jakie

zawsze w takich sytuacjach zadaja starzy ludzie: Dokad mnie prowadzi? Po co tam idziemy? Pan ruszy za mna, mam nadzieje, ze odpowiednio przygotowany. Jesli pan tak postapi, dostanie pan Szakala w swoje rece.

Trzymajac prosto glowe na sztywnym karku, Bourne podszedl do biurka Johnny'ego i usiadl na krawedzi.

– Panski przyjaciel, sedzia Brendan cos tam, chyba ma racje…

– Prefontaine. Choc ja naprawde wcale nie nazywam sie Fontaine, doszlismy do wniosku, ze to jednak ta sama rodzina.

Kiedy w osiemnastym wieku jej czlonkowie wyjechali z Lafayette'em z Alzacji i Lotaryngii do Ameryki, dodali owo Pre dla odroznienia od tych Fontaine'ow, ktorzy rozproszyli sie w tym samym czasie po calej Francji.

– On to panu powiedzial?

– Jest nadzwyczaj madrym czlowiekiem, przeciez kiedys byl nawet sedzia.

– Lafayette pochodzil z Alzacji i Lotaryngii?

– Nie wiem, monsieur. Nigdy tam nie bylem.

– Tak, on rzeczywiscie jest madrym czlowiekiem… Wracajac do rzeczy: chyba ma racje. Panski plan jest interesujacy, choc wiaze sie z nim pewne ryzyko. Bede z panem szczery, Fontaine: nie obchodzi mnie ani troche, co sie stanie z panem i z ta falszywa pielegniarka. Zalezy mi tylko na Szakalu, a jezeli cene bedzie stanowilo panskie zycie i zycie jakiejs obcej kobiety, to nie zawaham sie ani chwili. Chce, zeby pan o tym wiedzial.

Stary Francuz skierowal na Jasona rozbawione spojrzenie swoich zalzawionych oczu i rozesmial sie cicho.

– Jest pan pelen przeciwienstw – powiedzial. – Jason Bourne nigdy nie powiedzialby czegos takiego. Zachowalby milczenie, zgadzajac sie bez zadnego komentarza na moja propozycje, choc w duchu powzialby dokladnie takie samo postanowienie. Ale z mezem pani Webb sprawa wyglada zupelnie inaczej: on sie nie zgadza i zada, aby go wysluchano. – Nagle glos Fotitaine'a stal sie ostry niczym brzytwa. – Niech pan sie go pozbedzie, monsieur Bourne. Nie on ma mi zapewnic bezpieczenstwo i nie on zabije Szakala. Niech pan sie go natychmiast pozbedzie!

– Juz go nie ma, daje panu slowo. – Kameleon zerwal sie na nogi i skrzywil, czujac kolejne szarpniecie bolu. – Pora ruszac.

Zespol muzyczny w dalszym ciagu produkowal z zapalem ogluszajaca kakofonie dzwiekow; teraz jednak jej zasieg byl ograniczony do przeszklonej jadalni i sasiadujacego z nia glownego holu. St. Jacques wydal polecenie, by wylaczono glosniki rozmieszczone na zewnatrz, sam zas przeszedl do glownego budynku pod eskorta dwoch uzbrojonych w karabiny uzi komandosow, w towarzystwie kanadyjskiego lekarza i gadajacego niemal bez chwili przerwy Pritcharda. Tryskajacy entuzjazmem urzednik otrzymal polecenie powrotu na swoje stanowisko w recepcji i nieinformowania nikogo o wydarzeniach, ktorych byl swiadkiem w ciagu minionej godziny.

– Bede milczal jak grob, sir. Gdyby ktos mnie pytal, powiem, ze rozmawialem przez telefon z Montserrat.

– O czym?

– No, myslalem…

– Wiec lepiej nie mysl. Sprawdzales wille przy zachodniej sciezce, to wszystko.

Bp Tak jest, prosze pana. – Pritchard, z ktorego nagle jakby uszlo powietrze, skierowal sie do drzwi i wyszedl.

– Watpie, czy to, co powie, bedzie mialo jakiekolwiek znaczenie – zauwazyl bezimienny kanadyjski lekarz. – Teraz mamy tu prawdziwe male zoo. Wydarzenia wczorajszego wieczoru w polaczeniu z dzisiejszym sloncem i ogromnymi ilosciami alkoholu sprawia, ze rano wszyscy beda mieli kolosalne poczucie winy. Aha, moja zona nie przypuszcza, zeby twoj meteorolog mial zbyt wiele do powiedzenia.

– Jak to?

– Niezle sobie golnal, a poza tym nawet gdyby byl w stanie cokolwiek wybelkotac, to nie znalazlby chocby pieciu w miare trzezwych sluchaczy.

– Lepiej tam zejde. Rownie dobrze mozemy z tego zrobic jakas zabawe. Dzieki temu oszczedze Scotty'emu wydania dziesieciu tysiecy dolarow, a im wiecej bedzie zamieszania, tym lepiej. Porozmawiam z zespolem i obsluga baru i zaraz wracam.

– Mozesz nas juz nie zastac – zdazyl mu jeszcze rzucic Bourne. Otworzyly sie drzwi lazienki i do gabinetu weszla wysoka ciemnoskora dziewczyna w stroju pielegniarki. Fontaine natychmiast podszedl do niej i przyjrzal sie jej uwaznie.

– Znakomicie wygladasz, moje dziecko – powiedzial stary Francuz. – Pamietaj, ze podczas przechadzki bede cie trzymal pod reke, ale kiedy podniose glos i kaze ci odejsc, natychmiast to zrobisz, dobrze?

– Tak, prosze pana. Mam sobie pojsc, tak jakbym zezloscila sie na pana.

– Otoz to. Nie masz sie czego obawiac, to tylko taka zabawa. Chcemy porozmawiac z kims, kto jest bardzo niesmialy.

– Jak tam panski kark? – zapytal lekarz Jasona, nie mogac dostrzec bandaza pod podniesionym kolnierzykiem koszuli.

– W porzadku – odparl Bourne.

– Chcialbym go obejrzec – powiedzial Kanadyjczyk, robiac krok w jego strone.

– Dziekuje, doktorze, ale nie teraz. Proponuje, zeby zszedl pan na dol i dolaczyl do swojej zony.

– Spodziewalem sie, ze to uslysze, ale czy pozwoli pan cos sobie szybko powiedziec?

– Bardzo szybko.

– Jestem lekarzem. Wielokrotnie musialem robic rzeczy, ktore mi sie nie podobaly, a ta wlasnie do takich nalezy. Jednak kiedy mysle o tamtym chlopaku i o tym, co mu zrobili…

– Doktorze… – ponaglil go Jason.

– Tak, tak, rozumiem. W kazdym razie, gdyby mnie pan potrzebowal, jestem tutaj. Chcialem, zeby pan o tym wiedzial. Wstydze sie tego, co wczesniej powiedzialem. Widzialem to, co widzialem, mam imie i nazwisko, i w razie potrzeby jestem gotow zeznawac przed sadem. Innymi slowy, cofam moje zastrzezenia.

– Nie bedzie zadnych sadow ani zeznan, doktorze.

– Naprawde? Ale przeciez tu popelniono powazne przestepstwa!

– Wiem o tym – odparl krotko Bourne. – Jestem panu bardzo wdzieczny za pomoc, ale nic wiecej nie powinno pana interesowac.

– Rozumiem… – mruknal lekarz, przypatrujac sie dziwnie Jasonowi. – W takim razie juz sobie pojde. – Przy drzwiach zatrzymal sie jeszcze i od wrocil. – Byloby dobrze, gdyby pozniej pozwolil mi pan rzucic okiem na kark. Jesli bedzie go pan jeszcze mial, rzecz jasna.

Kiedy doktor wyszedl, Bourne natychmiast zwrocil sie do Fontaine'a.

– Jestescie gotowi?

– Jak najbardziej – odparl Francuz, usmiechajac sie do wysokiej, ciemnoskorej kobiety. – Moja droga, co masz zamiar zrobic z pieniedzmi, ktore dzisiaj zarobisz?

Dziewczyna zachichotala wstydliwie, pokazujac snieznobiale, idealnie rowne zeby.

– Mam chlopaka, prosze pana. Kupie mu jakis ladny prezent.

– To bardzo mile. A jak on ma na imie?

– Izmael, sir.

– Chodzmy juz – powiedzial Jason Bourne.

Plan nie byl trudny do wprowadzenia w zycie i podobnie jak wszystkie dobre plany, choc dosc zlozony, nie nastreczal zadnych trudnosci w czasie realizacji. Trasa spaceru Fontaine'a po terenie pensjonatu zostala dokladnie przygotowana. Najpierw, oczywiscie w towarzystwie mlodej kobiety, mial wrocic do willi, najprawdopodobniej po to, by przed zalecana przez lekarzy wieczorna przechadzka zajrzec na chwile do zony. Potem stary czlowiek i pielegniarka mieli wedrowac w te i z powrotem po dobrze oswietlonej sciezce, od czasu do czasu zbaczajac na trawnik, zaleznie od grymasu zaawansowanego wiekiem mezczyzny. Byl to widok doskonale znany na calym swiecie: slabowity, drazliwy starzec uragajacy swemu opiekunowi.

Dwaj byli komandosi, jeden dosc niski, drugi raczej wysoki, ukryli sie w poblizu miejsca, w ktorym nieznosny Francuz mial rozstac sie ze swoja pielegniarka. Kiedy starzec i dziewczyna mineli to miejsce, jeden z komandosow podazyl w ciemnosci za nimi, poruszajac sie po sciezkach znanych tylko im dwom; biegly tuz za murem, powyzej splatanej gestwiny, ktora porastala schodzaca stromo do plazy skarpe. Po chwili drugi poszedl za nim. Poruszali sie niczym dwa ogromne czarne pajaki, przeskakujac bez wysilku ze skaly na skale, czepiajac sie lian, pnaczy i

Вы читаете Ultimatum Bourne’a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату