Kiedy drzwi otwieraly sie lub zamykaly, wpuszczajac i wypuszczajac klientow, mroczna uliczke wypelnialy metaliczne, donosne dzwieki marszowej muzyki; goscie tego lokalu z pewnoscia nie zostaliby zaproszeni na przyjecie haute couture. Wygladam dokladnie tak, jak powinienem, pomyslal Jason, po czym potarl zapalke o mur, zapalil cienkie, czarne cygaro i ruszyl w kierunku drzwi.
Gdyby nie rozbrzmiewajacy wokol jezyk i ogluszajaca muzyka, poczulby sie tak, jak w ktoryms z portowych barow w Palermo. Torujac sobie powoli droge do zatloczonego baru, rozgladal sie od niechcenia dookola, starajac sie zapamietac kazdy szczegol. Poteznie zbudowany mezczyzna w bluzie czolgisty wstal wlasnie ze stolka i Jason natychmiast zajal jego miejsce.
Szponiasta dlon opadla mu na ramie; Bourne podbil ja w gore, wykrecil i wstal, prostujac sie na cala wysokosc.
– O co chodzi? – zapytal po francusku niezbyt glosno, ale tak, zeby byc dobrze slyszanym.
– To moje miejsce, swinio! Ide sie tylko odlac!
– Wiec moze kiedy wrocisz, ja tam pojde – odparl Jason, wpatrujac sie ostro w oczy napastnika i nie zwalniajac uchwytu, wzmocnionego dodatkowo odpowiednim ustawieniem kciuka, uciskajacego bolesnie nerw.
– Ty cholerny kulasie!… – zasyczal mezczyzna, starajac sie nie okazac bolu. – Masz szczescie, ze nie rusze inwalidy, bo…
– Powiem ci cos – zaproponowal Bourne, rozluzniajac uchwyt. – Jak wrocisz, bedziemy sie zmieniac, a ja postawie ci drinka za kazdym razem, jak pozwolisz mi troche ulzyc tej mojej cholernej nodze. Zgoda?
Na twarzy barczystego mezczyzny pojawil sie usmiech.
– Jestes w porzadku, koles!
– Wcale nie jestem w porzadku, tylko nie chce zarobic guza. Rozsmarowalbys mnie jak maslo. – Bourne cofnal reke.
– Nie jestem pewien! – rozesmial sie czolgista, obmacujac sobie przegub. – Siedz, siedz! Jak sie wysikam, to ja tobie postawie drinka. Nie wygladasz na faceta, ktory ma za duzo forsy.
– Jak to mowia, pozory czesto myla – odparl Jason, siadajac ponownie na stolku. – Mam tez lepsze ciuchy, ale kumpel, z ktorym sie umowilem, powiedzial, zebym lepiej ich nie wkladal… Wlasnie wrocilem ze szmalem z Afryki. Wiesz, szkolenie dzikusow i tak dalej…
Z glosnikow buchnely ogluszajace dzwieki kolejnego marsza, a oczy czolgisty zrobily sie okragle jak spodki.
– Afryka? – zapytal ze zdumieniem. – Wiedzialem! Znam ten chwyt: LPN!
Resztki banku danych, jakie pozostaly w jego pamieci, pozwolily kameleonowi na natychmiastowe rozszyfrowanie skrotu. LPN – Legion Patria Nostra – Legia Cudzoziemska. Najemnicy. Co prawda akurat nie to mial na mysli, ale niech i tak bedzie.
– Boze, ty tez? – zapytal na wszelki wypadek.
– La Legion etrangere! 'Legia jest nasza ojczyzna!'
– Niesamowite!
– Ma sie rozumiec, nie chwalimy sie tym na lewo i prawo, bo bylismy najlepsi i dostawalismy najwieksze pieniadze, ale to przeciez nasi ludzie. Zolnierze!
– Kiedy opusciles Legie? – zagadnal Bourne, przeczuwajac niejasno klopoty.
– Dziewiec lat temu. Wyrzucili mnie przed przedluzeniem kontraktu z powodu nadwagi. Mieli racje, a przy okazji chyba ocalili mi zycie. Jestem z Belgii, dochrapalem sie porucznika.
– Ja wylecialem miesiac temu, przed koncem pierwszego kontraktu, podczas tej zabawy w Angoli. Zostalem ranny, a przy okazji dopatrzyli sie w papierach, ze jestem starszy, niz im mowilem. Nie lubia placic za leczenie. – Jak latwo przyszly mu te slowa!
– Angola? Wiec my to zrobilismy? Na co to komu?
– Ja tam o niczym nie wiem. Jestem zwyklym zolnierzem, wykonuje rozkazy i nie dyskutuje o tych, ktorych nie rozumiem.
– Siedz tutaj! Pecherz mi peka… Zaraz wracam, to sobie troche pogadamy. Moze mamy wspolnych kumpli? Nic nie slyszalem o operacji w Angoli…
Jason oparl sie o bar i zamowil une biere, dziekujac w duchu Bogu za to, ze muzyka byla zbyt glosna, a barman za bardzo zajety, zeby podsluchiwac ich rozmowe. Jednak zdecydowanie wieksza wdziecznosc zywil wobec swietego Aleksa, ktory dawal kazdemu szkolonemu przez siebie agentowi nastepujaca rade: 'Najpierw bij po gebie, a potem wyciagaj reke na zgode'. Conklin wyznawal bowiem teorie, ze przyjazn zawiazujaca sie w miejsce wrogosci jest znacznie trwalsza od tej, ktora ma bezproblemowe poczatki. Bourne pociagnal z ulga lyk piwa. Mial teraz przyjaciela w Le Coeur du Soldat. Zdobyl przyczolek, pozornie malo istotny, ale w sprawach tego rodzaju pozory czesto mogly mylic.
Czolgista wrocil do baru, obejmujac poteznym ramieniem mlodego, dwudziestoparoletniego chlopaka sredniego wzrostu i postury obszernego sejfu, ubranego w kurtke amerykanskiej piechoty. Jason wykonal ruch, jakby chcial zejsc ze stolka.
– Siedz, siedz! – ryknal jego nowy przyjaciel, nachylajac sie nad glowami
ludzi i przekrzykujac grzmiaca muzyke. – Przyprowadzilem nam dziewice.
– Ze co?
– Zapomniales? Ma zamiar wstapic do Legii.
– Ach, tak! – Bourne rozesmial sie, usilujac zatuszowac gafe. – Wiesz, w takim miejscu…
– W takim miejscu mozna wszystko zalatwic, ale tu nie o to chodzi – odparl czolgista. – Pomyslalem sobie, ze powinien z toba pogadac. To Amerykanin i jego francuski jest zalosny, ale jak bedziesz mowil wolno i wyraznie, to powinien sie polapac.
– Nie ma potrzeby – odezwal sie Jason po angielsku z ledwo uchwytnym francuskim akcentem. – Urodzilem sie w Neuchatel, ale dlugo mieszkalem w Stanach.
– To swietnie! – Akcent mlodego Amerykanina wskazywal nieomylnie na glebokie Poludnie. Mial szczery usmiech i ostrozne, ale nie bojazliwe spojrzenie.
– W takim razie zacznijmy od poczatku – powiedzial Belg rowniez po angielsku, ale z wyraznymi francuskimi nalecialosciami. – Nazywam sie… Maurice. To rownie dobre imie, jak kazde inne. Ten mlody czlowiek to Ralph, a w kazdym razie tak twierdzi. Jak ty sie nazywasz, ranny bohaterze?
– Francois – odparl Jason, zastanawiajac sie, jak sobie radzi Bernardinena lotniskach. – Nie jestem bohaterem, bo oni za szybko umieraja… Zamowcie, co chcecie. Ja stawiam. – Podczas zamawiania drinkow Bourne usilowal za wszelka cene przypomniec sobie wszystko, co wiedzial na temat Legii Cudzoziemskiej. – Przez dziewiec lat wiele sie zmienilo, Maurice. – Jak latwo przychodza mi te slowa, pomyslal jeszcze raz kameleon. – Dlaczego chcesz sie zaciagnac, Ralph?
– To chyba najlepsze, co moge zrobic. Musze zniknac na pare lat, przynajmniej napiec.
– Pod warunkiem, ze uda ci sie przetrwac pierwszy rok – zauwazyl Belg.
– Maurice ma racje. Posluchaj go. Oficerowie sa brutalni i wymagajacy…
– A w dodatku prawie sami Francuzi! – dodal czolgista. – Co najmniej dziewiecdziesiat procent. Awansuje co najwyzej jeden na stu etrangers. Lepiej od razu pozbadz sie zludzen.
– Aleja skonczylem college! Jestem inzynierem.
– Wiec bedziesz budowal wspaniale latryny i projektowal znakomite dziury do srania na pustyni! – rozesmial sie Maurice. – Francois, opowiedz mu, jak traktuje sie zoltodziobow.
– Ci z wyksztalceniem musza sie najpierw nauczyc walczyc – powiedzial Jason, majac nadzieje, ze tak jest w istocie.
– Otoz to! – wykrzyknal Belg. ~ Dlatego, ze budza podejrzenia. Czy nie zaczna watpic? Czy nie beda chcieli myslec zamiast po prostu wykonywac rozkazy? Naprawde, mon ami, na twoim miejscu nie chwalilbym sie tym college'em.
– Niech to wychodzi na jaw po trochu – dodal Bourne. – Wtedy, kiedy beda tego potrzebowac, nie wtedy, kiedy ty bedziesz chcial im to dac.
– Bien! – potwierdzil z przekonaniem Maurice. – On wie, o czym mowi. Prawdziwy legionnaire!
– Umiesz walczyc? – zapytal Jason. – Potrafilbys kogos zabic?
– Zamordowalem nozem i golymi rekami moja narzeczona, jej dwoch braci i kuzyna. Pieprzyla sie z bogatym bankierem z Nashville, a oni ich kryli, bo tamten gosc placil im za to kupe forsy… Tak, potrafie zabijac, panie