wszedl do srodka, a nastepnie wbiegl na pietro, przeskakujac po dwa stopnie – jeszcze kilka lat temu bylyby trzy, nie dwa. Bez tchu w piersi wpadl do biura Johnny'ego, zamknal za soba drzwi i skierowal sie prosto do szafy, w ktorej jego szwagier trzymal zwykle zapasowe ubrania. Obaj mezczyzni byli mniej wiecej tego samego wzrostu – czyli zbyt duzi, jak twierdzila Marie – i czesto pozyczali sobie nawzajem koszule i marynarki, kiedy przyjezdzali do siebie w odwiedziny. Jason wybral najmniej rzucajacy sie w oczy stroj: szare spodnie, brazowa koszule i ciemnogranatowy bawelniany sweter. Nic, co mozna by dostrzec z daleka w ciemnosci.
Zaczal sie przebierac, kiedy nagle poczul z lewej strony karku silne, bolesne uklucie. Zaniepokojony i wsciekly spojrzal w lustro; spowijajacy mu szyje bandaz byl caly przesiakniety krwia. Gwaltownym ruchem otworzyl opakowanie z najszerszym plastrem. Nie mial czasu na zmiane opatrunku, mogl go jedynie wzmocnic i liczyc na to, ze krwawienie samo ustanie. Okreciwszy szyje kilka razy plastrem, odcial go i wzmocnil kilkoma klamerkami. Teraz ruchy mial jeszcze bardziej utrudnione niz do tej pory, a jednoczesnie nie mogl sobie pozwolic na to, zeby o tym myslec.
Zmienil ubranie, postawil kolnierzyk koszuli i wsadzil za pasek pistolet, a do kieszeni zwoj zylki… Kroki! Kiedy drzwi otwieraly sie, stal za nimi przy scianie, z bronia w reku. Do pokoju wszedl stary Fontaine; przez chwile mierzyl Bourne'a spokojnym spojrzeniem, po czym zamknal drzwi.
– Szukalem pana, choc szczerze mowiac nie mialem pojecia, czy pan jeszcze zyje – powiedzial.
– Uzywamy radia tylko w ostatecznosci – odparl Jason, odrywajac sie od sciany. – Wydawalo mi sie, ze pan sie domysli.
– Domyslilem sie. Ma pan racje; Carlos rowniez moze miec radio, a poza tym nie jest przeciez sam… Wie pan, co mam na mysli. Wlasnie dlatego usilowalem pana znalezc. Dopiero teraz przyszlo mi na mysl, ze moze pan byc ze swoim szwagrem tutaj, w kwaterze glownej.
– To niezbyt rozsadne z panskiej strony chodzic po otwartym terenie…
– Nie jestem idiota, monsieur. Gdybym nim byl, juz dawno bym nie zyl. Zachowywalem wszelkie srodki ostroznosci. Szczerze mowiac, wlasnie dla tego postanowilem pana poszukac, zalozywszy oczywiscie, ze pan zyje.
– Zyje, a pan mnie znalazl. O co chodzi? Powinien pan siedziec z sedzia w jednej z willi, a nie lazic po calym pensjonacie.
– Siedzialem, ale przyszedl mi do glowy pewien plan, stratageme. Wydaje mi sie, ze powinien pana zainteresowac. Przedyskutowalem go z Brendanem…
– Z Brendanem?
– On ma tak na imie, monsieur. Uwaza, ze moj plan jest bardzo dobry, a to bardzo inteligentny czlowiek, taki… sagace…
– Przebiegly? Nie watpie, ale on nie jest z naszej branzy.
– Udalo mu sie przezyc. Jesli spojrzec na to z tej strony, to wszyscy jestesmy z jednej branzy. Jego zdaniem istnieje pewne ryzyko, ale tego chyba nie da sie uniknac, biorac pod uwage okolicznosci.
– Na czym polega ten plan?
– Na tym, zeby wciagnac Szakala w pulapke, nie narazajac na niebezpieczenstwo niewinnych ludzi.
– Pan rzeczywiscie sie tym przejmuje, prawda?
– Wyjasnilem juz panu dlaczego, wiec nie bede sie powtarzal. Na tej wyspie przebywaja kobiety i mezczyzni, ktorzy…
– Prosze bardzo, niech pan mowi – przerwal mu z irytacja Bourne. – Jaki jest ten panski wspanialy plan? Tylko prosze pamietac, ze ja zamierzam dostac Szakala nawet wtedy, gdyby wszyscy mieli zostac zakladnikami. Nie jestem w nastroju do dobrodusznych pogaduszek. Juz zbyt wiele z siebie dalem.
– A wiec bedziecie polowac na siebie w ciemnosci? Dwaj podstarzali mysliwi, opanowani obsesyjna zadza unicestwienia przeciwnika, obojetni na to, ze ktos oprocz nich moze ucierpiec?
– Jesli oczekuje pan wspolczucia, to niech pan idzie do kosciola i pomodli sie do panskiego Boga, ktory ma te planete gleboko gdzies! Sa tylko dwie mozliwosci: albo ma jakies zboczone poczucie humoru, albo jest sadysta. A teraz prosze wreszcie zaczac mowic do rzeczy, bo jak nie, to zaraz stad wychodze.
– Przemyslalem sobie wszystko i…
– Dorzeczy!
– Znam monseigneura i sposob jego myslenia. Smierc moja i mojej zony zaplanowal w taki sposob, zeby nie odwrocic niczyjej uwagi od panskiej tragedii i jego zwyciestwa nad panem. Na to mial przyjsc czas pozniej. Ujawnienie faktu, ze ja, rzekomy bohater Francji, bylem w rzeczywistosci narzedziem w jego rekach, stanowiloby ostateczne potwierdzenie jego triumfu. Rozumie pan?
Jason przygladal sie przez dluzsza chwile staremu mezczyznie.
– Tak, rozumiem – powiedzial wreszcie. – Wlasnie na tym opieram wszystkie moje dzialania. Carlosa zzera megalomania. Wyobraza sobie, ze jest krolem piekla, i chce, by caly swiat uznal jego panowanie. Uwaza sie za niedocenionego geniusza, nieslusznie stawianego na rowni z najemnymi rzezimieszkami i zboczencami. Oczekuje werbli i fanfar, podczas gdy slyszy jedynie wycie policyjnych syren i rutynowe pytania zadawane przez zmeczonych policjantow.
– C'est vrai. Kiedys skarzyl mi sie, ze jest wlasciwie nie znany w Ameryce.
– Bo to prawda. Tam ludzie mysla, jesli w ogole o nim mysla, ze to postac z ksiazek albo filmow. Po raz pierwszy usilowal udowodnic, ze tak nie jest, trzynascie lat temu, kiedy przylecial z Paryza do Nowego Jorku, zeby mnie zabic.
– Poprawka, monsieur: to pan go zmusil, zeby tam za panem polecial.
– Niewazne. To juz i tak tylko historia. Co to wszystko ma wspolnego z panskim planem?
– Mamy sposob, zeby zmusic Szakala, by spotkal sie ze mna. Tutaj. Dzisiaj.
– Jak?
– Bede chodzil po calym terenie tak, zeby on lub ktorys z jego zwiadowcow mogl mnie latwo zobaczyc i uslyszec.
– Dlaczego mialoby go to sklonic do spotkania z panem?
– Poniewaz nie bedzie ze mna pielegniarki, ktora mi przydzielil, tylko ktos inny, kogo nie zna, a kto nie mialby zadnego powodu, zeby mnie zabic.
Bourne znow przez chwile przypatrywal sie w milczeniu staremu Francuzowi.
– Przyneta – powiedzial wreszcie.
– Tak atrakcyjna, ze Carlos nie spocznie, dopoki mnie nie zgarnie i nie dowie sie wszystkiego… Widzi pan, ja jestem dla niego bardzo wazny, a wlasciwie nie tyle ja sam, co raczej moja smierc. W tym punkcie plan nie zostal zrealizowany, choc precyzja dzialania jest jego… diction. Jak to sie mowi?
– Druga natura.
– Dzieki niej udawalo mu sie zawsze uchodzic z zyciem i kazde udane zabojstwo przysparzalo mu slawy mordercy doskonalego. Az do chwili, kiedy na Dalekim Wschodzie pojawil sie Jason Bourne. Od tamtej pory nigdy juz nie zaznal spokoju, ale pan o tym wszystkim doskonale wie…
– I nic mnie to nie obchodzi – przerwal mu Jason. – Co dalej?
– Kiedy mnie juz nie bedzie, Szakal ujawni, kim byl w rzeczywistosci rzekomy Jean Pierre Fontaine, bohater Francji: jego tworem, jego narzedziem smierci, ktore mialo zwabic w pulapke Jasona Bourne'a. Jakiz to bedzie triumf! Ale dopiero wtedy, kiedy ja umre. Mowiac najprosciej, jestem niewygodny, bo za duzo wiem i mam zbyt wielu przyjaciol w rynsztokach Paryza. Nie, musze umrzec, zeby on mogl sie sycic w pelni zwyciestwem.
– Jesli tak, to zabije pana, jak tylko nadarzy mu sie okazja.
– Na pewno nie, jesli nie bedzie jeszcze znal odpowiedzi na wszystkie pytania, monsieur. Gdzie sie podziala pielegniarka? Co sie z nia stalo? Czyzby le cameleon zdemaskowal ja i zmusil, zeby przeszla na jego strone? A moze wpadly na jej slad wladze i wyslaly ja wraz z dwiema strzykawkami do londynskiej siedziby MI 6, skad nastepnie trafi do Interpolu? Tak wiele pytan… Nie, nie zabije mnie dopoty, dopoki nie dowie sie wszystkiego, co musi wiedziec. Byc moze bedzie na to potrzebowal zaledwie kilku minut, ale mam nadzieje, ze przed ich uplywem znajdzie sie pan przy moim boku, by mnie obronic.
– A ta osoba zastepujaca pielegniarke? Ona na pewno zginie, niezaleznie od tego, kto to bedzie.
– Wcale nie. Przy pierwszej probie nawiazania kontaktu odprawie ja w gniewie, jakbym byl z czegos niezadowolony, a wczesniej bede narzekal glosno na brak tego opiekunczego aniola, ktory tak bardzo troszczyl sie o moja zone: Co sie stalo z pielegniarka? Dokad poszla? Dlaczego nie widzialem jej przez caly dzien? Oczywiscie bede mial przy sobie wlaczony nadajnik. Kiedy zblizy sie do mnie jeden z ludzi Carlosa, zaczne zadawac pytania,