Cale miasto wydyma sie niczym zagiel, nieprzycumowane lodzie tancza na falach, gotowe w kazdej chwili odplynac. Przeplywajace motorowki i slizgacze sprawiaja, ze fale przy Piazza di San Marco staja sie gwaltowne, tworzac wesola choc prosta muzyke. W Amsterdamie, Wenecji polnocy, taka piekna pogoda sprawilaby, ze odnowione pieczolowicie miasto lsniloby cala swa krasa. Tutaj widac bylo slady niszczacego zeba czasu – na przyklad zarosnieta glonami fontanna na jednym z bocznych placow, zamiast wyrzucac w powietrze strugi mieniacej sie wszystkimi kolorami teczy wody, slinila sie tylko watlymi strozkami brudnej cieczy o barwie rdzy. Stajace deba rumaki na placu Swietego Marka w jasnych promieniach slonca ukazywaly swoj oplakany stan, a kolumny palacu Dozow byly po prostu brudne.

Gdy powiedzialam ojcu o swoich odczuciach, rozesmial sie na glos.

– Czujesz atmosfere – przyznal. – Ale Wenecja plawi sie w chwale slawy i nie zwraca wiekszej uwagi na to, ze tu czy tam cos popada w ruine. W kazdym razie dopoty, dopoki naplywaja do niej pograzone w naboznym zachwycie rzesze turystow z calego swiata. – Zatoczyl reka szeroki luk, wskazujac kawiarnie na powietrzu, w ktorej siedzielismy, nasz ulubiony lokalik na skwerku Floriana i tlumy spoconych turystow w kapeluszach i koszulach o pastelowych barwach powiewajacych w podmuchach nadciagajacego od wody wiatru. – Poczekaj do wieczora. Wtedy nie bedziesz az tak rozczarowana. Wenecja wymaga bardziej przytlumionego swiatla. Zadziwi cie przemiana.

Popijalam oranzade i czulam sie tak rozleniwiona, ze nie zamierzalam nigdzie sie ruszac. W zupelnosci wystarczalo mi oczekiwanie na mila niespodzianke, jaka obiecywal mi ojciec. Byl to jeden z ostatnich, goracych dni lata, ktorego czar niebawem zniszczyc mial podmuch jesieni. Zacznie sie szkola i, jesli dopisze mi odrobina szczescia, rozmowy z ojcem o jego najblizszych planach co do negocjacji, zazartych targow i przykrych kompromisow. Jesienia ponownie zamierzal udac sie do Europy Wschodniej, a ja postanowilam zrobic wszystko, by mnie zabral.

Ojciec dokonczyl piwo i zaczal kartkowac przewodnik.

– Tak. – Uderzyl palcem w ksiazke. – Tu jest plac Swietego Marka. Jak wiesz, Wenecja byla odwiecznym rywalem Bizancjum oraz wielka potega morska. Tak naprawde skradla z Bizancjum wiele nadzwyczajnych rzeczy, na przyklad tamte konie. – Popatrzylam w strone otwierajacego sie przed naszymi oczyma placu Swietego Marka, gdzie wykonane z miedzi konie sprawialy wrazenie, iz wloka za soba ogromne, ciezkie, olowiane kopuly. Zreszta cala bazylika kapala sie w jaskrawym swietle slonca – barwna i rozpalona, kapiaca bogactwem. – Tak czy owak, Bazylika Swietego Marka stanowila replike kosciola Swietych Apostolow w Konstantynopolu.

– Konstantynopol, dzisiejszy Stambul? – zapytalam, chytrze wrzucajac do szklanki kilka kostek lodu. – Czy ta swiatynia przypomina Hagia Sophie?

– Hagia Sophia zostala w czasach Imperium Osmanskiego znacznie rozbudowana. Dodano ogromne minarety strzegace jej od zewnatrz, natomiast w srodku wielkie tarcze z wymalowanymi na nich swietymi wersetami z Koranu. Tam najwyrazniej widac zderzenie dwoch wielkich kultur – Wschodu i Zachodu. Ale olbrzymie kopuly przetrwaly do naszych czasow. Kopuly typowo chrzescijanskie i bizantyjskie, takie same jak w Bazylice Swietego Marka. Tak, masz racje, tutejsza swiatynia przypomina nieco kosciol Madrosci Bozej, choc zbudowana zostala wedlug wzoru innego kosciola.

– I tamtejsze kopuly tez wykonano z olowiu, tak jak te? – Wskazalam palcem plac.

– Wlasnie, ale stambulskie sa znacznie wieksze. Ogrom tamtej swiatyni jest przytlaczajacy. Zapiera wprost dech.

– No tak – stwierdzilam. – Czy mozesz mi zamowic jeszcze jeden napoj?

Ojciec popatrzyl na mnie przenikliwie, ale bylo juz za pozno. Dowiedzialam sie, ze osobiscie odwiedzil Stambul.

12

16 grudnia 1930 r. Kolegium Swietej Trojcy, Oksford

Moj Drogi i Nieszczesny Nastepco!

W tym punkcie moja historia dogania mnie albo moze to ja doganiam ja. Musze opowiedziec o zdarzeniach, ktore doprowadza nas do chwili obecnej. Zywie tylko serdeczna nadzieje, ze na tym sie skonczy, gdyz nie znioslbym mysli, ze zgroza ta, ciagnac sie, bedzie jeszcze nas przesladowac w przyszlosci.

Jak juz powiedzialem, siegnalem w koncu po te dziwaczna ksiazke, jak czlowiek uzalezniony od narkotykow. Obiecywalem sobie wczesniej, iz zajme sie nia ponownie dopiero wtedy, gdy wroce do normalnosci, kiedy przekonam sie, ze moja przygoda w Stambule, choc dziwaczna, jest prosta do wytlumaczenia, a moj zmeczony podrozami umysl wroci do rownowagi. Tak zatem doslownie w jednej chwili siegnalem po te ksiege, a teraz musze Ci opisac w najbardziej doslowny sposob owa chwile.

Dzialo sie to zaledwie przed dwoma miesiacami. Byl deszczowy, pazdziernikowy wieczor. Zaczal sie semestr, a ja siedzialem, korzystajac z przyjemnej bezczynnosci, juz po kolacji, i oczekiwalem swego przyjaciela Hedgesa, wykladowce uniwersyteckiego starszego ode mnie zaledwie o dziesiec lat. Darzylem go ogromna sympatia. Byl czlowiekiem niezdarnym, ale o niebywalym uroku osobistym. Jego niesmialosc i serdeczny, wstydliwy usmiech skrywaly tak wielki umysl, ze nieraz dziekowalem Opatrznosci, iz bez reszty zajal sie dziewietnastowieczna literatura, nie rozdrabniajac sie na sprawy naukowe i zycie towarzyskie. Gdyby nie jego wrodzona niesmialosc, czulby sie jak ryba w wodzie w towarzystwie takich ludzi jak Addison, Swift czy Pope, brylujacych w najmodniejszych londynskich kawiarniach. Mial niewielu przyjaciol, do kobiet odnosil sie nieufnie, a wyobraznia nie wybiegal poza okolice Oksfordu. Uwielbial przechadzac sie po polach i lakach, przystawac przy mijanych plotach i obserwowac pasace sie krowy. O lagodnej naturze tego czlowieka najdosadniej mowil ksztalt jego duzej glowy, miesiste dlonie i wielkie, brazowe oczy. Sprawial wrazenie ospalego i sennego jak borsuk, az do chwili, gdy rzucal nieoczekiwanie w powietrze jakas celna, uszczypliwa uwage. Uwielbialem sluchac, jak opowiada o swojej pracy. Mowil o niej skromnie, ale z pelna fascynacja, i zawsze ponaglal mnie do moich wlasnych badan. Nazywal sie… coz, jego prawdziwe imie i nazwisko bez trudu znajdziesz w kazdej szanujacej sie bibliotece, gdyz to on przywrocil czytelnikom wielu zapomnianych geniuszy angielskiej literatury. Ale ja nazwalem go Hedges, «nom-de-guerre', ktory sam ukulem, by uszanowac w swej opowiesci prywatnosc i przyzwoitosc, cechujace go przez cale zycie.

Tego wieczoru Hedges mial do mnie wpasc ze szkicami dwoch artykulow, jakie napisalem na Krecie. Na moja prosba przejrzal je i dokonal w nich niezbednych poprawek. Nie dotyczyly one mojej oceny handlu w basenie Morza Srodziemnego w czasach starozytnych. Hedges pisal jak aniol. Formulowal slowa i zdania z anielska wprost precyzja, ktora pozwalala mu prawie tanczyc na lebku szpilki. Czesto sugerowal, bym wiecej pracowal nad stylem. Oczekiwalem polgodzinnej, przyjacielskiej reprymendy, nastepnie szklaneczki sherry i magicznej chwili, kiedy moj przyjaciel rozprostuje wreszcie nogi przed plonacym kominkiem i zapyta, co u mnie slychac. Nie moglem mu, oczywiscie, wyznac prawdy o moich rozdygotanych choc powoli dochodzacych do siebie nerwach. Sadzilem raczej, ze porozmawiamy sobie serdecznie o wszystkim i o wszystkich.

Czekajac, poprawilem pogrzebaczem palenisko i wrzucilem kolejne polano. Wyjalem dwie szklaneczki i obrzucilem bacznym wzrokiem biurko. Gabinet sluzyl mi rowniez za salon i bardzo dbalem o jego wyglad, jak tez o solidne, dziewietnastowieczne meble, ktorymi byl zastawiony. Popoludnie mialem bardzo pracowite. O osiemnastej zjadlem przyniesiona mi kolacje, a nastepnie porzadkowalem papiery. Zmierzch zapadl bardzo szybko, przynoszac ze soba zacinajacy w szyby deszcz. Wieczor wydal mi sie raczej mily, i tylko po plecach przebiegl mi osobliwy dreszcz, kiedy na slepo siegnalem po jakas ksiazke, by lektura wypelnic czas oczekiwania. Byl to wolumin, ktorego tak unikalem. Wczesniej rzucilem go niedbale na inne materialy spoczywajace na biurku. Teraz, czujac pod palcami jego mila, zamszowa okladke, otworzylem ksiazke.

W jednej chwili pojalem, ze cos jest nie tak. Zapach bijacy od stronic ksiegi nie mial nic wspolnego z delikatnym zapachem starego papieru i popekanego, wysuszonego na pieprz welinu. Nos porazil mi odor zgnilizny, okropny, doprowadzajacy do mdlosci odor zepsutego miesa i rozkladajacych sie zwlok. Z niedowierzaniem pochylilem sie nad ksiega, po czym ja gwaltownie zamknalem. Po chwili znow ja otworzylem i znow uderzyl mnie smrod, od ktorego zaczal przewracac mi sie zoladek. Ksiazka zdawala sie ozywac w moich rekach, wydzielajac przy tym zapach smierci.

Ow okropny smrod towarzyszyl mi podczas mojej przerazajacej podrozy z kontynentu i tylko

Вы читаете Historyk
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату