szpalerem rozanych krzewow, rosnacych tam bujnie mimo ogromnej wysokosci i spiralnych kolumn z czerwonego marmuru, tak delikatnych jak loki Samsona. Na kamienne plyty dziedzinca padaly plamy slonecznego swiatla, a nad glowa rozposcierala sie kopula blekitnego nieba.

Kiedy znalezlismy sie na dziedzincu swiatyni, moja uwage bez reszty przykul dzwiek kapiacej wody, nieoczekiwany w tak wysoko polozonym, suchym miejscu, a jednoczesnie naturalny jak szum gorskiego potoku. Dochodzil z klasztornej fontanny, przy ktorej ongis medytowali mnisi. Szesciokatna czasze z czerwonego marmuru, o plaskiej, zewnetrznej powierzchni, zdobila plaskorzezba klasztoru – odbicie samej swiatyni, gdzie sie wlasnie znajdowalismy. Wielki pojemnik wspieral sie na szesciu kolumnach z tego samego czerwonego kamienia (z siodmej, srodkowej, tryskala woda). Przez szesc otworow wyplywala z czaszy fontanny woda, spadajaca z czarownym dzwiekiem do znajdujacego sie ponizej basenu.

Podeszlam na sam skraj kruzganka, usiadlam na okalajacym go niskim murku i popatrzylam w dol. Ujrzalam spadajace setkami metrow urwisko, a w dole gorskie wodospady – biale na tle porastajacych strome stoki lasow. Otaczaly nas niebotyczne, najwyzsze wierzcholki Pyrenees-Orientales. Z tej odleglosci nie docieral do mnie huk wodospadow, ktore przypominaly wodna mgle. Slyszalam jedynie nieustanny szum fontanny.

– Klasztorne zycie – odezwal sie cicho ojciec, siadajac obok mnie na murku. Na twarzy malowal mu sie osobliwy wyraz. Objal mnie ramieniem, co czynil niezwykle rzadko. – Pozornie takie spokojne, ale bardzo twarde. A czasami tez nikczemne.

Spogladalismy w rozciagajaca sie pod naszymi nogami otchlan, tak wielka, ze nawet promienie slonca nie docieraly jeszcze do jej dna. Od czasu do czasu 'w dole pojawialy sie jakies ciemne ksztalty. Domyslilam sie, co to jest, zanim jeszcze wyjasnil mi ojciec. Drapiezne ptaki, polujace na ofiary na zboczach gor, dryfowaly w powietrzu niczym platki miedzi.

– Wyzej niz orly – odezwal sie z zaduma moj ojciec. – Wiesz, ze orzel to stary, chrzescijanski symbol swietego Jana. Mateusz… Saint-Matthieu… byl aniolem, symbolem Lukasza jest wol, a swietego Marka uskrzydlony lew. Jego wizerunki spotkasz wszedzie nad Adriatykiem, poniewaz Marek jest patronem Wenecji. Lew trzyma w lapach ksiege. Jesli ksiega jest otwarta, znaczy to, ze pomnik lub plaskorzezba wykonane zostaly w czasie, gdy Wenecja znajdowala sie w stanie pokoju. Zamknieta wskazuje, ze miasto prowadzilo wojne. Ogladalismy to w Ragusie na jednej z bram… pamietasz? Ksiega byla zamknieta. A tutaj widzimy orla strzegacego tego miejsca. No coz, naprawde potrzebuje strazy. – Zrozumialam, ze bardzo zaluje decyzji o naszej wizycie w klasztorze. – Mozemy zaczac zwiedzanie?

Kiedy zaczelismy schodzic do krypty, ponownie zaobserwowalam u ojca trudny do opisania lek. Zakonczylismy uwazne zwiedzanie kruzgankow, kaplic, nawy glownej, zniszczonych wiatrem zabudowan kuchennych. Krypte zostawilismy sobie na sam koniec – deser dla kochajacych okropnosci, jak mawial ojciec, odwiedzajac niektore koscioly. Na niezwykle stromym zejsciu czul sie troche niepewnie, trzymajac mnie za soba. Posuwalismy sie w dol po schodach wykutych w zywej skale. Z zalegajacego pod ziemia mroku dotarla do nas fala niezwyklego zimna. Inni turysci wracali juz na gore i po chwili zostalismy w podziemiach sami.

– Tutaj znajdowala sie glowna nawa pierwotnego kosciola – wyjasnil calkiem niepotrzebnie zwyklym glosem ojciec. – Kiedy juz mnisi obwarowali opactwo i mogli bezpiecznie kontynuowac budowe klasztoru, wyszli spod ziemi i na miejscu starego kosciola postawili nowy.

Mrok rozswietlaly liczne swiece umieszczone w kamiennych kinkietach zawieszonych na grubych filarach. Na scianie transeptu wykuto krzyz. Unosil sie niczym cien w powietrzu nad kamiennym oltarzem lub sarkofagiem (trudno powiedziec, co to bylo), ktory znajdowal sie na koncu nawy. Po obu stronach krypty dostrzec bylo mozna jeszcze kilka innych sarkofagow, malych, prymitywnych i nieoznakowanych. Ojciec wciagnal gleboko powietrze i rozejrzal sie po tej olbrzymiej, zimnej, pograzonej w kompletnej ciszy dziurze w skale.

– Miejsce wiecznego spoczynku pierwszego i kilku nastepnych opatow – wyjasnil krotko. – Tu konczy sie nasza wycieczka. No coz, wracajmy na obiad.

Chwile zwlekalam z opuszczeniem krypty. Poczulam wielka ochote, by zapytac ojca, co naprawde wie o Saint-Matthieu, co pamieta, a jednoczesnie wpadlam prawie w panike i poskromilam jezyk. Zwlaszcza ze jego szerokie plecy okryte lniana marynarka powiedzialy mi wyraznie, jakby wyrzekl to na glos: «Spokojnie, wszystko w swoim czasie'. Obrzucilam jeszcze szybkim spojrzeniem sarkofag na koncu starodawnej bazyliki. W nieruchomym blasku swiec byl surowy i zimny. Cokolwiek zawieral, stanowil czesc przeszlosci, ktora nie zostala pogrzebana do konca.

Ale ja juz wiedzialam to i owo bez koniecznosci zgadywania. Historia, jaka uslysze podczas obiadu na klasztornym tarasie, dyskretnie umieszczonym ponizej cel zakonnikow, moze dotyczyc jakiegos bardzo odleglego od Saint-Matthieu miejsca, ale podobnie jak wizyta tutaj, z cala pewnoscia stanowic bedzie kolejny krok na drodze do poznania leku, jaki drazyl mego ojca. Dlaczego slowem nie zajaknal sie o zniknieciu Rossiego i dopiero Massimo popelnil gafe, poruszajac ten temat? Dlaczego tak gwaltownie, z brzekiem, odlozyl widelec, dlaczego tak bardzo pobladl i wytrzeszczyl na maitre d 'hotel oczy, kiedy ten opowiedzial nam legende o zywym trupie? Cokolwiek przesladowalo pamiec mego ojca, w pelni ujawnilo sie w tym miejscu, ktore powinno byc raczej swiete niz okropne. A jednak przerazalo go az tak, ze ze zgrozy prostowal ramiona. Powinnam, jak Rossi, ruszyc wlasnym tropem. Na swoj sposob, pod wplywem tej historii, nabralam rozumu.

11

Podczas nastepnej wizyty w amsterdamskiej bibliotece odkrylam, ze w czasie mojej nieobecnosci pan Binnerts wyszukal dla mnie nowe materialy. Kiedy prosto po szkole, wciaz z plecakiem, weszlam do czytelni, powital mnie szerokim usmiechem.

– A, to ty – odezwal sie swoja sympatyczna angielszczyzna. – Moj mlody historyk. Mam dla ciebie cos specjalnego. – Ruszylam za nim skwapliwie w strone jego biurka. Podal mi jakas ksiazke. – Nie jest bardzo stara, ale zawiera kilka interesujacych przekazow pochodzacych z zamierzchlych czasow. To nie najmilsza lektura, moja droga, ale byc moze okaze sie bardzo przydatna do twojej pracy.

Pan Binnerts posadzil mnie przy stoliku. Popatrzylam z wdziecznoscia na jego oddalajaca sie postac. Budzil we mnie zaufanie wymieszane z czyms okropnym.

Ksiazka nosila tytul Opowiesci z Gor Karpackich. Byl to wyswiechtany, dziewietnastowieczny tom wydany prywatnie przez angielskiego kolekcjonera, Roberta Digby. W przedmowie Digby przedstawil w ogolnym zarysie swoje wedrowki po dzikich gorach i jeszcze dzikszych jezykach, z ktorych czerpal materialy do ksiazki, choc opieral sie rowniez na zrodlach niemieckich i rosyjskich. Styl mial szalony, a jednoczesnie przepojony takim romantyzmem, ze poznane przeze mnie pozniej prace innych, podobnych mu kolekcjonerow i tlumaczy, nawet nie umywaly sie do jego dziela. W ksiazce znalazlem dwie opowiesci o «ksieciu Draculi', ktore przeczytalam jednym tchem. Pierwsza z nich mowila o zwyczaju hospodara ucztowania w otoczeniu ludzi konajacych na palach. Dowiedzialam sie, iz pewnego razu jeden z jego bojarow osmielil sie zwrocic uwage na nieprzyjemny zapach rozkladajacych sie cial. Sam za to zginal na palu, wbito go jednak nieco dalej, zeby mu trupy sasiadow nie smierdzialy. Digby przedstawia tez inna wersje tego wydarzenia, wedle ktorej Dracula rozkazal wyciosac pal trzykrotnie wyzszy od tych, na ktore powbijal innych ludzi.

Druga opowiesc byla rownie okrutna. Opisywala los dwoch ambasadorow, ktorych sultan Mehmed II wyslal do Draculi. Stajac przed ksieciem, nie zdjeli z glow turbanow. Dracula zapytal, dlaczego nie okazali mu szacunku. Poslowie odparli, ze ich obyczaj zabrania im zdejmowania nakryc glowy. «A wiec utrwale jeszcze wasze obyczaje' – odrzekl ksiaze i kazal przybic im gwozdziami turbany do glow.

Przepisalam do swego notatnika te dwie krotkie opowiesci. Kiedy pojawil sie znow pan Binnerts, by zobaczyc, jak idzie mi praca, zapytalam, czy moglby poszukac dla mnie jakichs zrodel, ktore wyszly spod piora wspolczesnych Draculi pisarzy, jesli takie naturalnie istnieja.

– Oczywiscie – odparl z powaga bibliotekarz.

Ale za materialami, o ktore prosilam, mogl rozgladac sie tylko w chwilach wolnych od swoich zawodowych obowiazkow. Poza tym, dodal, kiwajac z usmiechem glowa, powinnam zajac sie przyjemniejszymi tematami, na przyklad sredniowieczna architektura. Odparlam, rowniez z usmiechem, ze to przemysle.

Nie ma nic piekniejszego na swiecie jak Wenecja w wietrzny, upalny i bezchmurny dzien. Unoszace sie na falach laguny lodzie kolysza sie i obijaja o siebie, jakby probowaly zerwac sie z uwiezi i bez zalogi poplynac ku nowym przygodom. Ozdobne fasady domow lsnia w promieniach slonca, od strony wody dobiega ozywczy chlod.

Вы читаете Historyk
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату