefonowac przez centrale hotelowa, wiec bedzie siedzial w swym pokoju, czekajac na telefon z instrukcjami.

Przeszli przez szklane drzwi, rozejrzeli sie i skrecili w lewo kolo dlugiej lady. Bourne kontynuowal szybko:

– Na Kai Tak zeszlej nocy poniosl porazke, wiec musial sie liczyc z inna mozliwoscia, mianowicie z wlasna eliminacja. To wynikalo z zalozenia, ze czlowiek, ktory odkryl material wybuchowy pod samochodem, widzial go i rozpoznal, zreszta zalozenia zgodnego z prawda. Musial wiec nalegac, by jego klient przybyl sam na umowione spotkanie, tak zeby sie mogli zmierzyc jeden na jednego. To dla niego najlepsze zabezpieczenie.

Znalezli klatke schodowa i zaczeli wchodzic na gore.

– Do tego jego ubranie – kontynuowal Delta z,,Meduzy”. – Zmieni je. Nie moze juz wygladac tak jak przedtem i nie moze tez wygladac tak jak teraz. Musi stac sie kims innym. – Dotarli do trzeciego pietra i Jason kladac reke na klamce powiedzial do d'Anjou: – Wierz mi na slowo, Echo, twoj chlopiec sie zaplatal. W tej chwili rozwiazuje w glowie zadania godne rosyjskiego mistrza szachowego.

– Czy to mowi uczony, czy czlowiek niegdys zwany Jasonem Bourne'em?

– Bourne – odparl Dawid Webb z lodem w glosie i chlodem w oczach. – Jesli kiedykolwiek istnial, to wlasnie w tej chwili.

Przerzuciwszy plocienna torbe przez ramie, Jason powoli uchylil drzwi u szczytu schodow, przywierajac cialem do framugi. Dwaj mezczyzni w ciemnych garniturach w prazki szli korytarzem w jego strone, narzekajac na brak obslugi w pokojach. Rozmawiali po angielsku. Otworzyli drzwi do swego pokoju i znikli w srodku. Bourne pchnal drzwi prowadzace na podest i przepuscil d'Anjou. Ruszyli wzdluz korytarza. Pokoje mialy numeracje chinska i angielska.

341, 339, 337 – a wiec znajdowali sie na wlasciwym korytarzu, ich pokoj byl z lewej strony. Z brazowej windy nagle wysiadly trzy hinduskie pary, kobiety w sari, mezczyzni w obcislych plociennych spodniach. Mineli Jasona i d'Anjou szczebiocac, rozgladajac sie w poszukiwaniu swych pokoi; mezczyzni byli wyraznie niezadowoleni z faktu, ze sami musza niesc bagaze.

335, 333, 331…

– To juz koniec! – rozlegl sie damski wrzask. Tlusta kobieta w papilotach i szlafroku wymaszerowala z wojownicza mina z drzwi po prawej. Wystajaca spod szlafroka koszula nocna ciagnela sie po ziemi i kobieta co chwila ja przydeptywala. Zadarla ja do gory, odslaniajac pare nog godnych nosorozca. – Toaleta nie dziala, a o telefonie nie ma co marzyc!

– Isabel, mowilem ci! – krzyknal mezczyzna w czerwonej pizamie, wygladajacy zza drzwi. – To tylko zmeczenie spowodowane roznica czasu. Przespij sie i pomysl, ze to nie jest Short Hilis! Przestan dzielic wlos na czworo! Odprez sie!

– Poniewaz nie moge skorzystac z lazienki, nie mam wyboru! Znajde ktoregos z tych skosnookich sukinsynow i zrobie pieklo! Gdzie sa schody? Za nic nie wejde do zadnej z ich cholernych wind. Jesli w ogole kursuja, to pewnie w poprzek i prosto przez sciane do pokoju 747!

Wsciekla niewiasta minela ich pedzac ku schodom. Dwie z trzech hinduskich par mialy trudnosci z kluczami, wreszcie udalo im sie otworzyc zamki glosnymi, dobrze wycelowanymi kopniakami; mezczyzna w czerwonej pizamie wrzasnal cos do swej rozgniewanej zony, a potem trzasnal drzwiami pokoju.

– Przeciez to jest jak spotkanie klasowe w klubie! Zachowujesz sie zenujaco, Isabel! – krzyknal jej na pozegnanie. 329, 327… 325. To ten pokoj. Korytarz byl pusty. Zza drzwi dobiegaly tony wschodniej muzyki. Radio bylo wlaczone na caly regulator; zapewne przy pierwszym dzwonku telefonu zostanie nastawione jeszcze glosniej. Jason odciagnal d'Anjou do tylu i stanawszy przy scianie powiedzial cicho:

– Nie pamietam zadnych Gurkhow ani zwiadowcow…

– Jakas czesc ciebie pamieta, Delta – przerwal Echo.

– Mozliwe, ale to nie ma nic do rzeczy. Jestesmy na poczatku konca drogi. Torby zostawimy tutaj. Ja zajme sie drzwiami, a ty wal smialo za mna. Trzymaj sztylet w pogotowiu. Ale chce, zebys cos zrozumial i nie popelnil bledu: nie rzucaj nim, dopoki nie bedziesz absolutnie musial. A jesli juz rzucisz, to celuj mu w nogi. Ani centymetra wyzej pasa.

– Masz wiecej wiary w starszego pana niz ja sam.

– Mam nadzieje, ze nie bede musial sie do niej uciekac. Te drzwi sa zrobione z podwojnej cienkiej dykty, a twoj morderca jest pochloniety myslami. Zastanawia sie nad strategia, nie nad nami. Bo skad bysmy mogli wiedziec, ze on tu jest; a nawet gdybysmy wiedzieli, to jak mielibysmy w tak krotkim czasie przedostac sie przez granice? Ja go chce miec! Zlapie go! Gotow?

– Jak zawsze – odparl Francuz, kladac na podloge swoja torbe i wyciagajac zza pasa mosiezny noz do papierow. Umiescil ostrze na dloni i rozlozyl palce szukajac srodka ciezkosci.

Bourne zsunal torbe lotnicza z ramienia i spokojnie zajal pozycje naprzeciw drzwi do pokoju 325. Spojrzal na d'Anjou. Echo kiwnal glowa, a Jason skoczyl na drzwi, z lewa noga wyciagnieta niczym taran, celujac w punkt ponizej zamka. Drzwi wpadly do srodka jak wysadzone w powietrze; posypalo sie drewno, zawiasy wylecialy z framugi. Bourne wlecial do pokoju turlajac sie po podlodze i rzucajac oczami na wszystkie strony.

– Arretez! – ryknal d'Anjou.

Zza wewnetrznych drzwi wynurzyla sie ludzka postac, siwowlosy czlowiek, morderca! Jason skoczyl na nogi, rzucil sie na swa zwierzyne; chwycil mezczyzne za wlosy, szarpnal w lewo, potem w prawo, przygniatajac go do framugi drzwi. Nagle Francuz

wrzasnal, a mosiezne ostrze noza do papieru blysnelo w powietrzu, wbijajac sie w sciane z drzeniem rekojesci. To nie byl rzut do celu, lecz ostrzezenie.

– Delta! Nie!

Bourne zamarl unieruchomiwszy zdobycz, bezbronna w jego rekach i pod jego ciezarem.

– Popatrz! – zawolal d'Anjou.

Jason cofnal sie wolno, trzymajac przed soba czlowieka uwiezionego w mocnym uscisku. Spojrzal na wychudzona, pomarszczona twarz bardzo starego czlowieka z przerzedzonymi siwymi wlosami.

Marie lezala na waskim lozku, gapiac sie w sufit. Poludniowe slonce wlewalo sie przez pozbawione firanek okna, wypelniajac pokoik oslepiajacym swiatlem i nadmiernym goracem. Twarz miala pokryta potem, a podarta bluzka lepila sie do wilgotnej skory. Stopy bolaly ja po porannym szalenstwie, ktore zaczelo sie od spaceru po nie wykonczonej nadbrzeznej ulicy na kamienista plaze ponizej – glupi to byl wyczyn, ale w tym momencie tylko tyle mogla zrobic; odchodzila od zmyslow.

Powietrze wypelnial uliczny halas – dziwna kakofonia wysokich glosow, naglych wrzaskow, dzwonkow rowerowych oraz ryczacych klaksonow ciezarowek i autobusow miejskich. Wygladalo to tak, jakby zatloczona, ruchliwa, pelna krzataniny dzielnica Hongkongu zostala oddarta od wyspy i osadzona w odleglym miejscu, gdzie zamiast Portu Wiktorii i ciagnacych sie nieskonczonym szeregiem wiezowcow ze szkla i kamienia, byla szeroka rzeka, rozposcierajace sie az po horyzont pola i odlegle gory. W pewnym sensie byl to przeszczep, pomyslala. Miniaturowe miasto Tuen Mun nalezalo do owych poszukujacych szerszej przestrzeni fenomenow, ktore pojawily sie na polnoc od Koulunu na Nowych Terytoriach. Jednego roku byla to jalowa rownina, a nastepnego blyskawicznie rozwijajaca sie metropolia z brukowanymi ulicami, fabrykami, dzielnicami handlowymi i coraz liczniejszymi eleganckimi domami mieszkalnymi, przyciagajaca ludzi z poludnia obietnicami mieszkan i pracy dla tysiecy; ci zas, ktorzy usluchali wezwan, przenosili tu typowa, goraczkowa atmosfere hongkongijskiego biznesu. Gdyby ipe i.o, troski dawnych mieszkancow Kuangtungu, prowincji kantonskiej, a nie zblazowanego Szanghaju, bylyby zbyt blahe, by sie nimi zajmowac.

Marie obudzila sie o swicie. Jej niedlugi sen pelen byl koszmarow, a wiedziala, ze dopoki Catherine ponownie do niej nie zadzwoni, znow musi spedzac czas bezczynnie. Telefonowala w srodku nocy, wyrywajac ja ze snu spowodowanego skrajnym wyczerpaniem i to tylko po to, by jej tajemniczo oznajmic, ze wydarzyly sie rzeczy niezwykle i mozna sie spodziewac pomyslnych wiadomosci. Spotkala czlowieka, ktory sie tym zainteresowal, wybitnego czlowieka, ktory jest w stanie im pomoc. W razie gdyby mialo zdarzyc sie cos nowego, Marie ma

Вы читаете Krucjata Bourne’a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату