– He…? Dzieki, Aleks. A co u ciebie? Dowiedziales sie czegos?
Conklin zamilkl na chwile. Kiedy sie ponownie odezwal, w jego glosie bylo wyraznie slychac strach.
– Powiedzmy to w ten sposob: nie bylem przygotowany na to, czego sie dowiedzialem. Zbyt dlugo stalem na bocznym torze. Boje sie, Jason… przepraszam, Davidzie.
– Nie ma za co. Nie pomyliles sie. Czy rozmawiales z…
– Zadnych nazwisk! – przerwal mu ostro emerytowany oficer wywiadu.
– Rozumiem.
– Watpie – odparl Aleks. – Mnie do tej pory to sie nie udalo. Bede w kontakcie.
Odlozyl sluchawke.
Bourne uczynil to samo, marszczac z zastanowieniem brwi. Aleks dal sie poniesc melodramatycznym uczuciom, co bylo do niego zupelnie niepodobne. Do tej pory zawsze charakteryzowalo go opanowanie i zimna kalkulacja. To, czego sie dowiedzial, musialo nim poteznie wstrzasnac… Do tego stopnia, ze chyba przestal ufac wypracowanym przez siebie schematom dzialania i ludziom, z ktorymi wspoldzialal. Gdyby tak nie bylo, wyrazalby sie jasno i precyzyjnie, a tymczasem, z jakichs tajemniczych powodow, nie chcial mowic ani o 'Meduzie', ani o tym, co odkryl pod nagromadzona przez dwadziescia lat warstwa oszustw.
Nie ma czasu na jalowe rozwazania, zdecydowal Bourne, rozgladajac sie po wnetrzu duzego domu towarowego. Na Aleksie mozna polegac, oczywiscie, dopoki ma sie go po swojej stronie. Jason z trudem stlumil ponury smiech, przypomniawszy sobie wydarzenia, jakie mialy miejsce w Paryzu przed trzynastu laty. Wtedy poznal rowniez innego Aleksa. Gdyby nie schronil sie w pore za nagrobkami na cmentarzu w Rambouillet, zginalby z reki swego najlepszego przyjaciela. Ale to bylo wtedy, nie teraz. Conklin powiedzial, ze bedzie w kontakcie, i na pewno dotrzyma slowa. Do tego czasu kameleon musi przygotowac sobie kilka przebran, od bielizny poczynajac, na wierzchnim ubraniu konczac. Nie moze byc mowy o zadnych znakach z pralni ani mikroskopijnych pozostalosciach detergentu, uzywanego wylacznie na jednym, okreslonym obszarze kraju. Zbyt wiele juz do tej pory poswiecil, zeby ryzykowac zdemaskowanie z powodu takiej drobnostki. Jezeli bedzie musial zabijac, zeby ocalic rodzine Davida… Boze! Przeciez to moja rodzina! Nie wolno mu ponosic konsekwencji tych zabojstw. Tam, dokad zmierzal, nie obowiazuja zadne reguly gry; w krzyzowym ogniu moze zginac ktos zupelnie niewinny. Niech i tak bedzie. David Webb zaprotestowalby gwaltownie, lecz Jasonowi Bourne'owi bylo to calkowicie obojetne. Byl juz tam kiedys i znal statystyki. Webb nie wiedzial o niczym.
Powstrzymam go, Marie! Obiecuje ci, ze uwolnie nas od niego! Zabije Szakala! Juz nigdy nie zdola cie skrzywdzic. Bedziesz wolna!
Boze, kim ja wlasciwie jestem? Mo, pomoz mi!… Nie, nie rob tego! Jestem tym, kim musze byc. Jestem spokojny i z kazda chwila staje sie spokojniejszy. Wkrotce zamienie sie w niewzruszona bryle lodu, tak przezroczysta, ze nikt nie bedzie mogl mnie dostrzec. Nie rozumiesz, Mo? I ty, Marie? Ja musze nim byc! David musi odejsc. Bedzie mi tylko przeszkadzal.
Wybacz mi, Marie, i ty mi wybacz, doktorze, ale to prawda, ktorej trzeba juz teraz stawic czolo. Nie jestem glupcem i nie probuje sie oszukiwac. Obydwoje chcecie, zebym wyrzucil Jasona Bourne'a z mojej duszy, ale ja musze uczynic cos wrecz przeciwnego. To David musi odejsc, przynajmniej na jakis czas.
Nie mam czasu na takie rozwazania! Czeka mnie masa pracy.
Gdzie, do cholery, jest dzial meski? Kiedy skompletuje sprawunki, placac za wszystkie gotowka w roznych kasach, wejdzie do przymierzalni i zalozy nowe ubranie. Nastepnie schowa stare do torby i poszuka na jakiejs bocznej ulicy wlotu do kanalu sciekowego.
Kameleon tez wrocil.
Byla 19.35, kiedy Bourne odlozyl wreszcie brzytwe. Usunal ze wszystkich nowych ubran fabryczne metki i powiesil spodnie oraz marynarki w szafie, natomiast koszule umiescil na jakis czas w wypelnionej para lazience, zeby usunac z nich zapach swiezosci. Wstal i ruszyl w kierunku stolu, na ktorym znajdowala sie butelka whisky, woda sodowa i naczynie z lodem, ale mijajac stojacy na biurku telefon, zatrzymal sie jak wryty, opanowany potwornym pragnieniem, zeby podniesc sluchawke i zadzwonic do Marie, na wyspe. Wiedzial jednak, ze nie wolno mu tego zrobic, nie z tego pokoju. Najwazniejsze, ze ona i dzieci dotarli tam bez zadnych przeszkod. Wiedziala tym, bo z innego automatu u Garfinkela polaczyl sie z Johnem St. Jacaues.
– Davey, oni ledwie zyja! Musieli siedziec prawie cztery godziny na glownej wyspie, dopoki nie poprawila sie pogoda. Jesli chcesz, moge obudzic Marie, ale kiedy tylko nakarmila Alison, zasnela jak zabita.
– Nie trzeba, zadzwonie pozniej. Powiedz jej, ze nic mi nie jest i dobrze sie nimi opiekuj, Johnny.
– Spokojna twoja glowa. A teraz szczerze: naprawde wszystko w porzadku?
– Przeciez ci mowie.
– Jasne, ty mi to mowisz i ona mi to mowi, ale Marie jest nie tylko moja jedyna siostra, lecz takze najbardziej kochana, wiec dobrze wiem, kiedy jest czyms zdenerwowana.
– Wlasnie dlatego masz sie nia zajac.
– Wydaje mi sie, ze chyba z nia tez powaznie porozmawiam.
– Tylko spokojnie, Johnny.
Na kilka chwil stalem sie znowu Davidem Webbem, pomyslal Jason, przyrzadzajac sobie drinka. Nie byl z tego wcale zadowolony. Jednak nie pozniej niz godzine potem Jason Bourne byl juz na swoim miejscu. Poinformowal recepcjoniste o zgloszonej niedawno rezerwacji, a ten wezwal kierownika nocnej zmiany.
– Oczywiscie, panie Simon! – wykrzyknal z entuzjazmem wyfraczony osobnik. – Wiemy, ze przyjechal pan tutaj po to, by przedstawic argumenty przeciwko tym okropnym podatkom obowiazujacym w turystyce i rozrywce. Polamania nog, jak to sie mowi! Ci politycy zrujnuja nas wszystkich… Nie mielismy juz dwuosobowych pokojow, wiec pozwolilismy sobie umiescic pana w apartamencie, bez zadnej dodatkowej oplaty, ma sie rozumiec.
Dzialo sie to dwie godziny temu; przez ten czas zdazyl usunac metki, postarzyc koszule i nieco zetrzec gumowe podeszwy butow na ostrej krawedzi okna. Teraz usiadl ze szklanka w dloni w fotelu i utkwil wzrok w pustej scianie; nie pozostalo mu nic innego jak czekac i myslec.
Po kilku minutach jego bezczynnosc przerwalo delikatne pukanie. Jason zerwal sie z miejsca, podszedl do drzwi, otworzyl je i wpuscil do pokoju kierowce, ktory czekal na niego przed lotniskiem. Funkcjonariusz CIA wreczyl mu trzymana w dloni teczke.
– Wszystko jest w srodku, lacznie z pistoletem i pudelkiem nabojow.
– Dziekuje.
– Nie chce pan sprawdzic?
– Bede to robil cala noc.
Agent zerknal na zegarek.
– Dochodzi osma. Nadzor skontaktuje sie z panem okolo jedenastej. Ma pan troche czasu, zeby przynajmniej zaczac.
– Nadzor…?
– Chyba wlasnie tym jest, prawda?
– Tak, oczywiscie – odparl szybko Jason. – Zapomnialem. Jeszcze raz dziekuje.
Mezczyzna wyszedl, a Bourne podszedl szybko do biurka, polozyl na nim teczke i otworzyl ja. Najpierw wyjal pistolet i pudelko amunicji, nastepnie zas cos, co wygladalo na kilkaset stron komputerowych wydrukow po- wsadzanych w plastikowe okladki. Gdzies w tym gaszczu informacji znajdowalo sie nazwisko kobiety lub mezczyzny, ktorzy mieli powiazania z Carlosem, wydruki zawieraly bowiem wszelkie dostepne informacje o kazdym z mieszkajacych obecnie w hotelu gosci, a takze o tych, ktorzy opuscili go w ciagu ostatnich dwudziestu czterech godzin. Szczegoly pochodzily z archiwow CIA, G- 2 i wywiadu Marynarki Wojennej USA. Niewykluczone, ze nie maja zadnego znaczenia, ale stanowily punkt, od ktorego mozna bylo zaczac poszukiwania. Polowanie rozpoczelo sie na dobre.
Piecset mil na polnoc, w apartamencie na trzecim pietrze wznoszacego sie w Bostonie hotelu Ritz- Carlton, rowniez rozleglo sie ciche pukanie do drzwi. Z sypialni wyszedl szybkim krokiem nadzwyczaj wysoki mezczyzna ubrany w szyty na miare, prazkowany garnitur, w ktorym wygladal na jeszcze wiecej niz swoje metr dziewiecdziesiat trzy. Otoczona wianuszkiem starannie przystrzyzonych siwych wlosow lysina przypominala nakrycie glowy jakiegos akredytowanego przy krolewskim dworze koscielnego dostojnika, do ktorego zwracaja sie po swiatla rade wszyscy ksiazeta i panowie. Wrazenie to potegowalo z pewnoscia orle spojrzenie bystrych oczu i donosny, grzmiacy glos. Nawet szybki krok, zdradzajacy niepokoj, nie mogl tego zmienic. Byl to mezczyzna swiadomy swojego znaczenia i wplywow Stanowil niemal dokladne przeciwienstwo zaawansowanego wiekiem czlowieka, ktory wszedl do apartamentu; nowo przybyly byl niskiego wzrostu, mizerny i sprawial wrazenie kogos,