– Bez przeswietlenia i nie wiedzac, jak pan sie porusza, moge postawic
jedynie bardzo ogolna diagnoze.
– Slucham.
– Oprocz rany to przede wszystkim wstrzas pourazowy.
– To niewazne.
– Pan tak twierdzi? – zapytal lekarz, usmiechajac sie lagodnie.
– Tak, i wcale nie zartuje. Pytalem o cialo, nie glowe. Nia sam sie zajme.
– Czy to tubylec? – Doktor spojrzal pytajaco na wlasciciela Pensjonatu Spokoju. – Jakis bialy, starszy Izmael? Bo na pewno nie jest lekarzem.
– Odpowiedz mu, prosze.
– W porzadku. Kula przeszla przez lewa strone karku, mijajac o milimetry kilka miejsc, ktorych uszkodzenie skonczyloby sie na pewno utrata mowy, a byc moze nawet smiercia. Oczyscilem rane i zalozylem szwy. Przez jakis czas bedzie pan mial trudnosci z poruszaniem glowa, ale to naprawde najmniejszy problem.
– Innymi slowy, mam sztywny kark, ale jesli dam rade stanac na nogi, to bede chodzil?
– W najwiekszym skrocie mozna to chyba tak ujac.
– Flara jednak sie przydala… – mruknal Jason, kladac ostroznie glowe na poduszce. – Przynajmniej oslepila go na chwile.
– Slucham? – St. Jacques nachylil sie nad lozkiem.
– Niewazne… W takim razie sprawdzmy, jak chodze. – Bourne siadl powoli na lozku i opuscil nogi na podloge. Pokrecil lekko glowa, kiedy John wyciagnal reke, zeby mu pomoc. – Dzieki, ale musze sam sobie dac rade. – Wstal ostroznie, czujac teraz znacznie wyrazniej ucisk spowijajacego mu szyje bandaza. Zrobil krok naprzod na obolalych, posiniaczonych nogach; na szczescie byly to tylko siniaki. Goraca kapiel zmniejszy bol, a silna dawka aspiryny i jakas masc przywroca mu sprawnosc. Gdyby tylko nie ten cholerny bandaz na szyi; nie dosc, ze go dusil, to jeszcze zmuszal do odwracania calego tulowia, kiedy chcial spojrzec w bok… Mimo to musial przyznac, ze jak na kogos w tym wieku radzi sobie calkiem niezle. Niech to szlag trafi! – Doktorze, moglby pan troche poluzowac te obroze? Wydaje mi sie, ze zaraz mnie udusi.
– Odrobine, ale nie wiecej. Chyba nie chce pan, zeby szwy puscily?
– A moze plaster?
– Za duza rana. Niech pan nawet o tym nie mysli.
– Obiecuje panu, ze bede.
– Jest pan bardzo zabawny.
– Wcale tak mi sie nie wydaje.
– To panski kark, nie moj.
– Swiete slowa. Johnny, moglbys zdobyc troche plastra? St. Jacques spojrzal pytajaco na lekarza.
– Chyba nie uda nam sie go powstrzymac.
– W takim razie wysle kogos do sklepu.
– Prosze mi wybaczyc, doktorze – powiedzial Jason, kiedy jego szwagier poszedl do telefonu – ale musze zadac Johnny'emu kilka pytan, a nie wydaje mi sie, zeby chcial pan je slyszec.
– Juz i tak uslyszalem wiecej, niz powinienem. Zaczekam w sasiednim pokoju.
Lekarz wyszedl, zamykajac za soba starannie drzwi.
W czasie, kiedy John rozmawial przez telefon, Jason chodzil po pokoju, wykonujac rozne ruchy ramionami, by sprawdzic, jak funkcjonuja, a nastepnie zrobil kilka przysiadow, stopniowo zwiekszajac tempo. Musial byc sprawny, po prostu musial!
– Plaster bedzie za kilka minut – oznajmil St. Jacques, odkladajac sluchawke. – Kazalem Pritchardowi otworzyc sklep. Przyniesie kilka rozmiarow.
– Dzieki. – Bourne przerwal cwiczenia. – Johnny, kim byl ten czlowiek, ktorego zastrzelilem? Wypadl zza kotary, ale nie zdazylem zobaczyc jego twarzy.
– Nigdy wczesniej go nie widzialem, choc wydawalo mi sie, ze znam kazdego bialego czlowieka na tych wyspach, ktorego stac na taki drogi garnitur. Byl chyba jednym z turystow i pracowal dla Szakala. Rzecz jasna nie mial zadnych dokumentow. Henry odeslal cialo na Montserrat.
– Ilu ludzi wie, co sie dzieje?
– Oprocz personelu w pensjonacie jest teraz czternastu gosci, ale zaden nie ma nawet najmniejszego pojecia o niczym. Zawiadomilem ich, ze kaplica jest nieczynna w zwiazku z uszkodzeniami powstalymi w czasie sztormu. Ci, ktorzy cos wiedza, jak na przyklad nasz lekarz czy ci dwaj faceci z Toronto, znaja tylko kilka oderwanych szczegolow, a poza tym to przyjaciele. Ufam im. Cala reszta zlopie wiadrami rum.
– A strzaly w kaplicy?
– Sciagnelismy najglosniej grajacy zespol na okolicznych wyspach… Poza tym przeciez to bylo trzysta metrow w glebi lasu. Posluchaj, Davidzie: nie ma tu nikogo oprocz calkowicie lojalnych przyjaciol i paru luzaczkow, ktorzy nie mieliby nic nawet przeciwko wakacjom w Teheranie. Poza tym powtarzam ci, ze bar przezywa prawdziwe oblezenie.
– Zupelnie jak na balu maskowym w teatrze cieni… – mruknal Bourne, ostroznie unoszac glowe i spogladajac w sufit. – Widac tylko jakies miotajace sie gwaltownie postaci, ale nie wiadomo, kto jest kim ani o co wlasciwie chodzi.
– Nie bardzo pana rozumiem, profesorze. Co chcesz przez to powiedziec?
– Nikt nie rodzi sie terrorysta, Johnny. Ich sie robi za pomoca metod, jakich nie znajdziesz w zadnym podreczniku metodyki nauczania. Niezaleznie od przyczyn, ktore sklonily ich do wkroczenia na te sciezke – a moga to byc zarowno uzasadniona chec zemsty, jak i chorobliwa megalomania – maskarada trwa bez chwili przerwy.
– I co z tego? – zapytal St. Jacques, marszczac z zastanowieniem brwi.
– To, ze aktorami kieruje sie mowiac, jakie ruchy maja wykonywac, ale nie wyjasniajac dlaczego.
– Tak wlasnie robimy tutaj i to samo robi Henry na wodzie dookola wyspy.
– Na pewno?
– Tak, do diabla!
– Ja myslalem o sobie to samo, ale okazalo sie, ze nie mialem racji. Przecenilem duzego, sprytnego dzieciaka, ktoremu powierzylem pozornie proste zadanie, a nie docenilem skromnego, przerazonego ksiedza, ktory dostal trzydziesci srebrnikow.
– O czym ty mowisz, do cholery?
– O Izmaelu i bracie Samuelu. Samuel musial przygladac sie torturowaniu chlopaka oczami Torquemady.
– Torkuco?
– Problem polega glownie na tym, ze nie znamy graczy. Na przyklad Straznicy, ktorych sprowadziles do kaplicy…
– Nie jestem idiota, Davidzie – zaprotestowal St. Jacques, wpadajac mu w slowo. – Kiedy kazales nam ja otoczyc, pozwolilem sobie na odrobine swobody i zabralem tylko dwoch ludzi. To byli komandosi, najlepsi, jakich mam, i podobnie jak Henry ufam im bez zastrzezen.
– Henry? Chyba jest w porzadku, prawda?
– Czasem potrafi dokuczyc jak wrzod na dupie, ale na wyspach nie ma nikogo lepszego.
– A gubernator?
– Glupi osiol.
– Henry wie o tym?
– Jasne. Nie zrobili go generalem tylko za jego malo reprezentacyjny wyglad; to nie tylko dobry zolnierz, ale i znakomity administrator. Zalatwia tu mase rzeczy.
– Jestes zupelnie pewien, ze nie kontaktowal sie z gubernatorem?
– Powiedzial, ze da mi znac, kiedy bedzie musial to zrobic, a ja mu wierze.
– Mam nadzieje, ze sie nie mylisz, bo Jego Ekscelencja Gubernator pracuje dla Szakala.
– Co takiego? Nie wierze!
– Lepiej uwierz, bo to prawda.
– Niewiarygodne!
– Wcale nie. Wlasnie tak dziala Szakal. Wyszukuje wszelkie mozliwe slabosci i wykorzystuje je bezlitosnie. Niewielu jest ludzi, ktorych nie mozna w ten sposob kupic.