ludzi, przy czym ci wchodzacy znajdowali sie w znacznie lepszej formie niz wychodzacy, ale wszyscy bez roznicy mijali obojetnie chwiejacego sie przy ceglanym murze Jasona.
Jednak instynkt zwyciezyl. W pewnej chwili na uliczke wytoczyli sie spleceni w uscisku dwaj znajomi Bourne'a. Kiedy odzyskali rownowage, Belg uderzyl na odlew swego towarzysza, nakazujac mu belkotliwym glosem, zeby natychmiast wytrzezwial, bo sa juz bogaci, a beda jeszcze bogatsi.
– To lepiej niz dac sie zabic w Angoli! – wykrzyknal byly legionista. – Dlaczego oni to zrobili?
Kiedy kolo niego przechodzili, Jason wciagnal ich obu za rog budynku.
– To ja! – syknal ostro.
– Sacrebleu…!
– Co jest, do d- d- diabla…?
– Cicho! Jezeli chcecie, mozecie zarobic jeszcze po piecset frankow. Jesli nie, znajde zaraz dwudziestu chetnych.
– Przeciez jestesmy kumplami! – zaprotestowal Maurice- Rene.
– P- p- powinienem dac ci w ryj, zes nas tak p- przestraszyl… Moj koles ma racje, jestesmy k- k- kumplami. Ale to nie tak jak u k- komuchow, Maurice?
– Taisez- vous!
– To znaczy: stul pysk – wyjasnil Bourne.
– Wiem, wiem… Ciagle to slysze…
– Posluchaj mnie teraz. W ciagu najblizszych kilku minut z knajpy moze wyjsc barman, zeby sie ze mna spotkac. Moze, ale nie musi. Po prostu nie wiem. To duzy, lysy facet w okularach. Znacie go?
Amerykanin wzruszyl ramionami, ale Belg kiwnal z rozmachem glowa.
– Nazywa sie Santos – wybelkotal. – Espagnol.
– Hiszpan?
– Albo latynos. Nikt nie wie na pewno.
Iljicz Ramirez Sanchez, pomyslal Jason. Szakal. Urodzony w Wenezueli terrorysta, z ktorym nie mogli sobie poradzic nawet Rosjanie. To oczywiste, ze otacza sie ludzmi o podobnym jak on pochodzeniu.
– Dobrze go znasz?
Tym razem to Belg wzruszyl ramionami.
– W Le Coeur du Soldat jest absolutnym szefem. Rozwalal ludziom glowy, jesli za bardzo rozrabiali. Jak zdejmuje okulary, to znaczy, ze zaraz zdarzy sie cos, czego lepiej nie ogladac… Jezeli ma tu przyjsc, zeby sie z toba spotkac, to lepiej uciekaj.
– Jesli przyjdzie, to dlatego ze ma do mnie interes, a nie po to, zeby mi cos zrobic.
– Ale Santos…
– Nie musicie znac szczegolow, one was nie dotycza. Jezeli wyjdzie na zewnatrz, chce, zebyscie przez chwile zajeli go rozmowa. Dacie rade?
– Mais, certainement. Pare razy spalem na gorze na jego prywatnej kozetce. Sam mnie zanosil, jak przychodzily sprzataczki.
– Na gorze?
– Mieszka na pierwszym pietrze, nad lokalem. Podobno nigdy stad nie wychodzi, nawet na targ. Zakupy robia inni albo zamawia wszystko przez telefon.
– Rozumiem. – Jason wyciagnal pieniadze i wreczyl dwom chwiejacym sie na nogach mezczyznom po kolejnym piecsetfrankowym banknocie. – Wracajcie pod drzwi, a jak Santos wyjdzie, zatrzymajcie go przez chwile. Mozecie go poprosic o pieniadze, butelke, o cokolwiek.
Maurice- Rene i Ralph zachowywali sie jak dzieci: spojrzeli na siebie zarazem triumfalnie i porozumiewawczo, sciskajac w dloniach banknoty. Francois, szalony legionista, rozdaje forse, jakby ja sam drukowal! Ich entuzjazm wyraznie przybral na sile.
– Jak dlugo mamy obrabiac tego indyka? – zapytal Amerykanin z Poludnia.
– Tak go zagadam, ze odpadna mu uszy z tej lysej glowy! – dodal Belg.
– Nie ma potrzeby. Chce sie tylko przekonac, czy naprawde jest sam.
– Nie ma sprawy, kolego.
– Zapracujemy nie tylko na te forse, ale i na twoj szacunek. Masz na to slowo kaprala Legii Cudzoziemskiej!
– Jestem wzruszony. A teraz do roboty.
Dwaj pijani mezczyzni, zataczajac sie i poklepujac po ramionach, odeszli w kierunku wejscia do knajpy. Jason czekal, przycisniety plecami do chropawej, nierownej sciany. Po szesciu minutach uslyszal slowa, ktore tak bardzo pragnal uslyszec:
– Santos! Moj wspanialy przyjaciel Santos!
– Co tu robisz, Rene?
– Ten mlody Amerykanin troche zle sie poczul, ale juz mu lepiej, bo zwymiotowal.
– Amerykanin…?
– Pozwol, ze ci go przedstawie. Juz wkrotce bedzie znakomitym zolnierzem.
– Czyzby znowu organizowano dziecieca krucjate? Powodzenia, skrzacie. Zrob sobie wojne w piaskownicy.
Bourne wychylil sie ostroznie zza rogu i ujrzal lysego barmana przypatrujacego sie Ralphowi.
– Strasznie szybko g- g- gadasz pan po francusku, ale ja i tak zrozumialem. Duzy jestes, ale ja p- potrafie byc cholernym sukinsynem!
Barman rozesmial sie i bez trudu przeszedl na angielski.
– Ale lepiej badz nim gdzies indziej, skrzacie. W Le Coeur du Soldat przyjmujemy tylko pokojowo nastawionych dzentelmenow. Wybaczcie, ale musze juz isc.
– Santos! – zalkal Maurice- Rene. – Pozycz mi dziesiec frankow! Zostawilem portfel w chalupie…
– Nawet jesli kiedykolwiek miales portfel, to zostawiles go w Afryce Polnocnej. Znasz moje zasady. Ani sou zadnemu z was.
– Cala forse, jaka mialem, wydalem na te twoja wstretna rybe! To po niej on sie porzygal!
– Nastepnym razem idzcie na kolacje do Ritza… Rzeczywiscie, jedliscie cos u mnie, ale nie wy za to placiliscie! – Jason cofnal sie raptownie, gdyz barman rozejrzal sie po uliczce. – Dobrej nocy, Rene. Tobie tez, skrzacie. Mam jeszcze cos do zalatwienia.
Bourne puscil sie biegiem w kierunku bramy prowadzacej na teren starej fabryki. Santos przyszedl sie z nim spotkac. Sam. Przemknawszy na druga strone zaulka, znieruchomial w glebokim cieniu, dotykajac lekko dlonia spoczywajacego w kieszeni pistoletu. Kazdy krok Santosa przyblizal jego, Jasona, do Szakala! Kilka chwil pozniej potezna sylwetka pojawila sie przed zardzewiala, zamknieta na glucho brama.
– Przyszedlem, monsieur – powiedzial Santos.
– Jestem panu wdzieczny.
– Wolalbym, zeby dotrzymal pan slowa. Zdaje sie, ze w swoim lisciku wspomnial pan cos o pieciu tysiacach frankow.
– Oto one.
Jason wydobyl z kieszeni pieniadze i podal najwazniejszemu czlowiekowi w Le Coeur du Soldat.
– Dziekuje. – Santos zblizyl sie i wzial zwitek banknotow. – Brac go! – dodal glosniej.
Skrzydla bramy otworzyly sie z hukiem. Z ciemnosci wypadli dwaj mezczyzni i zanim Jason zdazyl wyciagnac bron, jakis ciezki przedmiot uderzyl mocno w jego czaszke.
Rozdzial 23
Jestesmy sami – uslyszal Bourne w chwile po tym, jak otworzyl oczy. W porownaniu z poteznym cialem Santosa fotel, na ktorym siedzial barman, wydawal sie niewielki, a przycmione swiatlo stojacej lampy odbijalo sie od jego lysej czaszki tak, ze sprawiala wrazenie jeszcze wiekszej niz w rzeczywistosci. Jason odchylil do tylu glowe i poczul, ze ma na samym czubku ogromnego guza. Stwierdzil, ze lezy wcisniety w kat obszernej kanapy. – Nie ma zadnego pekniecia ani krwawienia, tylko dosc bolesny guz – dodal czlowiek Szakala.