Trwalo to az do chwili, kiedy pojawil sie pewien tajemniczy czlowiek i zaproponowal zawarcie dziwnej, niepisanej umowy. Zaraz potem, wraz z kwotami pieniedzy wystarczajacymi na przyzwoite jedzenie, dobre wino i schludne ubranie, powrocil szacunek do samego siebie. Jego kobieta ponownie zaczela ladnie wygladac, a pomoc lekarzy, na ktora wreszcie znowu bylo go stac, sprawila, ze poczula sie nieco lepiej. Koszula i garnitur, jakie mial dzisiaj na sobie, zostaly wyciagniete z dna szafy. Pod tym wzgledem on i jego zona przypominali aktorow z prowincjonalnej trupy teatralnej: mieli kostiumy na kazda okazje. Na tym polegala ich praca… Dzisiaj rowniez czekala na niego praca. Mial do niej przystapic wraz z pierwszym uderzeniem dzwonow na Aniol Panski.
Stary czlowiek poklonil sie niezgrabnie przed tabernakulum, ukleknal w szostej lawce od oltarza i utkwil spojrzenie w tarczy zegarka. W dwie i pol minuty pozniej uniosl glowe i rozejrzal sie dyskretnie dookola. Jego slaby wzrok zdolal juz sie dostosowac do przycmionego swiatla; widzial moze nie najlepiej, ale wystarczajaco wyraznie. We wnetrzu katedry znajdowalo sie co najwyzej dwudziestu wiernych. Czesc z nich byla pograzona w modlitwie, inni wpatrywali sie pelni zadumy w stojacy na oltarzu ogromny zloty krucyfiks. Zaraz potem dostrzegl tego, kogo szukal, i w tym momencie wiedzial juz, ze wszystko odbywa sie zgodnie z planem: ubrany w czarna sutanne ksiadz przeszedl wzdluz lewej nawy i zniknal za ciemnoczerwona zaslona apsydy.
Starzec ponownie spojrzal na zegarek, teraz najwazniejsze bowiem bylo dokladne przestrzeganie ustalonego harmonogramu; tego zyczyl sobie monseigneur. Tego zyczyl sobie Szakal. Kiedy minely kolejne dwie minuty, wiekowy poslaniec podniosl sie z wysilkiem z klecznika, poklonil sie najglebiej, jak mogl, przed krucyfiksem i powloczac nogami, skierowal sie do drugiego, liczac od oltarza, konfesjonalu po lewej stronie. Odsunawszy zaslone, wszedl do srodka.
– Angelus Domini – wyszeptal slowa, ktore w ciagu ostatnich pietnastu lat powtarzal kilkaset razy. Ukleknal.
– Angelus Domini, dziecie Boze – odparla ukryta za czarna krata po stac. Slowom towarzyszylo ciche, chrapliwe kaszlniecie. – Czy twoje dni uplywaja w dostatku?
– Uczynil je dostatnimi nieznany przyjaciel… moj przyjacielu.
– Co powiedzial lekarz o twojej kobiecie?
– To, co zatail przed nia, Bogu niech beda dzieki. Wyglada na to, ze pomimo wszystko przezyje ja. Wyniszczajaca choroba szybko sie rozprzestrzenia.
– Wspolczuje ci. Ile jeszcze ma zycia przed soba?
– Moze miesiac, na pewno nie wiecej niz dwa. Wkrotce nie bedzie mogla wstac z lozka… Niedlugo nasza umowa przestanie obowiazywac.
– Dlaczego?
– Nie bedziesz mial juz wobec mnie zadnych zobowiazan i ja to doskonale rozumiem. Byles dla nas bardzo dobry. Udalo mi sie troche zaoszczedzic, a moje potrzeby nie sa wielkie. Szczerze mowiac, kiedy pomysle o tym co mnie czeka, czuje ogromne zmeczenie…
– Ty niewdzieczniku! – wyszeptal mezczyzna ukryty za krata konfesjonalu. – Po wszystkim, co dla ciebie uczynilem i co ci obiecalem!
– Slucham?
– Czy zginalbys dla mnie?
– Oczywiscie. Przeciez zawarlismy taka umowe.
– W takim razie rozkazuje ci, zebys dla mnie zyl!
– Oczywiscie zrobie to, jesli tego sobie zyczysz. Chcialem ci tylko po wiedziec, ze juz niedlugo przestane byc dla ciebie ciezarem. Latwo znajdziesz kogos na moje miejsce.
– Nigdy nie staraj sie przewidziec mego postepowania! – Wybuch gniewu zamarl w glebokim, chrapliwym kaszlu, potwierdzajacym plotke, ktora od jakiegos czasu krazyla po bocznych uliczkach Paryza. Szakal rowniez byl chory, moze nawet smiertelnie chory.
– Po co mialbym to robic? Jestes naszym dobroczynca.
– Wlasnie przed chwila probowales… Mimo to mam dla ciebie zadanie, ktore uczyni odejscie twojej zony latwiejszym dla was obojga. Pojedziecie we dwoje na wakacje w przepieknej czesci swiata. Dokumenty i pieniadze odbierzesz w tym samym miejscu co zwykle.
– Dokad mamy sie udac, jesli wolno zapytac?
– Na karaibska wyspe Montserrat. Szczegolowe instrukcje otrzymacie na lotnisku Blackburna. Macie je dokladnie wypelnic.
– Oczywiscie… Wybacz mi moja smialosc, ale czy moge wiedziec, na czym bedzie polegalo nasze zadanie?
– Macie odszukac pewna kobiete przebywajaca w towarzystwie dwojga dzieci i zaprzyjaznic sie z nia.
– A co potem?
– Potem ich zabijecie.
Brendan Prefontaine, byly sedzia sadu okregowego w Massachusetts, wyszedl z mieszczacego sie przy School Street banku z pietnastoma tysiacami dolarow w kieszeni. Bylo to niezwykle przezycie dla kogos, kto od trzydziestu lat wlasciwie nieprzerwanie cierpial na niedostatek pieniedzy. Od chwili zwolnienia z wiezienia rzadko zdarzalo mu sie miec przy sobie wiecej niz piecdziesiat dolarow. Ten dzien byl jedyny w swoim rodzaju.
Oprocz tego, ze jedyny w swoim rodzaju, byl takze bardzo nerwowy, Prefontaine ani przez chwile bowiem nie przypuszczal, ze Randolph Gates zaplaci mu zadana sume. Czyniac to, Gates popelnil ogromny blad; dostarczajac niemal bez oporow tak duza sume pieniedzy, wziety prawnik zmienil ciezar gatunkowy swych poczynan; z zachlannej, choc w gruncie rzeczy nie bardzo szkodliwej chciwosci na cos znacznie bardziej groznego. Prefontaine nie mial najmniejszego pojecia, kim byla kobieta z dziecmi i co ja wiazalo z lordem Randolphem z Gates, ale jedno nie ulegalo watpliwosci: Dandy Randy nie zyczyl jej dobrze.
Odziany w nieskazitelnie biala toge, zasiadajacy na prawniczym areopagu uczony nie zaplacilby tyle forsy takiej okrytej nieslawa, przesiaknietej alkoholem mecie jak Brendan Patrick Pierre Prefontaine, gdyby jego dusza dorownywala niewinnoscia duszy archaniola. Wiele wskazywalo na to, ze raczej byla czarna niczym dusze podwladnych Lucyfera. W zwiazku z tym zdobycie odrobiny wiedzy mogloby sie okazac dla mety niezwykle korzystne, gdyz zgodnie z wyswiechtanym przyslowiem nawet odrobina wiedzy moze stanowic niebezpieczna bron, grozniejsza w oczach tego, kogo dotyczy, niz tego, kto ja posiada. Dzisiejsze pietnascie tysiecy juz jutro moze sie zamienic w piecdziesiat, jednak pod warunkiem, ze meta poleci na wyspe Montserrat i zacznie zadawac pytania.
Poza tym, pomyslal byly sedzia (irlandzka polowa jego umyslu zachichotala przewrotnie, podczas gdy francuska probowala slabo sie zbuntowac), juz od wielu, bardzo wielu lat nie mial wakacji. Dobry Boze, wystarczajaco wiele uwagi musial poswiecic temu, zeby nie dopuscic do oddzielenia duszy od ciala; czy w takich warunkach mogl myslec o czyms takim jak wypoczynek?
Tak wiec Brendan Patrick Pierre Prefontaine zatrzymal taksowke, czego nie czynil na trzezwo juz od co najmniej dziesieciu lat, i kazal sie zawiezc do sklepu z meskimi ubraniami w Faneuil Hall.
– Masz forse, staruszku? – zapytal kwasno kierowca.
– Wiecej niz trzeba, zeby cie poslac do fryzjera i usunac tradzik z twojej twarzy, mlody czlowieku. Ruszaj z kopyta, Ben Hurze. Spieszy mi sie.
Ubrania pochodzily z wieszakow w najdalszym kacie sklepu, co jednak wcale nie oznaczalo, ze byly tanie. Kiedy tylko pokazal zwitek studolarowych banknotow, sprzedawczyni o jaskrawo pomalowanych ustach zamienila sie w uosobienie uprzejmosci. Wkrotce w walizce z brazowej skory znalazl sie zapas garderoby wystarczajacy na dosc dlugi nawet urlop, a Prefontaine zajal sie wyborem nowego garnituru, koszuli i butow. Po godzinie przypominal znowu czlowieka, ktorego znal wiele lat temu: szanownego Brendana P. Prefontaine'a (z oczywistych powodow zawsze opuszczal drugie P przed nazwiskiem).
Inna taksowka zawiozla go do jego pokoju w domu przy Jamaica Plains, skad zabral kilka drobiazgow, miedzy innymi paszport, trzymany zawsze w pogotowiu na wypadek koniecznosci szybkiego wyjazdu, a nastepnie na lotnisko Logan. Tym razem kierowca nie wyrazal watpliwosci, czy aby jego pasazer bedzie w stanie zaplacic za kurs. Stroj wprawdzie nie czyni czlowieka, pomyslal Brendan, ale z pewnoscia pomaga przekonywac watpiacych. W informacji dowiedzial sie, ze z Bostonu moze sie dostac na Montserrat, korzystajac z uslug jednej z trzech linii lotniczych. Zapytal, ktora z nich ma niedaleko swoje stanowisko, po czym zakupil bilet na najblizszy lot. Brendan Patrick Pierre Prefontaine latal wylacznie pierwsza klasa, rzecz jasna.
Steward w mundurze Air France powoli i ostroznie wtoczyl inwalidzki fotel na poklad Boeinga 747 szykujacego sie do startu z lotniska Orly w Paryzu. W fotelu siedziala stara, szczupla kobieta o twarzy pokrytej nieco zbyt