Jeden ze starcow lezal na pryczy i nawet nie spojrzal w nasza strone. Po chwili zauwazylem, ze ma zamkniete oczy, powieki zaczerwione i podpuchniete. Co chwila poruszal podbrodkiem, jakby chcial jednak przejrzec na oczy. Przykryty byl bialym przescieradlem. Jedna reka gmeral po krawedzi lozka, jakby chcial sprawdzic, gdzie sie konczy, druga macal zwiotczala skore na szyi.
Drugi, bardziej zwawy mieszkaniec pokoju, siedzial wyprostowany na jedynym krzesle infirmerii. Oparta o sciane laska wyraznie mowila, iz odbyl dluga droge od lozka na krzeslo. Mial na sobie czarny habit bez sznura, pod ktorym sterczal wydatny brzuch. Kiedy weszlismy do srodka, popatrzyl na nas niesamowicie niebieskimi oczyma. Jego nienakryta klobukiem glowe otaczala burza siwych, zmierzwionych wlosow. W swiecie, gdzie wszyscy mnisi nosili wysokie, czarne czapy, sprawial wrazenie jeszcze bardziej chorego i anormalnego. Swoim wygladem przywodzil na mysl jakiegos biblijnego proroka, z tym tylko ze w jego spojrzeniu nie malowaly sie zadne wizje. Na nasz widok zmarszczyl wielki nos, jakbysmy wydawali jakis ohydny zapach. Zagryzl usta i przez dluzsza chwile mruzyl oczy. Trudno mi bylo okreslic, czy sie wystraszyl, czy sobie z nas szydzil, czy tez ogarnialo go diaboliczne rozbawienie, gdyz jego fizjonomia nieustannie sie zmieniala. Wiercil sie na krzesle i wykonywal chaotyczne gesty rekami. Twarz wykrzywialy mu dziwaczne grymasy. Nie mogac na to patrzec, odwrocilem glowe.
Ranow rozmawial o czyms z bibliotekarzem, ktory szerokim gestem wskazywal pokoj.
«Ten na krzesle to wlasnie Pondew – oswiadczyl w koncu beznamietnie nasz opiekun. – Ale bibliotekarz ostrzega, ze nie powie wam nic rozsadnego».
Ranow podszedl ostroznie do zakonnika, jakby bal sie, ze brat Angel go ugryzie, i popatrzyl mu w twarz. Mnich – Pondew – odwrocil gwaltownie glowe, jak zwierze uwiezione w klatce w zoo, po czym skierowal spojrzenie swoich nieprawdopodobnie niebieskich oczu w nasza strone. Marszczyl twarz w okropnych grymasach. Z ust poplynal mu gwaltowny potok slow. Mowil ochryplym glosem, prawie warczal. Wzniosl nad glowe reke, ni to w znaku krzyza, ni to w gescie odpedzenia nas od siebie.
«Co mowi?» – zapytalem cicho Ranowa.
«Bajdurzy. Nigdy jeszcze czegos podobnego nie slyszalem. Jakies modlitwy… jakies zabobony z ich liturgii… cos o tramwajach w Sofii».
«Czy moglby mu pan zadac kilka pytan? Prosze powiedziec, ze rowniez jestesmy historykami i interesuje nas pewna grupa woloskich pielgrzymow, ktorzy pod koniec pietnastego wieku wiezli z Konstantynopola pewna relikwie».
Ranow wzruszyl ramionami, ale zaczal wypytywac chorego zakonnika. Brat Angel odpowiedzial cos chrapliwym glosem, potrzasajac przy tym glowa. Nie mialem pojecia, czy znaczylo to tak, czy nie.
«Kolejny belkot – powiedzial Ranow. – Gada cos o ataku Turkow na Konstantynopol. W kazdym razie tyle zrozumial z waszego pytania».
Nieoczekiwanie w oczach starca pojawil sie przeblysk rozumu; zupelnie jakby swymi krystalicznymi zrenicami ujrzal nas po raz pierwszy. W jego belkocie -jaki to byl jezyk? – wyraznie uslyszalem slowa: Atanas Angelow.
«Angelow! – wykrzyknalem, zwracajac sie bezposrednio do mnicha. Czy znales Atanasa Angelowa? Czy pamietasz badania, jakie z nim prowadziles?»
Ranow czujnie nastawil uszu, ale poslusznie przetlumaczyl moje pytanie.
«Ciagle cos majaczy, ale postaram sie dokladnie przetlumaczyc, co mowi. Prosze uwaznie sluchac. – Zaczal szybko i beznamietnie powtarzac slowa starego zakonnika, a ja sluchalem, czujac do niego caly czas niechec i odraze. Niemniej podziwialem zawodowe umiejetnosci Ranowa. – Tak, pracowalem z Atanasem Angelowem. Lata temu, moze nawet cale wieki. Byl szalony. Przygascie te swiatla… bola mnie od nich nogi. Chcial poznac cala przeszlosc, ale przeszlosc nie chciala, by ja poznal. Mowila nie, nie i nie. Rozrasta sie i was krzywdzi. Chcialem wziac jedenastke, ale nie bylo juz jej w sasiedztwie. W kazdym razie towarzysz Dimitrow cofnal zaplate, ktora mielismy dostac dla dobra ludu. Dobrzy ludzie».
Ranow gleboko wciagnal w pluca powietrze i na chwile zamilkl. Stracilem pare zdan, gdyz brat Angel nieustannie mowil cos chrapliwym glosem. Wiekowy mnich, siedzac nieruchomo na krzesle, ruszal nieustannie glowa, bez przerwy zmienial sie wyraz jego twarzy.
«Angelow odkryl bardzo niebezpieczne miejsce – tlumaczyl dalej Ranow. – Odkryl miejsce zwane Sveti Georgi i uslyszal spiew. Ze tam wlasnie pochowano swietego i tanczono na jego grobie. Poczestowalbym was kawa, ale mam tylko pszenice – pszenice i brud. Nie mamy nawet chleba».
Choc Helen chciala mnie od tego wyraznie odwiesc, ukleknalem przed mnichem i ujalem jego dlon. Byla wiotka jak martwa ryba, troche napuchnieta, biala, o zoltawych i dziwacznie dlugich paznokciach.
«Gdzie znajduje sie Sveti Georgi?» – zapytalem blagalnie.
Przez chwile myslalem, ze rozplacze sie w obecnosci Ranowa, Helen i tych dwoch wysuszonych istot zamknietych w klasztornym wiezieniu.
Obok mnie przykleknal Ranow i popatrzyl w rozbiegane oczy mnicha.
Ale brat Angel najwyrazniej byl znow zapatrzony w dawno miniony swiat.
«Angelow pojechal na Athos, gdzie znalazl typikon, po czym udal sie w gory w to przerazajace miejsce. Wybralem mu pokoj numer jedenascie. Powiedzial: Chodz szybko, cos znalazlem. Musze tam wrocic i pogrzebac w przeszlosci. Poczestowalbym was kawa, ale pozostal tylko brud. Och, och, umarl w swoim pokoju, ale jego ciala nie odniesiono do kostnicy».
Twarz brata Angela rozjasnil szeroki usmiech, na ktorego widok sie cofnalem. Mial tylko dwa zeby, dziasla pobruzdzone bliznami, a z ust bila mu won, ktora zabilaby samego diabla. Zaczal spiewac wysokim, drzacym glosem:
Ranow przestal tlumaczyc, a brat Iwan, bibliotekarz, wyraznie czyms poruszony, zaczal cos do niego mowic. Wciaz trzymal dlonie skryte w rekawach habitu, ale na twarzy malowal mu sie wyraz zdumienia.
«Co mowi?» – zapytalem szybko.
«Ze zna te piesn. Spiewala ja stara kobieta,
«Kolejne ludowe piesni! -jeknalem. – Czy moze pan zapytac Pondewa, znaczy sie brata Angela, czy wie, o co w tym utworze chodzi?»
Ranow zaczal go cierpliwie wypytywac, lecz zakonnik siedzial w milczeniu, wykrzywiajac twarz i wykonujac cialem nieskoordynowane ruchy. Stracilem nad soba kontrole.
«Prosze go zapytac, czy slyszal o Vladzie Draculi! – wykrzyknalem gwaltownie. – O Vladzie Tepecie! Czy zostal pochowany w tych stronach? Czy w ogole o nim slyszal? Dracula!»
Helen chwycila mnie uspokajajaco za ramie, ale ja bylem juz kompletnie wytracony z rownowagi. Bibliotekarz spojrzal w moja strone bez szczegolnego zainteresowania, lecz Ranow obrzucil mnie pelnym politowania wzrokiem.
Ale na Pondewie moje slowa wywarly piorunujace wrazenie. Smiertelnie pobladl, a oczy wywrocily sie mu niczym dwie wielkie galki niebieskiego marmuru. Brat Iwan rzucil sie w jego strone, chroniac w ten sposob przed upadkiem z krzesla. Przy pomocy Ranowa przeniosl bezwladne cialo nieprzytomnego zakonnika na prycze. Kiedy juz polozyli go na poslaniu, bibliotekarz skropil mu twarz woda z dzbanka. Bylem przerazony. Nie zamierzalem robic takiego zamieszania. Czyzbym doprowadzil do smierci jedynej osoby, ktora mogla dostarczyc nam wielu istotnych informacji? Po ciagnacej sie niczym wiecznosc chwili brat Angel poruszyl sie i otworzyl oczy. Byly dzikie i wystraszone, jak slepia schwytanego w potrzask zwierzecia. Potoczyl po nas wpolprzytomnym wzrokiem. Bibliotekarz poklepal go uspokajajaco po ramieniu, ale stary mnich, drzac na calym ciele, odepchnal jego reke.
