Bryce Ogilvie, wspolwlasciciel kancelarii adwokackiej Ogilvie, Spofford, Crawford i Cohen, dyktowal wlasnie nadzwyczaj skomplikowana odpowiedz dla wydzialu antytrustowego Departamentu Sprawiedliwosci, kiedy zadzwonil stojacy na jego biurku telefon, podlaczony do prywatnej, omijajacej sekretariat linii. Ogilvie podniosl sluchawke, nacisnal zielony guzik i spojrzal na sekretarke.
– Zechce pani wybaczyc… – powiedzial uprzejmie.
– Oczywiscie, sir. – Dziewczyna wstala z fotela, przeszla na ukos przez obszerny gabinet i zniknela za drzwiami.
– O co chodzi? – zapytal prawnik, zwalniajac przycisk.
– Automat nie dziala – odparl glos w sluchawce.
– Co sie stalo?
– Nie wiem. Caly czas jest przerywany sygnal.
– To najlepsze urzadzenie, jakie mozna dostac. Moze po prostu ktos wtedy dzwonil.
– Probuje juz od dwoch godzin. Nawet najlepsza maszyna moze sie kiedys zepsuc.
– Dobra, poslij kogos, zeby sprawdzil. Najlepiej ktoregos z czarnuchow. – Oczywiscie. Zaden bialy nie odwazylby sie tam pojawic.
Rozdzial 25
Kilka minut po polnocy Bourne wysiadl z metra w Argenteuil. Podzielil dobe na czesci, czyniac niezbedne przygotowania i jednoczesnie szukajac Marie; zajrzal do kazdej kawiarni, sklepu i hotelu, odwiedzil wszystkie miejsca bedace fragmentami koszmaru, w jakim oboje uczestniczyli trzynascie lat temu. Kilkakrotnie wstrzymywal nagle oddech, widzac z daleka jakas kobiete: tyl glowy, migniecie profilu, ciemnorude wlosy – w przycmionym swietle i tloku wydawalo mu sie, ze kazda z nich moze byc jego zona. Zadna nie byla, ale dalo mu to tyle, ze zrozumial dreczacy go lek, a dzieki temu mogl nad nim zapanowac. To byla najtrudniejsza do wytrzymania czesc dnia; reszte wypelnily zwykle problemy i obawy.
Aleks! Gdzie on sie podzial, do cholery? Nie bylo go w Wirginii. Ze wzgledu na roznice czasu Bourne liczyl na to, ze Conklin zajmie sie szczegolami, a przede wszystkim szybkim przekazaniem pieniedzy do Europy. Dzien pracy na wschodnim wybrzezu Stanow Zjednoczonych zaczal sie o czwartej po poludniu czasu paryskiego, natomiast dzien pracy we Francji zakonczyl sie o piatej lub nawet wczesniej, takze czasu paryskiego! Oznaczalo to, ze na zalatwienie formalnosci zwiazanych z przelaniem na konto niejakiego pana Simona w jednym z paryskich bankow sumy miliona dolarow mial zaledwie niecala godzine, a to z kolei oznaczalo, ze wspomniany pan Simon musialby pojawic sie we wspomnianym, jeszcze nie wybranym, banku. W tej sprawie duza pomoc okazal mu Bernardine. Pomoc, dobre sobie! On to po prostu zalatwil.
– Przy rue de Grenelle jest pewien bank, z ktorego czesto korzystala Deuxieme. Potrfia dzialac naprawde szybko i moga przymknac oko na brak jednego czy dwoch podpisow, ale nie robia tego za darmo, a poza tym nie ufaja nikomu majacemu powiazania z naszym dobroczynnym, socjalistycznym rzadem.
– Chcesz przez to powiedziec, ze niezaleznie od teleksow i faksow, jesli nie maja pieniedzy, to ci ich po prostu nie dadza?
– Ani sou. Nawet gdyby zadzwonil sam prezydent, kazaliby mu zglosic sie po nie do Moskwy, gdzie zreszta, ich zdaniem, sam powinien sie znalezc.
– Nie moglem nigdzie zlapac Aleksa, wiec ominalem bank w Bostonie i skontaktowalem sie z naszym czlowiekiem na Kajmanach, gdzie Marie ulokowala wiekszosc pieniedzy. To Kanadyjczyk, a bank rowniez jest kanadyjski. Czeka na instrukcje.
– Zaraz do niego zadzwonie. Jestes w Pont Royal?
– Nie. Sam sie do ciebie zglosze.
– A gdzie jestes?
– Mozna chyba powiedziec, ze latam jak przestraszony i zagubiony motyl, przenoszac sie z jednego znajomego miejsca w drugie.
– Szukasz jej.
– Tak. Ale to chyba nie bylo pytanie, prawda?
– Wybacz mi, ale mam nadzieje, ze nie uda ci sie jej znalezc.
– Dziekuje. Zadzwonie do ciebie za dwadziescia minut.
Odwiedzil jeszcze jedno zapamietane miejsce: Trocadero i palac de Chaillot. Kiedys strzelano do niego na jednym z tarasow, uzbrojeni mezczyzni zbiegali po nie konczacych sie, kamiennych schodach, by zniknac w rozciagajacych sie dookola wypielegnowanych ogrodach. Co sie wtedy wlasciwie stalo? Dlaczego zapamietal akurat Trocadero? Bo byla tu Marie. Gdzie? W ktorym miejscu ogromnego kompleksu? Na tarasie! Stala na tarasie, przy posagu… Jakim posagu? Kartezjusza? Racine'a? Talleyranda? Najpierw pomyslal o Kartezjuszu. Musi znalezc te rzezbe.
Znalazl, ale Marie tam nie bylo. Spojrzal na zegarek: od rozmowy z Bernardine'em minelo prawie czterdziesci piec minut. Tak jak ludzie z jego wspomnien popedzil w dol po schodach. Do telefonu.
– Idz do Banque Normandie i zapytaj o monsieur Tabouriego. Dalem mu do zrozumienia, ze niejaki monsieur Simon chce zadzwonic do swojego bankiera na Kajmanach i polecic mu dokonanie przelewu siedmiu milionow frankow. Chetnie pozwoli ci skorzystac ze swojego telefonu, ale badz przy gotowany na to, ze kaze ci zaplacic za rozmowe.
– Dziekuje, Francois.
– Gdzie teraz jestes?
– Na Trocadero. To zupelne szalenstwo. Mialem przeczucie, ze ja tu znajde, ale nic z tego nie wyszlo. Nawet nie wiem dokladnie, co sie tu wlasciwie dzialo. Wydaje mi sie, ze ktos do mnie strzelal, ale nie jestem pewien.
– Idz do banku.
Zrobil to, a w trzydziesci piec minut po rozmowie z Kajmanami sniadoskory, wiecznie usmiechniety monsieur Tabouri poinformowal go, ze pieniadze sa do jego dyspozycji. Bourne zazadal wyplacenia siedmiuset piecdziesieciu tysiecy frankow w banknotach o mozliwie najwiekszych nominalach. Kiedy juz jego zyczeniu stalo sie zadosc, usmiechniety bankier wzial go delikatnie za ramie, odprowadzil na strone – co wygladalo dosc glupio, jako ze w obszernym gabinecie nie bylo nikogo oprocz nich – i powiedzial przyciszonym glosem:
– Jest mozliwosc korzystnego zainwestowania kapitalu w nieruchomosci w Bejrucie. Prosze mi wierzyc, jestem specjalista od spraw Bliskiego Wschodu i moge pana zapewnic, ze to zamieszanie nie potrwa tam dlugo.
Mon Dieu, przeciez w koncu wszyscy by wygineli! Bejrut znowu stanie sie Paryzem Bliskiego Wschodu. Teraz mozna tam kupic olbrzymie posiadlosci za ulamek ceny, hotele za smieszne kwoty!
– To brzmi interesujaco. Skontaktuje sie z panem w tej sprawie.
Opuscil Banque Normandie tak szybko, jakby w sejfach zalegly sie wirusy smiertelnie niebezpiecznej choroby. Wrociwszy do hotelu Pont Royal, sprobowal po raz kolejny polaczyc sie z Aleksem; w Wirginii dochodzila teraz pierwsza po poludniu, lecz mimo to ponownie uslyszal automatyczna sekretarke, zachecajaca go glosem Conklina do pozostawienia wiadomosci. Jason mial co najmniej kilka powodow, zeby tego nie robic.
A teraz znalazl sie ponownie w Argenteuil. Wyszedl powoli ze stacji metra i ruszyl niespiesznie w kierunku najbardziej zaniedbanej czesci dzielnicy, gdzie miescilo sie Le Coeur du Soldat. Instrukcje, jakie otrzymal, byly jasne: zadnego utykania ani obszarpanego stroju, nic, co mogloby zwrocic na niego czyjas uwage. Mial sie ubrac jak zwykly robotnik, stanac przy zamknietej bramie fabryki, oprzec sie o mur i zapalic papierosa. Powinno to nastapic miedzy dwunasta trzydziesci a pierwsza w nocy. Nie wczesniej i nie pozniej.
Kiedy zapytal poslancow Santosa, dlaczego spotkanie wyznaczono na tak pozna pore – uprzednio wynagrodziwszy kilkuset frankami ich fatyge – ten bardziej rozmowny powiedzial:
– Santos nigdy nie opuszcza Le Coeur du Soldat.
– Wczoraj to zrobil.
– Tylko na kilka minut.
– Rozumiem. – Bourne skinal glowa, ale w rzeczywistosci nic nie rozumial, mogl jedynie snuc domysly. Czy Santos byl wiezniem Carlosa, czlowiekiem skazanym na bezustanne przebywanie w obskurnej spelunce? Bylo to