– Mam wrazenie, ze troche sie pani spieszy – zauwazyl uprzejmie Panov.
– Tobie tez by sie spieszylo, koles. Mam na karku starego, ktory goni mnie swoja ciezarowka!
– Och, doprawdy?
– Pieprzony kutas! Przez trzy tygodnie w miesiacu tlucze sie po kraju i rznie kazda dziwke, jaka spotka, a potem wscieka sie, ze ja tez mialam troche przyjemnosci!
– Niezmiernie mi przykro.
– Bedzie ci jeszcze bardziej przykro, jak nas dogoni.
– Prosze?
– Naprawde jestes lekarzem?
– Owszem.
– Moze ubijemy interes.
– Nie rozumiem…
– Potrafisz zrobic skrobanke?
Morris Panov zamknal oczy.
Rozdzial 22
Bourne blakal sie prawie godzine po ulicach Paryza, usilujac zebrac mysli, az wreszcie znalazl sie na moscie Solferino, prowadzacym do Quai des Tuileries i ogrodow. Oparlszy sie o balustrade i patrzac nie widzacym wzrokiem na sunace w dole lodzie, powtarzal w myslach wciaz to samo pytanie: Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego Marie to zrobila? Decyzja o przylocie do Paryza byla potworna glupota, a przeciez jego zona nie jest idiotka, tylko nadzwyczaj inteligentna kobieta o bystrym, analitycznym umysle. Wlasnie dlatego nie mogl zrozumiec jej decyzji; co chciala w ten sposob osiagnac? Z pewnoscia zdawala sobie sprawe z tego, ze dla jej meza bedzie znacznie bezpieczniej dzialac na wlasna reke niz tropic Szakala i jednoczesnie starac sie zapewnic ochrone zonie. Nawet gdyby udalo sie jej go odnalezc, oznaczaloby to jedynie podwojenie ryzyka. Na pewno o tym wiedziala, przeciez jej zawod polegal wlasnie na stawianiu prognoz i snuciu przewidywan! Wiec dlaczego?
Istniala tylko jedna w miare sensowna odpowiedz, ale kiedy o tym myslal, ogarniala go wscieklosc. Marie doszla widocznie do wniosku, ze jej maz moze znowu zeslizgnac sie poza granice normalnosci – jak to sie stalo kilka lat temu w Hongkongu, gdzie uratowala go tylko jej obecnosc – i ugrzeznac we wlasnym swiecie, zlozonym z przerazajacych polprawd, nieostrych wspomnien i oderwanych fragmentow przeszlosci. Boze, jakzez ja podziwia i kocha! Fakt, ze podjela te glupia, niewybaczalna decyzje, jeszcze bardziej rozpalil jego uczucia, poniewaz bylo to takie… szczere; dokladne zaprzeczenie egoizmu! Wtedy, na Dalekim Wschodzie, byly chwile, kiedy pragnal smierci, chocby dlatego, zeby odpokutowac to, ze z jego winy Marie znalazla sie w tak strasznym niebezpieczenstwie. Poczucie winy pozostalo i mialo pozostac juz na zawsze, ale ten drugi czlowiek, ktory w nim tkwil, musial brac pod uwage jeszcze inna rzeczywistosc: ich dzieci. Wrzod, jakim byl Szakal, musi zniknac na zawsze takze z ich zycia! Czy ona nie mogla tego zrozumiec i zostawic go samego?
Nie. Leciala do Paryza nie po to, zeby ocalic mu zycie, miala bowiem wystarczajaco duzo zaufania do Jasona Bourne'a, ale po to, by ocalic jego umysl. Dam sobie rade, Marie, mozesz mi wierzyc!
Bernardine. On mu pomoze. Deuxieme powinno bez klopotow przechwycic ja na lotnisku Orly albo de Gaulle'a, a potem umiescic pod straza w hotelu i udawac, ze nikt nie wie, gdzie mozna go znalezc. Jason przebiegl przez most, dostal sie na Quai des Tuileries i wpadl do pierwszej budki telefonicznej.
– Moze pan to zorganizowac? – zapytal Bernardine'a. – Miala tylko jeden wazny paszport, amerykanski, nie kanadyjski.
– Moge sprobowac na wlasna reke, nie mieszajac w to Deuxieme – odparl Francuz. – Nie wiem, co panu naopowiadal swiety Aleks, ale obecnie sytuacja przedstawia sie w ten sposob, ze przestalem byc konsultantem, a moje biurko najprawdopodobniej wyrzucono przez okno.
– Cholera!
– Zgadzam sie z panem, mon ami. Najchetniej zobaczyliby moje gacie usmazone wraz z zawartoscia, a gdyby nie informacje, jakie posiadam, na temat niektorych czlonkow Zgromadzenia, niewatpliwie zaczeliby znowu uzywac gilotyny, a ja mialbym okazje przekonac sie o tym jako pierwszy.
– Moze wreczylby pan w urzedzie imigracyjnym kilka lapowek?
– Chyba bedzie lepiej, jesli zjawie sie tam jakby nigdy nic. Licze na to, ze Deuxieme nie spieszy sie za bardzo z rozpowszechnianiem kompromitujacych ja wiadomosci. Prosze mi podac pelne imie i nazwisko.
– Marie Elise St. Jacques Webb…
– Ach tak, pamietam – przerwal mu Bernardine. – Marie St. Jacques, znakomita kanadyjska ekonomistka. Widzialem kiedys jej zdjecia w gazetach. La belle mademoiselle.
– Wcale jej wtedy nie zalezalo na rozglosie.
– Wierze panu.
– Czy Aleks wspominal cos o Panovie?
– To ten lekarz?
– Tak.
– Niestety, nie.
– Cholera!
– Jesli wolno mi cos poradzic, to teraz powinien pan troszczyc sie przede wszystkim o siebie.
– Rozumiem.
– Wezmie pan samochod?
– A powinienem?
– Szczerze mowiac, na panskim miejscu nie robilbym tego. Istnieje minimalne ryzyko, ze w ten sposob mozna by trafic do mnie.
– Tak wlasnie pomyslalem. Kupilem sobie plan metra. Kiedy moge sie teraz z panem skontaktowac?
– Bede potrzebowal czterech, moze pieciu godzin, zeby pojechac na lotniska i wrocic. Jak slusznie zauwazyl nasz znajomy swiety, nie wiadomo dokladnie, skad przyleci panska zona. Zdobycie wszystkich list pasazerow zajmie mi troche czasu.
– Prosze sie skoncentrowac na samolotach przylatujacych jutro rano. Na pewno nie bedzie miala falszywego paszportu, bo nie wiedzialaby, jak go zdobyc.
– Wedlug slow swietego Aleksa nie nalezy nie doceniac Marie St. Jacques Webb. Uzyl nawet francuskiego slowa. Powiedzial, ze ona fest formidable.
– Zapewniam pana, ze potrafi przeskoczyc sama siebie.
– Qu'est- ce que c'est?
– Innymi slowy, jest zdolna do nadzwyczaj oryginalnych pomyslow.
– Co pan bedzie robil?
– Na razie ide do metra. Sciemnia sie. Zadzwonie po polnocy.
– Bonne chance.
– Merci.
Kiedy Bourne wyszedl z budki i powloczac noga ruszyl wzdluz Quai des Tuileries, mial juz gotowy plan dzialania. W poblizu znajdowala sie stacja, gdzie wsiadzie w metro do Havre Caumartin, a stamtad pociagiem dostanie sie do Argenteuil, sredniowiecznego miasteczka zalozonego tysiac czterysta lat temu wokol klasztoru. Obecnie bylo to przedmiescie Paryza i centrum operacyjne zabojcy bardziej bezwzglednego i brutalnego od tych, jakich mozna bylo spotkac w sredniowieczu. To jedno przez stulecia pozostalo niezmienne: uswiecanie i dowartosciowywanie przestepstwa bliskoscia miejsc religijnego kultu.
Do Le Coeur du Soldat nie wchodzilo sie z ulicy, bulwaru ani alei, tylko ze slepego zaulka naprzeciwko od dawna nieczynnej fabryki, niegdys znakomicie prosperujacego zakladu metalurgicznego usytuowanego w najbrzydszej czesci miasta. Na prozno by szukac numeru baru w ksiazce telefonicznej; trafiali tutaj ci, ktorzy wiedzieli, jak trafic, oraz ci, ktorzy wiedzieli, kogo pytac o droge. Im brudniejsze i bardziej zaniedbane stawaly sie domy i ulice, tym wskazowki przechodniow zyskiwaly na dokladnosci.
Bourne stal w ciemnym, waskim zaulku oparty o ceglany, wyszczerbiony mur naprzeciwko wejscia do lokalu. Nad masywnymi drzwiami jarzyl sie przycmiona czerwienia toporny, czesciowo uszkodzony neon: L Ceur'd Soldat.